Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2012
Dystans całkowity: | 947.65 km (w terenie 535.86 km; 56.55%) |
Czas w ruchu: | 47:54 |
Średnia prędkość: | 19.78 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.80 km/h |
Suma podjazdów: | 8873 m |
Maks. tętno maksymalne: | 180 (100 %) |
Maks. tętno średnie: | 157 (87 %) |
Suma kalorii: | 38234 kcal |
Liczba aktywności: | 15 |
Średnio na aktywność: | 63.18 km i 3h 11m |
Więcej statystyk |
Jazda pomiędzy i po wulkanach :-)
Poniedziałek, 30 kwietnia 2012 Kategoria 50 - 100, Teren, Góry, Niemcy
Km: | 90.08 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 04:50 | km/h: | 18.64 |
Pr. maks.: | 62.80 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | 169169 ( 93%) | HRavg | 135( 75%) |
Kalorie: | 4198kcal | Podjazdy: | 1288m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
No i jestem w Niemczech. Nie mogę sobie tu odmówić wycieczki rowerowej – w końcu nie na darmo przywiozłem tu Tranquillka, który dzielnie zniósł podróż przez całe Niemcy na dachu samochodu atakowany przez owady różnego rodzaju.
Po przygotowaniu roweru do jazdy wyjeżdżam z Andernach – miasta nad Renem na granicy krainy Hohe Eifel – i jadę w kierunku Maria Laach, miejscowości/klasztoru nad jeziorem Laach powstałym w kraterze dawnego wulkanu. Nie spodziewałem się, że trasy będą tu tak wymagające. Już na pierwszych 2-3 kilometrach robię niemal 200 m podjazdu. Po drodze zatrzymuję się, żeby sfotografować nadreńską panoramę oraz poobserwować latujące tu w dość dużej ilości ptaki drapieżne.
Wreszcie wjeżdżam na pierwszą dziś górkę – jestem przy Andernacher Hochkreuz na wysokości ponad 300 m n.p.m.
Na szczęście teraz czeka mnie odcinek w dół – dużo szybciej niż wjeżdżałem tracę wysokość i wjeżdżam do położonej w dolinie miejscowości Eich.
Dopiero tutaj zauważam, co znaczy mieszkanie w okolicy powulkanicznej – większość domów zbudowana jest tu z czarnego wulkanicznego kamienia, co wygląda całkiem ciekawie. Można powiedzieć, że wulkan zbudował to miasto :-)
Z Eich kieruję się na Nickenich – znów mam pod górkę, a potem znów z górki. Nickenich jest bardzo podobne do Eich – również większość domów zbudowana z kamienia wulkanicznego.
Wjeżdżam tu do parku/lasu otaczającego jezioro Laach. No i jak to z wulkanami bywa – żeby zobaczyć krater, trzeba najpierw dostać się na koronę. Zaczynam więc kolejny dziś podjazd. Tym razem wjeżdżam z ok. 200 m n.p.m. na górkę mającą 407 m n.p.m. Leśna droga jest przyjazna dla rowerzystów i udaje mi się wjechać bez większych problemów, no a ze szczytu mam okazję po raz pierwszy podziwiać w dole jezioro.
Po krótkim odpoczynku zjeżdżam w kierunku opactwa Maria Laach. Teraz idzie mi dużo szybciej, a na miejscu mogę się nieco posilić i wreszcie uzupełnić zapas picia. Jeszcze nie wiem, że na kupionym tu litrze soku jabłkowego dotrę aż do Andernach :-)
Po przerwie ruszam dalej, w kierunku Mozeli – rzeki nad którą powstają jedne z najlepszych (moim zdaniem) win na świecie. Niestety, jak to z kraterami bywa, żeby z nich się wydostać, trzeba znów wdrapać się na górę. :-(
Po wyjechaniu z krateru kieruję się na Hatzenport nad rzeką Mozelą. Muszę przyspieszyć, bo widzę, że czasu może mi przed zachodem nie starczyć na powrót, więc poruszam się teraz głównie trasami asfaltowymi. Niestety, jak to w górach, nie ma tu płaskich odcinków. Co chwilę muszę więc pokonywać kolejne podjazdy - natrafia się i górska serpentynka... Jadę przez Mendig, Thür, Polch. Po drodze widzę dużo ciekawych miejsc i rzeczy: kościoły, kamienie wulkaniczne, łączenie dawnej architektury z nowoczesnością, zabytki itd. itp.
