Szlakiem jezior warmińsko-mazurskich
Sobota, 12 listopada 2011
| Km: | 60.40 | Km teren: | 50.40 | Czas: | 03:33 | km/h: | 17.01 |
| Pr. maks.: | 37.60 | Temperatura: | 0.0°C | HRmax: | 159159 ( 88%) | HRavg | 126( 70%) |
| Kalorie: | 2417kcal | Podjazdy: | 561m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze | ||
Dzień po Biegu Niepodległości i Festiwalu Nalewek w Pajtuńskim Młynie postanowiłem się nieco odświeżyć na rowerze. Po raz pierwszy zdecydowałem się na dłuższą samotną wycieczkę w tych okolicach (wcześniej zawsze jeździłem w towarzystwie jeźdźców konnych). Pogoda, niestety, wbrew prognozom, zmieniła się na niekorzyść - wczorajsze słońce zastąpiła mgła, chmury, szron i ujemne temperatury...
Po śniadaniu wyruszyłem w kierunku Purdy i jeziora Serwent.

Pierwszy przystanek zrobiłem nad jeziorem Kemno Małe. To rzeczywiście małe jeziorko wyglądało malowniczo z drzewami pokrytymi jeszcze szronem dookoła. Woda w jeziorze też lekko zaczęła przymarzać. Chwilę wcześniej, jadąc wzdłuż jeziora, widziałem pierwsze tego dnia sarenki.

Dalej kieruję się już prosto nad jezioro Serwent. Przy tej okazji ponownie zastanawiam się skąd w tych okolicach tyle "swojsko" brzmiących nazw - czyżby Celtowie lub Brytowie dotarli tu w dalekiej przeszłości? Przykłady takie jak Serwent, Gim, Kalwa, Kaborno, Łajs, Narejty i moje ulubiona Skajboty dają do myślenia...
Nad jeziorem jest bardzo przyjemnie pomimo niskiej temperatury. Nie wieje dziś w ogóle, więc nie czuć tak bardzo chłodu, a las i jezioro dają poczucie wielkiego spokoju. Objeżdżam Serwent i kieruję się w kierunku Pasymia.


Jeszcze przy jeziorze Serwent napotykam bardzo intrygującą tabliczkę. :-)

Wchodzę do lasu i kawałek dalej odnajduję bunkier - "niemą pamiątkę pruskiego militaryzmu" jak głosi tablica informacyjna. Bunkier wybudowany został w roku 1938 jako jeden ze 118 bunkrów tzw. pozycji olsztyneckiej. Zastanawiam się, czy jest prawdą, że został zdobyty przez Rudego 102... ;-)

Po wizycie w bunkrze jadę parę kilometrów lasem i dojeżdżam do jeziora Kalwa. Tu, oprócz samego jeziora, odkrywam plantację drzew butelkowych - wielką rzadkość!


Objeżdżam jezioro wschodnią stroną i dojeżdżam do Pasymia. W Pasymiu zostaję zaskoczony w dwóch miejscach:
1. Dowiaduję się, że do Paryża pozostało mi już niecałe 1700 km!

2. Przez przypadek, krążąc po mieście, zauważam dom, w którym w lutym 1807 mieszkał sam Napoleon! Ciekawe, czy był świadomy, że miał tak daleko do domu...

Z Pasymia jadę przez Narejty i Rutki w kierunku miejscowości Łajs nad jeziorem Kośno. Udaje mi się zrobić jeszcze jedno zdjęcie przy posiadłości opanowanej przez krowy, a później muszę pocisnąć zdecydowanie mocniej, żeby zdążyć do Pajtun przed zmrokiem.

I w ten sposób, zgodnie z tradycją, ostatnia część wycieczki nie zostaje odpowiednio udokumentowana, ale za to średnia z jazdy zostaje nieco podciągnięta. :-)
Po śniadaniu wyruszyłem w kierunku Purdy i jeziora Serwent.

Krajobraz koło Purdy© Magic
Pierwszy przystanek zrobiłem nad jeziorem Kemno Małe. To rzeczywiście małe jeziorko wyglądało malowniczo z drzewami pokrytymi jeszcze szronem dookoła. Woda w jeziorze też lekko zaczęła przymarzać. Chwilę wcześniej, jadąc wzdłuż jeziora, widziałem pierwsze tego dnia sarenki.

Jezioro Kemno Małe© Magic
Dalej kieruję się już prosto nad jezioro Serwent. Przy tej okazji ponownie zastanawiam się skąd w tych okolicach tyle "swojsko" brzmiących nazw - czyżby Celtowie lub Brytowie dotarli tu w dalekiej przeszłości? Przykłady takie jak Serwent, Gim, Kalwa, Kaborno, Łajs, Narejty i moje ulubiona Skajboty dają do myślenia...
Nad jeziorem jest bardzo przyjemnie pomimo niskiej temperatury. Nie wieje dziś w ogóle, więc nie czuć tak bardzo chłodu, a las i jezioro dają poczucie wielkiego spokoju. Objeżdżam Serwent i kieruję się w kierunku Pasymia.

Jezioro Serwent© Magic

Wędkarz nad jeziorem Serwent© Magic
Jeszcze przy jeziorze Serwent napotykam bardzo intrygującą tabliczkę. :-)

Tabliczka przy bunkrze koło jeziora Serwent© Magic
Wchodzę do lasu i kawałek dalej odnajduję bunkier - "niemą pamiątkę pruskiego militaryzmu" jak głosi tablica informacyjna. Bunkier wybudowany został w roku 1938 jako jeden ze 118 bunkrów tzw. pozycji olsztyneckiej. Zastanawiam się, czy jest prawdą, że został zdobyty przez Rudego 102... ;-)

Bunkier nad jeziorem Serwent© Magic
Po wizycie w bunkrze jadę parę kilometrów lasem i dojeżdżam do jeziora Kalwa. Tu, oprócz samego jeziora, odkrywam plantację drzew butelkowych - wielką rzadkość!

Jezioro Kalwa© Magic

Plantacja drzew butelkowych nad jeziorem Kalwa© Magic
Objeżdżam jezioro wschodnią stroną i dojeżdżam do Pasymia. W Pasymiu zostaję zaskoczony w dwóch miejscach:
1. Dowiaduję się, że do Paryża pozostało mi już niecałe 1700 km!

Drogowskaz na rynku w Pasymiu© Magic
2. Przez przypadek, krążąc po mieście, zauważam dom, w którym w lutym 1807 mieszkał sam Napoleon! Ciekawe, czy był świadomy, że miał tak daleko do domu...

Dom w Pasymiu, w którym 2 lutego 1807 przebywał Napoleon© Magic
Z Pasymia jadę przez Narejty i Rutki w kierunku miejscowości Łajs nad jeziorem Kośno. Udaje mi się zrobić jeszcze jedno zdjęcie przy posiadłości opanowanej przez krowy, a później muszę pocisnąć zdecydowanie mocniej, żeby zdążyć do Pajtun przed zmrokiem.

Ja tu rządzę!© Magic
I w ten sposób, zgodnie z tradycją, ostatnia część wycieczki nie zostaje odpowiednio udokumentowana, ale za to średnia z jazdy zostaje nieco podciągnięta. :-)
Bieg niepodległości
Piątek, 11 listopada 2011
| Km: | 14.37 | Km teren: | 14.37 | Czas: | 01:09 | km/h: | 12.50 |
| Pr. maks.: | 29.80 | Temperatura: | 5.0°C | HRmax: | 153153 ( 85%) | HRavg | 127( 70%) |
| Kalorie: | 822kcal | Podjazdy: | 110m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze | ||
Tym razem wziąłem udział w imprezie konnej (jako rowerowy obserwator). Przy tej okazji nieco pokrążyłem po leśnych drogach, pofotografowałem i poobserwowałem bielika krążącego nad okolicznymi lasami.



Sparta przodem :-)© Magic

Jesienna przejażdżka© Magic
Wyspa Uznam - w poszukiwaniu bielików
Niedziela, 6 listopada 2011
| Km: | 53.90 | Km teren: | 11.00 | Czas: | 02:30 | km/h: | 21.56 |
| Pr. maks.: | 41.90 | Temperatura: | 13.0°C | HRmax: | 153153 ( 85%) | HRavg | 122( 67%) |
| Kalorie: | 1562kcal | Podjazdy: | 180m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze | ||
Po sobotniej wycieczce po Wolinie tym razem wybieram się na objazd wyspy Uznam. Przy okazji mam też wielką chęć poobserwować bieliki, które spotykam tu dość często.
Zaczynam w Świnoujściu - dojeżdżam do dawnego turystycznego przejścia granicznego - nieco się tu zmieniło w ciągu ostatnich kilkunastu lat.


Dalej jadę polsko-niemiecką ścieżką rowerową (ukończoną w tym roku) wzdłuż wybrzeża w kierunku Heringsdorfu i dalej na północny-zachód.


Ścieżka początkowo poprowadzona jest płaskim terenem, asfaltem lub po kostce brukowej, ale za miejscowością Bansin "wjeżdża" na leśne drogi z całkiem sporymi podjazdami i zjazdami.



Przed miejscowością Uckeritz skręcam w lewo, odbijam od linii brzegowej i jadę teraz w kierunku Pudagli i Gummlina. Zaczynam powoli rozglądać się za bielikami - wiem, że w tych okolicach często można je zauważyć w powietrzu lub na drzewach nad jeziorkami. Nad Schmollensee zauważam mnóstwo ptaków - na drzewach (a właściwie kikutach) przesiaduje tu mnóstwo kormoranów.

Zaczynam wątpić, czy wypatrzę tu gdziekolwiek bielika, ale, ku mojemu zaskoczeniu, na samym końcu rzędu kikutów zauważam przypruszoną "siwizną" głowę - jest! Mój ptasi ulubieniec siedzi sobie na czubku jednego z kikutów i spokojnie obserwuje pobliskie wody. Cieszę się, że wziąłem dziś ze sobą "sprzęt" - dzięki temu mogę zrobić w miarę ostre zdjęcie.

Obserwuję bielika aż do momentu, kiedy majestatycznie odlatuje na drugą stronę jeziorka. Ja też ruszam wtedy dalej do Gummlina i dalej już w kierunku Świnoujścia zadowolony ze zrealizowania celu dzisiejszego dnia. :-)
Muszę nieco przyspieszyć, żeby zdążyć na obiad, więc zatrzymuję się już tylko raz na chwilę, żeby nieco odpocząć i tuż przed zachodem docieram na miejsce.

Zaczynam w Świnoujściu - dojeżdżam do dawnego turystycznego przejścia granicznego - nieco się tu zmieniło w ciągu ostatnich kilkunastu lat.

Dawna granica polsko-niemiecka© Magic

Przejście graniczne dziś© Magic
Dalej jadę polsko-niemiecką ścieżką rowerową (ukończoną w tym roku) wzdłuż wybrzeża w kierunku Heringsdorfu i dalej na północny-zachód.

Polsko-niemiecka ścieżka rowerowa wzdłuż Bałtyku© Magic

Molo w miejscowości Ahlbeck© Magic
Ścieżka początkowo poprowadzona jest płaskim terenem, asfaltem lub po kostce brukowej, ale za miejscowością Bansin "wjeżdża" na leśne drogi z całkiem sporymi podjazdami i zjazdami.

Deptak i ścieżka rowerowa© Magic

Oznaczenie ścieżki rowerowej© Magic

Ścieżka rowerowa za Bansin© Magic
Przed miejscowością Uckeritz skręcam w lewo, odbijam od linii brzegowej i jadę teraz w kierunku Pudagli i Gummlina. Zaczynam powoli rozglądać się za bielikami - wiem, że w tych okolicach często można je zauważyć w powietrzu lub na drzewach nad jeziorkami. Nad Schmollensee zauważam mnóstwo ptaków - na drzewach (a właściwie kikutach) przesiaduje tu mnóstwo kormoranów.

Kormorany nad Schmollensee© Magic
Zaczynam wątpić, czy wypatrzę tu gdziekolwiek bielika, ale, ku mojemu zaskoczeniu, na samym końcu rzędu kikutów zauważam przypruszoną "siwizną" głowę - jest! Mój ptasi ulubieniec siedzi sobie na czubku jednego z kikutów i spokojnie obserwuje pobliskie wody. Cieszę się, że wziąłem dziś ze sobą "sprzęt" - dzięki temu mogę zrobić w miarę ostre zdjęcie.