Wreszcie zbliżam się do Hatzenport nad Mozelą. Ostatnie dwa-trzy kilometry, to szalona jazda w dół. Odcinkami prędkość przekracza 60 km/h. Nie zwalniam jednak całkowicie hamulca, co ratuje mnie na jednej serpentynie - gdybym wcześniej całkiem odpuścił hamowanie, to zapewne wylądowałbym w krzakach obok drogi - na szczęście kończy się jedynie na strachu. Uffffff!!! :-)
I wreszcie dojechałem! Jestem nad Mozelą. Jak już wcześniej napisałem stąd pochodzą moje ulubione wina. Okolica jest bajkowa - rzeka płynąca wąwozem, którego brzegi mają 100-200 m wysokości, mnóstwo zamków i zabytkowych miasteczek, winnice na stromych zboczach i do tego ścieżka rowerowa wzdłuż całej rzeki - wymarzone miejsce dla rowerzystów.
Czasu, niestety, mam mało, więc muszę jeszcze przyspieszyć. Na szczęście ścieżka wzdłuż rzeki jest płaska i jedzie się tutaj bardzo szybko. Po drodze robię jedynie króciutkie przystanki na zdjęcia i pędze dalej.
W Winningen opuszczam Mozelę i odbijam na północ najkrótszą drogą do Andernach. Niestety, nie wziąłęm pod uwagę 160-metrowego podjazdu, który prawdopodobnie spowodował, że jechałem dłużej niż trwałoby to dłuższą drogą wzdłuż rzeki.
I tak się udało - dojeżdżam na miejsce tuż przed zachodem. :-)
Po przygotowaniu roweru do jazdy wyjeżdżam z Andernach – miasta nad Renem na granicy krainy Hohe Eifel – i jadę w kierunku Maria Laach, miejscowości/klasztoru nad jeziorem Laach powstałym w kraterze dawnego wulkanu. Nie spodziewałem się, że trasy będą tu tak wymagające. Już na pierwszych 2-3 kilometrach robię niemal 200 m podjazdu. Po drodze zatrzymuję się, żeby sfotografować nadreńską panoramę oraz poobserwować latujące tu w dość dużej ilości ptaki drapieżne.
Pierwszy podjazd za nami© Magic
Wreszcie wjeżdżam na pierwszą dziś górkę – jestem przy Andernacher Hochkreuz na wysokości ponad 300 m n.p.m.
Andernacher Hochkreutz© Magic
Na szczęście teraz czeka mnie odcinek w dół – dużo szybciej niż wjeżdżałem tracę wysokość i wjeżdżam do położonej w dolinie miejscowości Eich.
Widok na Eich z góry© Magic
Dopiero tutaj zauważam, co znaczy mieszkanie w okolicy powulkanicznej – większość domów zbudowana jest tu z czarnego wulkanicznego kamienia, co wygląda całkiem ciekawie. Można powiedzieć, że wulkan zbudował to miasto :-)
Uliczka w Eich© Magic
Klimat miasta Eich© Magic
Kościół w Eich© Magic
Tufy wulkaniczne - główny materiał budowlany w tej okolicy© Magic
Z Eich kieruję się na Nickenich – znów mam pod górkę, a potem znów z górki. Nickenich jest bardzo podobne do Eich – również większość domów zbudowana z kamienia wulkanicznego.
Panorama Nickenich© Magic
Wjeżdżam tu do parku/lasu otaczającego jezioro Laach. No i jak to z wulkanami bywa – żeby zobaczyć krater, trzeba najpierw dostać się na koronę. Zaczynam więc kolejny dziś podjazd. Tym razem wjeżdżam z ok. 200 m n.p.m. na górkę mającą 407 m n.p.m. Leśna droga jest przyjazna dla rowerzystów i udaje mi się wjechać bez większych problemów, no a ze szczytu mam okazję po raz pierwszy podziwiać w dole jezioro.
Widok z korony krateru na jezioro Laach© Magic
Po krótkim odpoczynku zjeżdżam w kierunku opactwa Maria Laach. Teraz idzie mi dużo szybciej, a na miejscu mogę się nieco posilić i wreszcie uzupełnić zapas picia. Jeszcze nie wiem, że na kupionym tu litrze soku jabłkowego dotrę aż do Andernach :-)
Opactwo Maria Laach© Magic
Po przerwie ruszam dalej, w kierunku Mozeli – rzeki nad którą powstają jedne z najlepszych (moim zdaniem) win na świecie. Niestety, jak to z kraterami bywa, żeby z nich się wydostać, trzeba znów wdrapać się na górę. :-(
Panorama jeziora Laach od południa© Magic
Po wyjechaniu z krateru kieruję się na Hatzenport nad rzeką Mozelą. Muszę przyspieszyć, bo widzę, że czasu może mi przed zachodem nie starczyć na powrót, więc poruszam się teraz głównie trasami asfaltowymi. Niestety, jak to w górach, nie ma tu płaskich odcinków. Co chwilę muszę więc pokonywać kolejne podjazdy - natrafia się i górska serpentynka... Jadę przez Mendig, Thür, Polch. Po drodze widzę dużo ciekawych miejsc i rzeczy: kościoły, kamienie wulkaniczne, łączenie dawnej architektury z nowoczesnością, zabytki itd. itp.