Bielik na czatach© Magic
Obserwuję bielika aż do momentu, kiedy majestatycznie odlatuje na drugą stronę jeziorka. Ja też ruszam wtedy dalej do Gummlina i dalej już w kierunku Świnoujścia zadowolony ze zrealizowania celu dzisiejszego dnia. :-)
Muszę nieco przyspieszyć, żeby zdążyć na obiad, więc zatrzymuję się już tylko raz na chwilę, żeby nieco odpocząć i tuż przed zachodem docieram na miejsce.

Droga koło miejscowości Bossin© Magic
Wycieczka po wyspie Wolin
Sobota, 5 listopada 2011
| Km: | 52.02 | Km teren: | 29.00 | Czas: | 03:00 | km/h: | 17.34 |
| Pr. maks.: | 36.10 | Temperatura: | 11.0°C | HRmax: | 159159 ( 88%) | HRavg | 128( 71%) |
| Kalorie: | 2107kcal | Podjazdy: | 221m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze | ||
Po kilkudniowych górskich ekscesach wracam na niziny.
Tym razem decyduję się na "mały" objazd wyspy Wolin. Wyruszam po śniadaniu ze Świnoujścia - przeprawiam się miejskim promem na Wolin i jadę w kierunku latarni morskiej. Po drodze mijam budowę słynnego gazoportu i za chwilę dojeżdżam do latarni morskiej i Fortu Gerharda.


Po krótkim postoju jadę dalej. Planuję przejechać do Międzyzdrojów wzdłuż plaży, niestety już kawałek dalej przejazd jest zamknięty - trwa budowa najdłuższego w Europie falochronu - części gazoportu. Muszę więc objechać budowę i decyduję, że podjadę do wieży baterii Goeben.

Wieża niestety jest zamknięta - do tej pory nie udało mi się jeszcze tu trafić na leśników, którzy podobno czasem mają tu dyżur...
Po odwiedzinach wieży próbuję ponownie dostać się na plażę i dalej pomknąć na wschód. Udaje mi się wreszcie dojść do brzegu wejściem noszącym (dosłownie) ślady letnich szaleństw. :-)

Niestety jazda wzdłuż plaży jest bardzo uciążliwa - nie mogę znaleźć wystarczająco twardego pasa plaży i po niecałych dwóch kilometrach uciekam do lasu, gdzie kawałek dalej odkrywam ukryte bunkry - pozostałości polskiej jednostki rakietowej. Muszę przyznać, że jestem tym faktem dość zaskoczony - słyszałem o poniemieckich umocnieniach w okolicy, ale że były tu też polskie umocnienia - tej informacji do tej pory nigdzie nie zauważyłem.


Po zwiedzeniu opustoszałej jednostki ruszam dalej w kierunku Międzyzdrojów.




Po dotarciu na miejsce posilam się szarlotką i kawą przy molo i powoli kieruję się w kierunku Świnoujścia. Tym razem wybieram czerwony szlak pieszy. Początkowo jedzie się całkiem płynnie aż do przystani w Łunowie, gdzie zaczyna się męka w podmokłym i na dodatek zrytym przez dziki terenie.
Chciałem dojechać jeszcze na zachód na wyspę Karsibór, ale, niestety, czasu mi nieco zabrakło i kieruję się prosto na prom do Świnoujścia.

Tym razem decyduję się na "mały" objazd wyspy Wolin. Wyruszam po śniadaniu ze Świnoujścia - przeprawiam się miejskim promem na Wolin i jadę w kierunku latarni morskiej. Po drodze mijam budowę słynnego gazoportu i za chwilę dojeżdżam do latarni morskiej i Fortu Gerharda.

Budowa gazoportu© Magic

Fort Gerharda© Magic
Po krótkim postoju jadę dalej. Planuję przejechać do Międzyzdrojów wzdłuż plaży, niestety już kawałek dalej przejazd jest zamknięty - trwa budowa najdłuższego w Europie falochronu - części gazoportu. Muszę więc objechać budowę i decyduję, że podjadę do wieży baterii Goeben.

Wieża baterii Goeben© Magic
Wieża niestety jest zamknięta - do tej pory nie udało mi się jeszcze tu trafić na leśników, którzy podobno czasem mają tu dyżur...
Po odwiedzinach wieży próbuję ponownie dostać się na plażę i dalej pomknąć na wschód. Udaje mi się wreszcie dojść do brzegu wejściem noszącym (dosłownie) ślady letnich szaleństw. :-)

Wejście na plażę© Magic
Niestety jazda wzdłuż plaży jest bardzo uciążliwa - nie mogę znaleźć wystarczająco twardego pasa plaży i po niecałych dwóch kilometrach uciekam do lasu, gdzie kawałek dalej odkrywam ukryte bunkry - pozostałości polskiej jednostki rakietowej. Muszę przyznać, że jestem tym faktem dość zaskoczony - słyszałem o poniemieckich umocnieniach w okolicy, ale że były tu też polskie umocnienia - tej informacji do tej pory nigdzie nie zauważyłem.

Wjazd na teren byłej jednostki rakietowej na Wolinie© Magic

Wyjście z bunkra© Magic
Po zwiedzeniu opustoszałej jednostki ruszam dalej w kierunku Międzyzdrojów.

Las bukowy przed Międzyzdrojami© Magic

Plaża w Międzyzdrojach© Magic

Międzyzdroje© Magic

Deptak w Międzyzdrojach© Magic
Po dotarciu na miejsce posilam się szarlotką i kawą przy molo i powoli kieruję się w kierunku Świnoujścia. Tym razem wybieram czerwony szlak pieszy. Początkowo jedzie się całkiem płynnie aż do przystani w Łunowie, gdzie zaczyna się męka w podmokłym i na dodatek zrytym przez dziki terenie.
Chciałem dojechać jeszcze na zachód na wyspę Karsibór, ale, niestety, czasu mi nieco zabrakło i kieruję się prosto na prom do Świnoujścia.

Prom Karsibór w Świnoujściu© Magic
Wspinaczka na Przehybę
Wtorek, 1 listopada 2011
| Km: | 24.10 | Km teren: | 19.00 | Czas: | 02:25 | km/h: | 9.97 |
| Pr. maks.: | 41.90 | Temperatura: | 5.0°C | HRmax: | 166166 ( 92%) | HRavg | 139( 77%) |
| Kalorie: | 1988kcal | Podjazdy: | 821m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze | ||
Podobnie jak dzień wcześniej wyjeżdżam o wschodzie pojeździć po okolicznych górkach. Dziś mój plan jest dużo bardziej ambitny niż wczoraj - chcę wjechać na Przehybę, czyli na ok. 1150 m n.p.m.
Wyjeżdżam ze Szczawnicy w kierunku północnym, niebieskim szlakiem w kierunku czarnego rowerowego. Jest pochmurno i wilgotno. Po kilkunastu minutach dojeżdżam do rozwidlenia szlaku przy kaplicy na Sewerynówce. Wszystko dookoła paruje co pogłębia wrażenie tajemniczości okolicznych gór i lasów.


Zastanawiam się, czy jechać prosto, czy w lewo i ostatecznie decyduję, że wjadę doliną (czyli prosto), a wrócę drugim szlakiem. Zaczynam więc kręcić. Mijam jeszcze parę domków i wjeżdżam w dziki las w dolinie Zbysiówka a później Krzemieniny. Jadę kilka kilometrów wzdłuż Sopotnickiego Potoku. Na wysokości około 800 m n.p.m. robię przystanek. Jestem już cały mokry, brakuje mi energii (w końcu jadę bez śniadania) i muszę nieco odpocząć. Okolica jest tajemnicza, ale ładna, więć pstrykam przy tej okazji kilka fotek.

Po krótkim odpoczynku ruszam dalej - kręcę i kręcę aż wreszcie przekraczam 1000 m n.p.m. i chwilę później biję swój rekord wysokości na rowerze przekraczając 1015 m n.p.m. (rekord z poprzedniego roku z Wielkiej Sowy)! To trzeba będzie opić! :-) Chwilę później zaczynają też prześwitywać między drzewami Tatry - zapowiedź tego, co można zobaczyć ze szczytu.
Wjeżdżam na 1040 m n.p.m. a tu niespodzianka - zjazd. Jest to o tyle nieciekawe, że za chwilę trzeba będzie tyle samo wjechać, bo przecież na Przehybę jest jeszcze jakieś 100 m wyżej. Na drodze leży dużo liści, które zasłaniają kamienie i korzenie utrudniające jazdę. Zjeżdżam więc dość ostrożnie, ale pomimo tego spotyka mnie kolejna niespodzianka - łamie się śruba trzymająca siodełko... Wrrrrr! To już trzeci raz w ciągu paru tygodni! Na szczęście nauczony poprzednimi przypadkami mam przy sobie zapasową i po szybkim pit-stopie jadę dalej.
Dojeżdżam do rozwidlenia szlaków i zastanawiam się, czy wjeżdżać na samą górę, czy też wracać na śniadanie, które jest do godziny 10.30, a jest już po 8.30... Ostatecznie decyduję, że skoro już tu dojechałem, to muszę wjechać na sam szczyt - najwyżej nie zdążę na śniadanie :-) Zaczyna się kolejny ostry podjazd z coraz większą ilością kamieni. Wjeżdżam wreszcie na grzbiet, którym już dużo spokojniej zbliżam się do schroniska. Ostatecznie jestem na miejscu tuż przed 9.00. Zamawiam herbatę, na którą muszę czekać ok. 10 minut :-(, piję ją w pośpiechu, posilam się Snickersem i za chwilę jeszcze szybciej muszę zaczynać zjazd. Nie mam nawet paru minut, żeby nacieszyć się widokami z Przehyby...


Zjeżdżam początkowo tym samym szlakiem, którym przyjechałem, dopiero po dojechaniu do szlaku rowerowego (dawnego czarnego) wybieram jego drugą "odnogę" i pędzę w dół. Niestety nie jest to zbyt łatwe, ponieważ ta droga jest całkowicie rozjeżdżona przez leśników. Mnóstwo błota i gałęzi - muszę bardzo uważać a nachylenie takie, że praktycznie cały czas ręce muszą być zaciśnięte na hamulcach. Pod koniec już niezbyt dobrze czuję siłę hamowania... Udaje mi się ostatecznie zjechać bez żadnej wywrotki - dobrze, że nie wybrałem tej drogi na wjazd, bo raczej nie dałbym rady...
Podczas zjazdu bardzo poważnie zastanawiam się nad moimi przyszłorocznymi jazdami w maratonach MTB - chyba z nich zrezygnuję na rzecz wycieczek turystyczno-krajobrazowych. Gdybym dziś tu jechał w maratonie, to pewnie zjeżdżałbym dużo ryzykując w tym błocie, a tak dość spokojnie, bez stresu, zjechałem i jeszcze uwieczniłem przejazd na paru fotkach, których po maratonie bym nie miał.
Ostatecznie dojeżdżam na śniadanie ok. 10.00, więc całkiem szybko!
Wyjeżdżam ze Szczawnicy w kierunku północnym, niebieskim szlakiem w kierunku czarnego rowerowego. Jest pochmurno i wilgotno. Po kilkunastu minutach dojeżdżam do rozwidlenia szlaku przy kaplicy na Sewerynówce. Wszystko dookoła paruje co pogłębia wrażenie tajemniczości okolicznych gór i lasów.

Kaplica na Sewerynówce© Magic

Rozwidlenie szlaku rowerowego© Magic
Zastanawiam się, czy jechać prosto, czy w lewo i ostatecznie decyduję, że wjadę doliną (czyli prosto), a wrócę drugim szlakiem. Zaczynam więc kręcić. Mijam jeszcze parę domków i wjeżdżam w dziki las w dolinie Zbysiówka a później Krzemieniny. Jadę kilka kilometrów wzdłuż Sopotnickiego Potoku. Na wysokości około 800 m n.p.m. robię przystanek. Jestem już cały mokry, brakuje mi energii (w końcu jadę bez śniadania) i muszę nieco odpocząć. Okolica jest tajemnicza, ale ładna, więć pstrykam przy tej okazji kilka fotek.