Kamień wulkaniczny w Thür© Magic
Stara szopa - nowe rozwiązania :-)© Magic
Wreszcie zbliżam się do Hatzenport nad Mozelą. Ostatnie dwa-trzy kilometry, to szalona jazda w dół. Odcinkami prędkość przekracza 60 km/h. Nie zwalniam jednak całkowicie hamulca, co ratuje mnie na jednej serpentynie - gdybym wcześniej całkiem odpuścił hamowanie, to zapewne wylądowałbym w krzakach obok drogi - na szczęście kończy się jedynie na strachu. Uffffff!!! :-)
A mówią, że w Niemczech drogi są proste! ;-) Droga tuż przed zjazdem do Mozeli© Magic
I wreszcie dojechałem! Jestem nad Mozelą. Jak już wcześniej napisałem stąd pochodzą moje ulubione wina. Okolica jest bajkowa - rzeka płynąca wąwozem, którego brzegi mają 100-200 m wysokości, mnóstwo zamków i zabytkowych miasteczek, winnice na stromych zboczach i do tego ścieżka rowerowa wzdłuż całej rzeki - wymarzone miejsce dla rowerzystów.
Mozela w Hatzenport© Magic
Czasu, niestety, mam mało, więc muszę jeszcze przyspieszyć. Na szczęście ścieżka wzdłuż rzeki jest płaska i jedzie się tutaj bardzo szybko. Po drodze robię jedynie króciutkie przystanki na zdjęcia i pędze dalej.
Panorama miasteczka Alken© Magic
Wiadukt i winnice nad Mozelą© Magic
W Winningen opuszczam Mozelę i odbijam na północ najkrótszą drogą do Andernach. Niestety, nie wziąłęm pod uwagę 160-metrowego podjazdu, który prawdopodobnie spowodował, że jechałem dłużej niż trwałoby to dłuższą drogą wzdłuż rzeki.
I tak się udało - dojeżdżam na miejsce tuż przed zachodem. :-)
Pojezierze Drawskie
Sobota, 28 kwietnia 2012 Kategoria >100 km, Teren, Pojezierze Drawskie, Złocieniec, Polska
Km: | 106.24 | Km teren: | 71.00 | Czas: | 05:28 | km/h: | 19.43 |
Pr. maks.: | 44.90 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | 167167 ( 92%) | HRavg | 134( 74%) |
Kalorie: | 4632kcal | Podjazdy: | 885m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
W związku z nagłą zmianą planów i przełożeniem wyjazdu do Niemiec o jeden dzień trafiła mi się okazja pojeżdżenia ścieżkami stron rodzinnych. Długo się zastanawiałem jak pojechać i wreszcie zdecydowałem, że ruszę dookoła Lubia a później w kierunku Siecina. Pogoda naprawdę dopisała – pierwszy raz w tym roku temperatura była na tyle wysoka (22 stopnie C), że mogłem wyruszyć w koszulce z krótkim rękawkiem, a i tak było mi momentami za ciepło.
Ruszam w kierunku jeziorek Rakowo, po drodze fotografuję jeszcze dwa kamienie pamiątkowe – jeden z nich po raz pierwszy dojrzałem dopiero parę lat temu mimo, że przez wiele lat przechodziłem koło niego niemal codziennie idąc do szkoły :-) Dalej, zielonym szlakiem rowerowym, objeżdżam jeziorka i kieruję się nad jezioro Kańsko. Tutaj zbaczam lekko ze szlaku, aby podjechać również z drugiej strony jeziora. Po drodze przejeżdżam ciekawy fragment szlaku poprowadzony okazałym bukowym lasem. Na drzewach pojawiły się już pąki – wkrótce pewnie bardzo się tu zazieleni.
Znad Kańska jadę w kierunku Kosobud, gdzie „wskakuję” na tym razem żółty szlak rowerowy którym kieruję się w kierunku czerwonego szlaku prowadzącego dookoła jeziora Lubie. W Kosobudach zatrzymuję się jeszcze przy kościele oraz cmentarzu ewangelickim. Tu przeżywam dość wstrząsające chwile widząc, że wszystkie metalowe krzyże zostały usunięte z nagrobków – widać ludzie nie są w stanie uszanować nawet takich miejsc... Przykre... Bardzo...
Między Linownem a Gudowem wjeżdżam na czerwony szlak, którym będę jechał (z małymi przerwami) aż do Sienicy. W Gudowie pierwszy raz dojeżdżam nad samo Lubie – jezioro jest dziś spokojne, a przy ładnej pogodzie wygląda naprawdę zachęcająco.
Zaraz za Gudowem opuszczam na chwilę czerwony szlak i przerzucam się na zielony pieszy, aby pojechać wzdłuż samego brzegu jeziora – szlak poprowadzony jest naprawdę fajną ścieżką, jak to nazywam „jeziorówką” – jedzie się nią fajnie, a jednocześnie jest małym wyzwaniem terenowym. W pewnym momencie atakują mnie gałęzie – najpierw tylne, a potem przednie koło. Na szczęście są na tyle słabe, że koła nie cierpią a ja mogę jechać dalej. Chciałem sobie nieco skrócić drogę, ale zapomniałem, że przede mną jest Drawa no i w pewnym momencie muszę zawrócić – na szczęście tylko mały kawałeczek. W tym miejscu spotykam też pierwsze zwierzaki – wiewiórkę, dwa zające i koziołka. Wracam do czerwonego szlaku rowerowego i jadąc nim przejeżdżam kolorowy mostek na Drawie – to pierwszy mój dzisiejszy przejazd przez tą rzekę.
Dalej jadę przez Mielenko i Karwice, tutaj już wzdłuż południowego brzegu Lubia. Ścieżka jest poprowadzona bardzo miłymi leśnymi drogami choć oczywiście zdarzają się fragmenty piaszczyste lub zniszczone przez leśników. Czasami prześwitują widoki na samo jezioro po lewej stronie. Karwice to teren wojskowy, który dawniej był niedostępny dla zwykłych „obywateli”. W czasie stanu wojennego przebywało tu wielu ówczesnych decydentów.
Między Karwicami a Sienicą spotykam po raz drugi dziś Drawę – krążę nieco w tym miejscu, bo wiem, że płynie tu bardzo ładnym wąwozem i warto się jej nieco przyjrzeć. Jest to miejsce, które zapewne dużo lepiej pamiętają przepływający tędy kajakarze, szczególnie ci, którzy zaliczyli wywrotki na tym, zaliczanym do górskich, fragmencie rzeki. Dziś też płynie tędy jakiś niemiecki spływ i też mają problemy z podpłynięciem.
W Sienicy zatrzymuję się na dłużej, żeby się posilić i napić – pogoda sprawia, że piję dziś naprawdę dużo – woda „wychodzi” ze mnie bardzo szybko.
Z Sienicy kieruję się, tym razem asfaltem, w kierunku Wierzchowa. Tu z kolei w stanie wojennym więziono wielu działaczy Solidarności.
W Wierzchowie wjeżdżam na czarny szlak rowerowy, którym objeżdżam kolejne jezioro – Wąsosze i dojeżdżam do Bobrowa.
W Bobrowie spotykam pozującego do zdjęć bociana, więc spędzam tu nieco więcej czasu.
Chwilę później „przeskakuję” na czerwony szlak rowerowy, którym jadę do Siemczyna. Na tym odcinku zaczynam odczuwać zmęczenie – wyraźnie pobolewa mnie prawy nadgarstek, co powoduje, że coraz mocniej zastanawiam sie nad powrotem.
Jednak w Siemczynie podejmuję decyzję, że wrócę przez Cieszyno, więc jadę w tamtym kierunku. W Głęboczku po raz trzeci dziś „spotykam” Drawę. Później jeszcze kawałek przez las i wjeżdżam na ścieżkę rowerową Połczyn- Złocieniec, którą wracam w kierunku Złocieńca.
W Złocieńcu ostatnie spotkanie z Drawą i tuż przed zachodem dojeżdżam na miejsce. Dzień był naprawdę udany :-)
Kamień pamiątkowy przy ulicy Drawskiej© Magic
Ruszam w kierunku jeziorek Rakowo, po drodze fotografuję jeszcze dwa kamienie pamiątkowe – jeden z nich po raz pierwszy dojrzałem dopiero parę lat temu mimo, że przez wiele lat przechodziłem koło niego niemal codziennie idąc do szkoły :-) Dalej, zielonym szlakiem rowerowym, objeżdżam jeziorka i kieruję się nad jezioro Kańsko. Tutaj zbaczam lekko ze szlaku, aby podjechać również z drugiej strony jeziora. Po drodze przejeżdżam ciekawy fragment szlaku poprowadzony okazałym bukowym lasem. Na drzewach pojawiły się już pąki – wkrótce pewnie bardzo się tu zazieleni.
Jezioro Kańsko - w tle szpital nad jeziorem© Magic
Pierwsze stokrotki© Magic
Znad Kańska jadę w kierunku Kosobud, gdzie „wskakuję” na tym razem żółty szlak rowerowy którym kieruję się w kierunku czerwonego szlaku prowadzącego dookoła jeziora Lubie. W Kosobudach zatrzymuję się jeszcze przy kościele oraz cmentarzu ewangelickim. Tu przeżywam dość wstrząsające chwile widząc, że wszystkie metalowe krzyże zostały usunięte z nagrobków – widać ludzie nie są w stanie uszanować nawet takich miejsc... Przykre... Bardzo...
Kościół w Kosobudach© Magic
Złomiarze tu byli...© Magic
Między Linownem a Gudowem wjeżdżam na czerwony szlak, którym będę jechał (z małymi przerwami) aż do Sienicy. W Gudowie pierwszy raz dojeżdżam nad samo Lubie – jezioro jest dziś spokojne, a przy ładnej pogodzie wygląda naprawdę zachęcająco.