Sopotnicki Potok© Magic
Po krótkim odpoczynku ruszam dalej - kręcę i kręcę aż wreszcie przekraczam 1000 m n.p.m. i chwilę później biję swój rekord wysokości na rowerze przekraczając 1015 m n.p.m. (rekord z poprzedniego roku z Wielkiej Sowy)! To trzeba będzie opić! :-) Chwilę później zaczynają też prześwitywać między drzewami Tatry - zapowiedź tego, co można zobaczyć ze szczytu.
Wjeżdżam na 1040 m n.p.m. a tu niespodzianka - zjazd. Jest to o tyle nieciekawe, że za chwilę trzeba będzie tyle samo wjechać, bo przecież na Przehybę jest jeszcze jakieś 100 m wyżej. Na drodze leży dużo liści, które zasłaniają kamienie i korzenie utrudniające jazdę. Zjeżdżam więc dość ostrożnie, ale pomimo tego spotyka mnie kolejna niespodzianka - łamie się śruba trzymająca siodełko... Wrrrrr! To już trzeci raz w ciągu paru tygodni! Na szczęście nauczony poprzednimi przypadkami mam przy sobie zapasową i po szybkim pit-stopie jadę dalej.
Dojeżdżam do rozwidlenia szlaków i zastanawiam się, czy wjeżdżać na samą górę, czy też wracać na śniadanie, które jest do godziny 10.30, a jest już po 8.30... Ostatecznie decyduję, że skoro już tu dojechałem, to muszę wjechać na sam szczyt - najwyżej nie zdążę na śniadanie :-) Zaczyna się kolejny ostry podjazd z coraz większą ilością kamieni. Wjeżdżam wreszcie na grzbiet, którym już dużo spokojniej zbliżam się do schroniska. Ostatecznie jestem na miejscu tuż przed 9.00. Zamawiam herbatę, na którą muszę czekać ok. 10 minut :-(, piję ją w pośpiechu, posilam się Snickersem i za chwilę jeszcze szybciej muszę zaczynać zjazd. Nie mam nawet paru minut, żeby nacieszyć się widokami z Przehyby...

Schronisko na Przehybie© Magic

Panorama Tatr z Przehyby© Magic
Zjeżdżam początkowo tym samym szlakiem, którym przyjechałem, dopiero po dojechaniu do szlaku rowerowego (dawnego czarnego) wybieram jego drugą "odnogę" i pędzę w dół. Niestety nie jest to zbyt łatwe, ponieważ ta droga jest całkowicie rozjeżdżona przez leśników. Mnóstwo błota i gałęzi - muszę bardzo uważać a nachylenie takie, że praktycznie cały czas ręce muszą być zaciśnięte na hamulcach. Pod koniec już niezbyt dobrze czuję siłę hamowania... Udaje mi się ostatecznie zjechać bez żadnej wywrotki - dobrze, że nie wybrałem tej drogi na wjazd, bo raczej nie dałbym rady...
Podczas zjazdu bardzo poważnie zastanawiam się nad moimi przyszłorocznymi jazdami w maratonach MTB - chyba z nich zrezygnuję na rzecz wycieczek turystyczno-krajobrazowych. Gdybym dziś tu jechał w maratonie, to pewnie zjeżdżałbym dużo ryzykując w tym błocie, a tak dość spokojnie, bez stresu, zjechałem i jeszcze uwieczniłem przejazd na paru fotkach, których po maratonie bym nie miał.
Ostatecznie dojeżdżam na śniadanie ok. 10.00, więc całkiem szybko!
Przełomem Dunajca
Poniedziałek, 31 października 2011
| Km: | 28.10 | Km teren: | 18.00 | Czas: | 01:58 | km/h: | 14.29 |
| Pr. maks.: | 34.20 | Temperatura: | 8.0°C | HRmax: | 149149 ( 82%) | HRavg | 100( 55%) |
| Kalorie: | 817kcal | Podjazdy: | 212m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze | ||
Po porannym rozruchu na Bereśniku i dobrym śniadanku ruszam, tym razem z Beatą, na dużo spokojniejszą przejażdżkę.

Zaczyna się nieciekawie - jeszcze w Szczawnicy Beata najeżdża na niepozorne szkiełko, które wkrótce powoduje całkowitą utratę powietrza w tylnym kole... Szczęśliwie gościu z firmy wypożyczającej rowery nie ma obecnie wielkiego ruchu w interesie i przyjeżdża szybko z kołem na wymianę, dzięki czemu możemy ruszyć dalej.


Jedziemy wzdłuż Dunajca przepięknym przełomem tej rzeki. Często zatrzymujemy się, żeby porobić kolejne zdjęcia. Niestety niebo się zachmurza i słońce nas tym razem nie rozpieszcza.



Nieco po pierwszej dojeżdżamy do miejscowości Červený Kláštor na Słowacji, skąd widoczna jest chyba najładniejsza panorama Trzech Koron. Zatrzymujemy się tutaj w restauracji na pyszny obiadek.



A tak było tu dzień później:

Po obiedzie wracamy do Szczawnicy - jedziemy ponownie wzdłuż Dunajca, ale teraz już dużo szybciej, żeby zdążyć przed zmrokiem. Zatrzymujemy się jedynie dwa razy.



Przełom Dunajca jest piękny jak zawsze, wyjątkowe jest to, że ludzi prawie nie ma (zupełnie inaczej niż w lecie lub zimie) i dzięki temu jedzie się spokojnie nie obijając o tłumy turystów. Dodatkowo kolorystyka wyjątkowa (liście pożółkły i jeszcze nie opadły) i od czasu do czasu płyną ostatnie w tym roku barki (dziś był ostatni w tym roku dzień spływów przełomem Dunajca).
Ogólnie bardzo miło spędzony czas! Do Szczawnicy dojeżdżamy tuż przed zachodem.


Nad Grajcarkiem w Szczawnicy© Magic
Zaczyna się nieciekawie - jeszcze w Szczawnicy Beata najeżdża na niepozorne szkiełko, które wkrótce powoduje całkowitą utratę powietrza w tylnym kole... Szczęśliwie gościu z firmy wypożyczającej rowery nie ma obecnie wielkiego ruchu w interesie i przyjeżdża szybko z kołem na wymianę, dzięki czemu możemy ruszyć dalej.