Jezioro Lubie w Gudowie© Magic
Zaraz za Gudowem opuszczam na chwilę czerwony szlak i przerzucam się na zielony pieszy, aby pojechać wzdłuż samego brzegu jeziora – szlak poprowadzony jest naprawdę fajną ścieżką, jak to nazywam „jeziorówką” – jedzie się nią fajnie, a jednocześnie jest małym wyzwaniem terenowym. W pewnym momencie atakują mnie gałęzie – najpierw tylne, a potem przednie koło. Na szczęście są na tyle słabe, że koła nie cierpią a ja mogę jechać dalej. Chciałem sobie nieco skrócić drogę, ale zapomniałem, że przede mną jest Drawa no i w pewnym momencie muszę zawrócić – na szczęście tylko mały kawałeczek. W tym miejscu spotykam też pierwsze zwierzaki – wiewiórkę, dwa zające i koziołka. Wracam do czerwonego szlaku rowerowego i jadąc nim przejeżdżam kolorowy mostek na Drawie – to pierwszy mój dzisiejszy przejazd przez tą rzekę.
Dalej jadę przez Mielenko i Karwice, tutaj już wzdłuż południowego brzegu Lubia. Ścieżka jest poprowadzona bardzo miłymi leśnymi drogami choć oczywiście zdarzają się fragmenty piaszczyste lub zniszczone przez leśników. Czasami prześwitują widoki na samo jezioro po lewej stronie. Karwice to teren wojskowy, który dawniej był niedostępny dla zwykłych „obywateli”. W czasie stanu wojennego przebywało tu wielu ówczesnych decydentów.
Magic nad Lubiem© Magic
Między Karwicami a Sienicą spotykam po raz drugi dziś Drawę – krążę nieco w tym miejscu, bo wiem, że płynie tu bardzo ładnym wąwozem i warto się jej nieco przyjrzeć. Jest to miejsce, które zapewne dużo lepiej pamiętają przepływający tędy kajakarze, szczególnie ci, którzy zaliczyli wywrotki na tym, zaliczanym do górskich, fragmencie rzeki. Dziś też płynie tędy jakiś niemiecki spływ i też mają problemy z podpłynięciem.
Kajakarze na Drawie© Magic
W Sienicy zatrzymuję się na dłużej, żeby się posilić i napić – pogoda sprawia, że piję dziś naprawdę dużo – woda „wychodzi” ze mnie bardzo szybko.
Na ławeczce w Sienicy - niebo nad głową...© Magic
Z Sienicy kieruję się, tym razem asfaltem, w kierunku Wierzchowa. Tu z kolei w stanie wojennym więziono wielu działaczy Solidarności.
Zakład karny w Wierzchowie© Magic
Kościół w Wierzchowie© Magic
W Wierzchowie wjeżdżam na czarny szlak rowerowy, którym objeżdżam kolejne jezioro – Wąsosze i dojeżdżam do Bobrowa.
Nad Wąsoszem© Magic
W Bobrowie spotykam pozującego do zdjęć bociana, więc spędzam tu nieco więcej czasu.
Hej! Ty na dole! Zrobisz tak???© Magic
Chwilę później „przeskakuję” na czerwony szlak rowerowy, którym jadę do Siemczyna. Na tym odcinku zaczynam odczuwać zmęczenie – wyraźnie pobolewa mnie prawy nadgarstek, co powoduje, że coraz mocniej zastanawiam sie nad powrotem.
Linia kolejowa Szczecinek-Runowo (Czy te tory są proste?)© Magic
Jednak w Siemczynie podejmuję decyzję, że wrócę przez Cieszyno, więc jadę w tamtym kierunku. W Głęboczku po raz trzeci dziś „spotykam” Drawę. Później jeszcze kawałek przez las i wjeżdżam na ścieżkę rowerową Połczyn- Złocieniec, którą wracam w kierunku Złocieńca.
W Złocieńcu ostatnie spotkanie z Drawą i tuż przed zachodem dojeżdżam na miejsce. Dzień był naprawdę udany :-)
Przełomowe odkrycia w historii ludzkości - Słońce
Czwartek, 26 kwietnia 2012 Kategoria 25 - 50, Okolice Tczewa, Teren
Km: | 45.60 | Km teren: | 31.00 | Czas: | 02:05 | km/h: | 21.89 |
Pr. maks.: | 45.20 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | 165165 ( 91%) | HRavg | 139( 77%) |
Kalorie: | 1705kcal | Podjazdy: | 448m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś kontynuacja cyklu nt. wielkich odkryć.