Wjazd do przełomu Dunajca koło przystani w Szczawnicy© Magic

Dunajec w Szczawnicy© Magic
Jedziemy wzdłuż Dunajca przepięknym przełomem tej rzeki. Często zatrzymujemy się, żeby porobić kolejne zdjęcia. Niestety niebo się zachmurza i słońce nas tym razem nie rozpieszcza.

Jesienny szlak nad Dunajcem© Magic

I znów pod górkę...© Magic

Spływ Dunajcem© Magic
Nieco po pierwszej dojeżdżamy do miejscowości Červený Kláštor na Słowacji, skąd widoczna jest chyba najładniejsza panorama Trzech Koron. Zatrzymujemy się tutaj w restauracji na pyszny obiadek.

Czym Słowacy kuszą Polaków :-)© Magic

Tatry widziane z Červenego Kláštoru© Magic

Trzy Korony widziane z Červenego Kláštoru© Magic
A tak było tu dzień później:

Trzy Korony dzień później© Magic
Po obiedzie wracamy do Szczawnicy - jedziemy ponownie wzdłuż Dunajca, ale teraz już dużo szybciej, żeby zdążyć przed zmrokiem. Zatrzymujemy się jedynie dwa razy.

Fale Dunajca© Magic

Górskie duchy© Magic

Przełom Dunajca© Magic
Przełom Dunajca jest piękny jak zawsze, wyjątkowe jest to, że ludzi prawie nie ma (zupełnie inaczej niż w lecie lub zimie) i dzięki temu jedzie się spokojnie nie obijając o tłumy turystów. Dodatkowo kolorystyka wyjątkowa (liście pożółkły i jeszcze nie opadły) i od czasu do czasu płyną ostatnie w tym roku barki (dziś był ostatni w tym roku dzień spływów przełomem Dunajca).
Ogólnie bardzo miło spędzony czas! Do Szczawnicy dojeżdżamy tuż przed zachodem.

Zachód słońca w Szczawnicy© Magic
Wschód pod Bereśnikiem
Poniedziałek, 31 października 2011
| Km: | 8.10 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 00:55 | km/h: | 8.84 |
| Pr. maks.: | 48.70 | Temperatura: | 4.0°C | HRmax: | 169169 ( 93%) | HRavg | 136( 75%) |
| Kalorie: | 759kcal | Podjazdy: | 381m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze | ||
Przemiły wschód pod Bereśnikiem - zdjęcia już są!
Miałem wstać nieco wcześniej i wjechać na górę jeszcze przed wschodem. Budzik nastawiłem na 5.30, ale ponieważ były same chmury poleżałem jeszcze chwilę i ostatecznie wyjechałem ok. 7.00.
Początkowo same chmury, szaro, ponuro i na dodatek ostro w górę - po 2 km jestem już 200 m wyżej, a przecież były też płaskie odcinki... Po pół godziny jazdy zatrzymuję się na polance na stoku góry Gucka - jestem już na ponad 700 m n.p.m., słońce zaczyna powoli przebijać się przez chmury a przede mną piękna panorama gór: Pieniny i Małe Pieniny jak na dłoni, a w oddali widoczne szczyty Tatr.


Po krótkiej sesji fotograficznej ruszam dalej i jeszcze przed 8.00 jestem przy schronisku Pod Bereśnikiem. Liczyłem tu na herbatkę (bo wyjechałem bez śniadania), ale niestety bufet czynny dopiero od 9.00. Nie pomaga nawet dobra wola turystki, która oferuje mi herbatkę w torebce - herbatka jest, ale nie ma tym razem kubka :-( Obchodzę więc schronisko, podziwiam panoramę (chmury już w ogóle nie przesłaniają widoków), robię parę zdjęć i ruszam dalej na sam szczyt Bereśnika.


Szczyt jak to szczyt - cały zalesiony i bez widoków, więc tu się nie zatrzymuję, tylko jadę już w dół w kierunku Szczawnicy. Chwilę później wyjeżdżam z lasu i widzę na prawo jeszcze ładniejszą niż wcześniej panoramę gór - jest tak piękna, że nie zauważam trzech sarenek pasących się spokojnie na łące po lewej stronie. Spostrzegam je dopiero jak wolnym krokiem chowają się do lasu. Ponownie zatrzymuję się, tym razem, żeby uwiecznić najpiękniejsze dziś widoki górskie. Przy tej okazji zauważam też krogulca krążącego nad polaną.


Po tym ostatnim postoju wsiadam na rower i szybko (bo z górki) wracam do Szczawnicy na śniadanie. Zjazd jest tak ostry, że w dwóch miejscach muszę zsiąść z roweru - nie zsiadałem na podjeździe, a tu masz....
A po śniadaniu przejazd doliną Dunajca - o tym w następnym wpisie.
Miałem wstać nieco wcześniej i wjechać na górę jeszcze przed wschodem. Budzik nastawiłem na 5.30, ale ponieważ były same chmury poleżałem jeszcze chwilę i ostatecznie wyjechałem ok. 7.00.
Początkowo same chmury, szaro, ponuro i na dodatek ostro w górę - po 2 km jestem już 200 m wyżej, a przecież były też płaskie odcinki... Po pół godziny jazdy zatrzymuję się na polance na stoku góry Gucka - jestem już na ponad 700 m n.p.m., słońce zaczyna powoli przebijać się przez chmury a przede mną piękna panorama gór: Pieniny i Małe Pieniny jak na dłoni, a w oddali widoczne szczyty Tatr.

Poranne mgły - widok ze stoku Gucka nad Szczawnicą© Magic

Panorama Tatr© Magic
Po krótkiej sesji fotograficznej ruszam dalej i jeszcze przed 8.00 jestem przy schronisku Pod Bereśnikiem. Liczyłem tu na herbatkę (bo wyjechałem bez śniadania), ale niestety bufet czynny dopiero od 9.00. Nie pomaga nawet dobra wola turystki, która oferuje mi herbatkę w torebce - herbatka jest, ale nie ma tym razem kubka :-( Obchodzę więc schronisko, podziwiam panoramę (chmury już w ogóle nie przesłaniają widoków), robię parę zdjęć i ruszam dalej na sam szczyt Bereśnika.