Pewnie zastanawialiście się nie raz jak to jest, że słońce świeci. Ano sprawa jest łatwiejsza niż się by mogło wydawać. Mianowicie, słońce podłączone jest do specjalnego zasilacza trójfazowego, który się znajduje w okolicy Wędków - poniżej jego zdjęcie ;-)
Pewnie zastanawialiście się nie raz jak to jest, że słońce świeci. Ano sprawa jest łatwiejsza niż się by mogło wydawać. Mianowicie, słońce podłączone jest do specjalnego zasilacza trójfazowego, który się znajduje w okolicy Wędków - poniżej jego zdjęcie ;-)
Zasilanie słoneczne© Magic
Kółko i kółeczko :-)
Niedziela, 22 kwietnia 2012 Kategoria Teren, Okolice Tczewa, Kociewie, >100 km
Km: | 121.37 | Km teren: | 60.00 | Czas: | 06:20 | km/h: | 19.16 |
Pr. maks.: | 45.40 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | 153153 ( 85%) | HRavg | 117( 65%) |
Kalorie: | 4070kcal | Podjazdy: | 942m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wybraliśmy się z Adamem na parę godzin w okolice Tczewa. Plany się krystalizowały do godz. 7.00, ale jak już się zebraliśmy to żwawo ok. 9.00 ruszyliśmy w drogę. Początkowo w kierunku Turza. Nie wiedziałem wtedy jeszcze dlaczego, ale strasznie cierpiałem - przez pierwszą godzinę jazdy najchętniej usiadłbym przy rowerze, a nie na nim jeździł. Było mi naprawdę ciężko, nawet na ulubionych moich leśnych ścieżkach...
Nieco poprawił mi się nastrój, gdy dojechaliśmy do Turza i tu przywitał nas dostojnie kroczący bociek.
W Turzu zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę i ruszyliśmy dalej, najpierw do Boroszewa, żeby w niezawodnym, zawsze otwartym sklepie, zrobić zapasy na drogę, a dalej przez Obozin do Bolesławowa.
W Boroszewie podjęłem zbawienną decyzję, żeby zdjąć bluzę i jechać w samej koszulce - okazało się, że do tej pory tak się męczyłem z prostego powodu - było mi za gorąco. Chłodny wiatr chłodził głowę, ale cała reszta, ubrana na czarno, była po prostu przegrzana. Od tej pory jechało mi się zdecydowanie lepiej :-)
Po zakupach w Boroszewie nie zatrzymywaliśmy się już w "shopping center'ze" w Obozinie, choć nie mogliśmy sobie odpuścić uwiecznienia tego reprezentacyjnego miejsca. Zatrzymaliśmy się za to na chwilkę w Bolesławowie, żeby obejrzeć z kilku stron tamtejszą dawną gorzelnię.
Po zwiedzeniu gorzelni i okazałej stajni ruszyliśmy w kierunku Kamierowa. Początkowo przetestowaliśmy kawałek ścieżki wiodącej w miejscu dawnego toru kolejowego, ale szybko z niej zrezygnowaliśmy - nie nadaje się do turystycznej jazdy rowerem (choć dobra jest dla rowerzystów lubiących wyzwania :-)).
Teraz kierowaliśmy się już do Pszczółek, przez Sobowidz, żeby zapoznać się z tamtejszą intrygującą ścieżką rowerową widzianą wiele razy z samochodu. Ścieżka zaczyna się dopiero w Żelisławkach i ma zaledwie ok. 3 km. Jest częścią dumnie zwanego Szlaku Cysterskiego. Tuż przed wjazdem na ścieżkę zatrzymujemy się jeszcze przed pałacykiem i sklepem "Pod kasztanem" - tu przez chwilę poszukujemy owego "kasztana".
Szkoda, że ścieżka nie jest poprowadzona dalej w kierunku Sobowidza (i jeszcze dalej) - dawny nasyp kolejowy tylko czeka, żeby być w odpowiedni sposób wykorzystanym.
W Pszczółkach Adam proponuje, żeby do Tczewa wrócić czerwonym szlakiem - tak robimy. Po krótkim kluczeniu w Pszczółkach ruszamy w kierunku Wisły. Drobne problemy zaczynają się w Krzywym Kole, gdy skręcamy na południe i zaczynamy jechać prosto pod wiatr, ale jedziemy. Zatrzymujemy się tylko na chwilę na wale przeciwpowodziowym, żeby spojrzeć, co się dookoła dzieje.
Po dojechaniu do Tczewa Adam udaje się na myjnię, a ja na budowę, tzn. muszę wykręcić jeszcze jedno "kółeczko". Opis dotychczasowego przejazdu możecie znaleźć też tu u Adama.
Tym razem ruszam jedzie mi się dużo lepiej niż rano. Jadę przez Lubiszewo i Goszyn. Wypróbowuję też nową drogę za Małżewem. Tam robię krótki foto-postój zafascynowany krajobrazem.
Z Turza jadę przez Boroszewo do Jez. Zduńskiego. Tutaj też funduję sobie krótki przyrodniczy przystanek.
Za jeziorem jadę coraz szybciej - chcę zdążyć przed zachodem do Rokitek, gdzie, przy stawach, siadam na dłużej poobserwować latające tu kilka błotniaków. Nie udaje mi się ich dobrze sfotografować, ale za to "łapię" inne bawiące się ptaki.
Po około pół godziny uciekam, bo robi się naprawdę chłodno.
Kółko:
Kółeczko:
Nieco poprawił mi się nastrój, gdy dojechaliśmy do Turza i tu przywitał nas dostojnie kroczący bociek.
Co by tu schrupać...© Magic
W Turzu zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę i ruszyliśmy dalej, najpierw do Boroszewa, żeby w niezawodnym, zawsze otwartym sklepie, zrobić zapasy na drogę, a dalej przez Obozin do Bolesławowa.
W Boroszewie podjęłem zbawienną decyzję, żeby zdjąć bluzę i jechać w samej koszulce - okazało się, że do tej pory tak się męczyłem z prostego powodu - było mi za gorąco. Chłodny wiatr chłodził głowę, ale cała reszta, ubrana na czarno, była po prostu przegrzana. Od tej pory jechało mi się zdecydowanie lepiej :-)
Obozin shopping center :-)© Magic
Po zakupach w Boroszewie nie zatrzymywaliśmy się już w "shopping center'ze" w Obozinie, choć nie mogliśmy sobie odpuścić uwiecznienia tego reprezentacyjnego miejsca. Zatrzymaliśmy się za to na chwilkę w Bolesławowie, żeby obejrzeć z kilku stron tamtejszą dawną gorzelnię.
Dawna gorzelnia w Bolesławowie© Magic
Po zwiedzeniu gorzelni i okazałej stajni ruszyliśmy w kierunku Kamierowa. Początkowo przetestowaliśmy kawałek ścieżki wiodącej w miejscu dawnego toru kolejowego, ale szybko z niej zrezygnowaliśmy - nie nadaje się do turystycznej jazdy rowerem (choć dobra jest dla rowerzystów lubiących wyzwania :-)).
Przeprawa nasypem kolejowym pomiędzy Kamierowem a Mirowem© Magic
Teraz kierowaliśmy się już do Pszczółek, przez Sobowidz, żeby zapoznać się z tamtejszą intrygującą ścieżką rowerową widzianą wiele razy z samochodu. Ścieżka zaczyna się dopiero w Żelisławkach i ma zaledwie ok. 3 km. Jest częścią dumnie zwanego Szlaku Cysterskiego. Tuż przed wjazdem na ścieżkę zatrzymujemy się jeszcze przed pałacykiem i sklepem "Pod kasztanem" - tu przez chwilę poszukujemy owego "kasztana".
Pałacyk w Żelisławkach© Magic
Szkoda, że ścieżka nie jest poprowadzona dalej w kierunku Sobowidza (i jeszcze dalej) - dawny nasyp kolejowy tylko czeka, żeby być w odpowiedni sposób wykorzystanym.
Początek ścieżki rowerowej w Pszczółkach© Magic
W Pszczółkach Adam proponuje, żeby do Tczewa wrócić czerwonym szlakiem - tak robimy. Po krótkim kluczeniu w Pszczółkach ruszamy w kierunku Wisły. Drobne problemy zaczynają się w Krzywym Kole, gdy skręcamy na południe i zaczynamy jechać prosto pod wiatr, ale jedziemy. Zatrzymujemy się tylko na chwilę na wale przeciwpowodziowym, żeby spojrzeć, co się dookoła dzieje.
Jasność ogarnęła Tczew© Magic
Po dojechaniu do Tczewa Adam udaje się na myjnię, a ja na budowę, tzn. muszę wykręcić jeszcze jedno "kółeczko". Opis dotychczasowego przejazdu możecie znaleźć też tu u Adama.
Tym razem ruszam jedzie mi się dużo lepiej niż rano. Jadę przez Lubiszewo i Goszyn. Wypróbowuję też nową drogę za Małżewem. Tam robię krótki foto-postój zafascynowany krajobrazem.
Paryż - Dakar - Małżewo :-)© Magic
Tutaj był pług olbrzym© Magic
Z Turza jadę przez Boroszewo do Jez. Zduńskiego. Tutaj też funduję sobie krótki przyrodniczy przystanek.
Jezioro Zduńskie© Magic
Za jeziorem jadę coraz szybciej - chcę zdążyć przed zachodem do Rokitek, gdzie, przy stawach, siadam na dłużej poobserwować latające tu kilka błotniaków. Nie udaje mi się ich dobrze sfotografować, ale za to "łapię" inne bawiące się ptaki.
Tu jestem!© Magic
Po około pół godziny uciekam, bo robi się naprawdę chłodno.
Kółko:
Kółeczko:
A miało wreszcie być bez żadnych przygód...