Widok ze schroniska Pod Bereśnikiem© Magic

Panorama ze schroniska Pod Bereśnikiem© Magic
Szczyt jak to szczyt - cały zalesiony i bez widoków, więc tu się nie zatrzymuję, tylko jadę już w dół w kierunku Szczawnicy. Chwilę później wyjeżdżam z lasu i widzę na prawo jeszcze ładniejszą niż wcześniej panoramę gór - jest tak piękna, że nie zauważam trzech sarenek pasących się spokojnie na łące po lewej stronie. Spostrzegam je dopiero jak wolnym krokiem chowają się do lasu. Ponownie zatrzymuję się, tym razem, żeby uwiecznić najpiękniejsze dziś widoki górskie. Przy tej okazji zauważam też krogulca krążącego nad polaną.

Szczyt Bereśnika© Magic

Krajobraz za szczytem Bereśnika© Magic
Po tym ostatnim postoju wsiadam na rower i szybko (bo z górki) wracam do Szczawnicy na śniadanie. Zjazd jest tak ostry, że w dwóch miejscach muszę zsiąść z roweru - nie zsiadałem na podjeździe, a tu masz....
A po śniadaniu przejazd doliną Dunajca - o tym w następnym wpisie.
Wschód z ryczącymi jeleniami
Niedziela, 30 października 2011
| Km: | 18.17 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 01:56 | km/h: | 9.40 |
| Pr. maks.: | 37.90 | Temperatura: | 4.0°C | HRmax: | 163163 ( 90%) | HRavg | 130( 72%) |
| Kalorie: | 1492kcal | Podjazdy: | 567m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze | ||
Wschód na Przełęczy Lipka. Więcej chodzenia i bładzenia po lesie niż jeżdżenia :-)
Zastanawiam się czy do czasu jazdy zaliczyć piesze podejście stromą leśną prawie-drogą :-)
Wyjeżdżam przed 6.00, żeby zdążyć na wschód słońca na Przełęczy Lipka. Szybciutko w dół do Ropek i nieco wolniej później na przełęcz. Na przełęczy spędzam niemal godzinę kontemplując i fotografując wschód. Niestety rewelacji nie ma - chmury nieco przeszkodziły słońcu, które pokazało się zaledwie na chwilkę i później już nie miało szans się przebić...
W międzyczasie dają też znać o sobie jelenie - pierwszego widzę zaraz po wyjeździe na polu jeszcze w półmroku, ale ten szybko ucieka. Następne słyszę już na przełęczy jak porykują w lesie. Myślałem, że już jest po rykowisku, ale widać, że jeszcze nie mają dość.


Po zakończeniu sesji jadę dalej na zachód w dół aż dojeżdżam do cmentarza - pozostałości po nie istniejącej już wsi Czertyżne. Kolejne smutne miejsce w Beskidzie Niskim na Łemkowszczyźnie.



Tu decyduję się na skręt w prawo - chcę jak najkrótszą drogą dotrzeć do wsi Stawisza. Niektóre mapy pokazują, że jest tu droga, no i rzeczywiście na początku jest. Za chwilę jednak droga zwęża się i pozostaje typowa leśna ścieżka prowadząca ostro do góry. Muszę zejść z roweru i podchodzę ponad 100 m do góry na grzbiet wzniesienia. Nie dość, że muszę iść, droga coraz węższa i bardziej stroma, to jeszcze atakują mnie muchopająki (tak nazwałem owady, które wyglądają jak małe pajączki, latają jak muchy i są upierdliwe jak rzepy w wysokiej trawie - jeżeli ktoś wie, co to za owady, to proszę o info). Na samym szczycie okazuje się, że nie ma niestety drogi z drugiej strony (a na mapie była!), nieco więc bładzę i ostatecznie znajduję szlak którym leśnicy zwozili drewno - tu też muszę iść bo zjechać się tędy nie da - za ostro w dół i za ślisko...
Ostatecznie docieram do wsi, ale jest już tak późno, że nie mogę pozwolić sobie na dalsze zwlekanie i jadę szybko na śniadanie w Swystowym Sadzie.


Zastanawiam się czy do czasu jazdy zaliczyć piesze podejście stromą leśną prawie-drogą :-)
Wyjeżdżam przed 6.00, żeby zdążyć na wschód słońca na Przełęczy Lipka. Szybciutko w dół do Ropek i nieco wolniej później na przełęcz. Na przełęczy spędzam niemal godzinę kontemplując i fotografując wschód. Niestety rewelacji nie ma - chmury nieco przeszkodziły słońcu, które pokazało się zaledwie na chwilkę i później już nie miało szans się przebić...
W międzyczasie dają też znać o sobie jelenie - pierwszego widzę zaraz po wyjeździe na polu jeszcze w półmroku, ale ten szybko ucieka. Następne słyszę już na przełęczy jak porykują w lesie. Myślałem, że już jest po rykowisku, ale widać, że jeszcze nie mają dość.

Wschód słońca widziany z Przełęczy Lipka nad Ropkami.© Magic

Wschód słońca widziany z Przełęczy Lipka nad Ropkami© Magic
Po zakończeniu sesji jadę dalej na zachód w dół aż dojeżdżam do cmentarza - pozostałości po nie istniejącej już wsi Czertyżne. Kolejne smutne miejsce w Beskidzie Niskim na Łemkowszczyźnie.

Krzyż/grobowiec (?) niedaleko od wsi Czertyżne© Magic

Droga z Przełęczy Lipka do wsi Czertyżne© Magic

Tablica pamiątkowa na cmentarzu wsi Czertyżne© Magic
Tu decyduję się na skręt w prawo - chcę jak najkrótszą drogą dotrzeć do wsi Stawisza. Niektóre mapy pokazują, że jest tu droga, no i rzeczywiście na początku jest. Za chwilę jednak droga zwęża się i pozostaje typowa leśna ścieżka prowadząca ostro do góry. Muszę zejść z roweru i podchodzę ponad 100 m do góry na grzbiet wzniesienia. Nie dość, że muszę iść, droga coraz węższa i bardziej stroma, to jeszcze atakują mnie muchopająki (tak nazwałem owady, które wyglądają jak małe pajączki, latają jak muchy i są upierdliwe jak rzepy w wysokiej trawie - jeżeli ktoś wie, co to za owady, to proszę o info). Na samym szczycie okazuje się, że nie ma niestety drogi z drugiej strony (a na mapie była!), nieco więc bładzę i ostatecznie znajduję szlak którym leśnicy zwozili drewno - tu też muszę iść bo zjechać się tędy nie da - za ostro w dół i za ślisko...
Ostatecznie docieram do wsi, ale jest już tak późno, że nie mogę pozwolić sobie na dalsze zwlekanie i jadę szybko na śniadanie w Swystowym Sadzie.

Krzyż za wsią Stawisza© Magic

Droga ze wsi Stawisza do Hańczowej© Magic
Udało się! Górrrrry!!!
Piątek, 28 października 2011
| Km: | 20.76 | Km teren: | 11.00 | Czas: | 01:27 | km/h: | 14.32 |
| Pr. maks.: | 48.20 | Temperatura: | 14.0°C | HRmax: | 177177 ( 98%) | HRavg | 133( 73%) |
| Kalorie: | 1123kcal | Podjazdy: | 670m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze | ||
No i udało mi się dotrzeć w góry! Jest super!
Wyruszyłem ze Swystowego Sadu w Ropkach przez Przełęcz Hutniańską w kierunku Wysowej. Pogoda piękna, nie za chłodno, nie za ciepło - tylko jeździć.
Podjazd dość krótki, więc poszło gładko i po krótkiej przerwie na zdjęcia na przełęczy szybko z górki na pazurki do Wysowej.



Czasu mam dziś niewiele, więc pędzę dalej - tym razem już bardzo przyzwoicie do góry - podjeżdżam dość ostrym szlakiem na Świętą Górę Jawor. O dziwo idzie bez większej zadyszki i szybko jestem na górze. Tu znajduje się kaplica pw. Opieki Matki Bożej wzniesiona w 1929 r. w miejscu objawienia Matki Bożej oraz studnia z uzdrawiającą wodą - tak zajmuję się pozowaniem do zdjęć ;-), że zapominam się napić ze studni - będę musiał tu wrócić. ;-)



Z Góry Jawor jadę w kierunku przełęczy Cigelka (Cygołka) i zielonego szlaku, którym wracam później do Wysowej. Ten fragment dzisiejszej trasy dał mi poczuć prawdziwy górski klimat. Niestety nie mogę tu już długo zabawić, bo powoli kończy mi się czas... Zjeżdżam więc zielonym szlakiem do Wysowej. Pomimo, że jest to szlak pieszy, nie jest źle - tylko w dwóch miejscach muszę zejść na chwilkę z roweru, żeby przeskoczyć wystające konary.




Po zjechaniu do Wysowej skręcam jeszcze do Blechnarki, ale szybko muszę wracać na umówiony obiad ze znajomymi. Po obiedzie wracam do Ropek podobną trasą jak wcześniej jechałem w drugą stronę.
Wyruszyłem ze Swystowego Sadu w Ropkach przez Przełęcz Hutniańską w kierunku Wysowej. Pogoda piękna, nie za chłodno, nie za ciepło - tylko jeździć.
Podjazd dość krótki, więc poszło gładko i po krótkiej przerwie na zdjęcia na przełęczy szybko z górki na pazurki do Wysowej.

Swystowy Sad w Ropkach© Magic

Odpoczynek na Przełęczy Hutniańskiej© Magic

Cerkiew prawosławna św. Michała Archanioła w Wysowej© Magic
Czasu mam dziś niewiele, więc pędzę dalej - tym razem już bardzo przyzwoicie do góry - podjeżdżam dość ostrym szlakiem na Świętą Górę Jawor. O dziwo idzie bez większej zadyszki i szybko jestem na górze. Tu znajduje się kaplica pw. Opieki Matki Bożej wzniesiona w 1929 r. w miejscu objawienia Matki Bożej oraz studnia z uzdrawiającą wodą - tak zajmuję się pozowaniem do zdjęć ;-), że zapominam się napić ze studni - będę musiał tu wrócić. ;-)

Studnia na Górze Jawor© Magic

Tablica na kaplicy pw. Opieki Matki Bożej© Magic

Wąwóz pod Górą Jawor© Magic
Z Góry Jawor jadę w kierunku przełęczy Cigelka (Cygołka) i zielonego szlaku, którym wracam później do Wysowej. Ten fragment dzisiejszej trasy dał mi poczuć prawdziwy górski klimat. Niestety nie mogę tu już długo zabawić, bo powoli kończy mi się czas... Zjeżdżam więc zielonym szlakiem do Wysowej. Pomimo, że jest to szlak pieszy, nie jest źle - tylko w dwóch miejscach muszę zejść na chwilkę z roweru, żeby przeskoczyć wystające konary.

Szlak graniczny z Góry Jawor do przełęczy Cigelka.© Magic

Wiata na przełęczy Cigelka (Cygołka)© Magic

Zielony szlak pomiędzy granicą a Wysową© Magic

Jesienna panorama Wysowej.© Magic
Po zjechaniu do Wysowej skręcam jeszcze do Blechnarki, ale szybko muszę wracać na umówiony obiad ze znajomymi. Po obiedzie wracam do Ropek podobną trasą jak wcześniej jechałem w drugą stronę.
Przejażdżka o zachodzie
Wtorek, 25 października 2011
| Km: | 34.80 | Km teren: | 25.00 | Czas: | 01:33 | km/h: | 22.45 |
| Pr. maks.: | 42.70 | Temperatura: | 9.0°C | HRmax: | 158158 ( 87%) | HRavg | 134( 74%) |
| Kalorie: | 1147kcal | Podjazdy: | 330m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze | ||
Kolejna rundka standardową trasą. Na początku przyzwoite tempo (26 km/h po 11 km w terenie i głównie pod górę), ale później zrobiło się ciemno i trzeba było zwolnić.
Po drodze miałem jakąś genialną myśl, ale... zapomniałem i się nią nie podzielę, przynajmniej dziś :-)

Po drodze miałem jakąś genialną myśl, ale... zapomniałem i się nią nie podzielę, przynajmniej dziś :-)

Zachód w Śliwinach© Magic