Sobota, 21 kwietnia 2012 Kategoria 25 - 50, Okolice Tczewa, Teren
Km: | 46.00 | Km teren: | 32.00 | Czas: | 02:09 | km/h: | 21.40 |
Pr. maks.: | 42.60 | Temperatura: | 14.0°C | HRmax: | 157157 ( 87%) | HRavg | 134( 74%) |
Kalorie: | 1787kcal | Podjazdy: | 443m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
...i się nie udało...
Rano już myślałem, że nic z dzisiejszej jazdy nie będzie - padało, a momentami nawet lało. Koło 11.00 przejaśniło się i po kolejnej godzinie zastanawiania zdecydowałem, że jednak wyjadę.
W jedną stronę standard do Turza. Tuż za Śliwinami towarzyszy mi bocian - przewodnik :-)
W Turzu gruntowanie ścian - parę godzin zeszło - i ok. 18.00 ruszam z powrotem. Chciałem zrobić większe kółko, ale znów nieco czasu zabrakło, więc zakończyło się na przejeździe przez Boroszewo, Jez. Zduńskie i Młynki.
Wydawało się, że wreszcie uda mi się zakończyć dzień, a jednak... Tuż przed Lubiszewem zagrodziła mi drogę pani szukająca pomocy - tym razem brałem udział w akcji wyciągania samochodu z rowu. Na szczęście samochód był niewielki i po zatrzymaniu jeszcze jednego przejeżdżającego kierowcy w trzech wypchnęliśmy "malucha".
Od dziś mogę się śmiało nazywać "Pogotowie wszelkiej pomocy" ;-)
Rano już myślałem, że nic z dzisiejszej jazdy nie będzie - padało, a momentami nawet lało. Koło 11.00 przejaśniło się i po kolejnej godzinie zastanawiania zdecydowałem, że jednak wyjadę.
W jedną stronę standard do Turza. Tuż za Śliwinami towarzyszy mi bocian - przewodnik :-)
Bociek nad Śliwinami© Magic
W Turzu gruntowanie ścian - parę godzin zeszło - i ok. 18.00 ruszam z powrotem. Chciałem zrobić większe kółko, ale znów nieco czasu zabrakło, więc zakończyło się na przejeździe przez Boroszewo, Jez. Zduńskie i Młynki.
Kwitną zawilce© Magic
Wydawało się, że wreszcie uda mi się zakończyć dzień, a jednak... Tuż przed Lubiszewem zagrodziła mi drogę pani szukająca pomocy - tym razem brałem udział w akcji wyciągania samochodu z rowu. Na szczęście samochód był niewielki i po zatrzymaniu jeszcze jednego przejeżdżającego kierowcy w trzech wypchnęliśmy "malucha".
Od dziś mogę się śmiało nazywać "Pogotowie wszelkiej pomocy" ;-)
Wszystko na głowie...© Magic
Dziwny dzień... (Trzydzieści km na trzydziestolecie LP3)
Piątek, 20 kwietnia 2012 Kategoria 25 - 50, Okolice Tczewa, Teren
Km: | 36.01 | Km teren: | 19.00 | Czas: | 01:33 | km/h: | 23.23 |
Pr. maks.: | 46.80 | Temperatura: | 17.0°C | HRmax: | 169169 ( 93%) | HRavg | 145( 80%) |
Kalorie: | 1476kcal | Podjazdy: | 337m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miało dziś padać...
Wracam do domu a tu słońce i 17 stopni - szok! Takiej okazji się nie marnuje. Szybko wsiadam na rower i wyruszam z postanowieniem przejechania co najmniej 30 km na trzydziestolecie Listy Przebojów Programu 3. Założenie - długo i spokojnie.
Mój spokój kończy się już po niecałych 5 minutach - drobne szkiełko powoduje, że w przednim kole w parę sekund pozostaje 0 powietrza. I co teraz? W pokoju stoi koło na wymianę, ale zanim tam dojdę to z pół godziny stracę... Wzywam więc "ekipę techniczną" a sam spokojnie zajadam batonika.
Ledwo skończyłem jeść a widzę jak dziewczyna pędzi rowerem z górki i gada przez komórkę. Na chwilkę się popatrzyłem na drogę i jak mój wzrok wrócił na ścieżkę widziałem tylko imponujący dzwon z lądowaniem na brodzie. Szczerze mówiąc się przeraziłem... Patrzę - dziewczyna się rusza, ale niezbyt energicznie... Podchodzę, pytam "Wszystko w porządku?" a ona "Tak..." Coś mi to za dobrze nie wygląda, zbieram wszystkie elementy komórki rozrzuconej po chodniku, podaję i znów pytam "Wstaniesz" - "Tak, za chwilę"... Przyjechała Beata, widzimy, że dziewczyna dalej siedzi i nie wstaje. Cóż - wezwaliśmy pogotowie i rodziców. Numer 112 zamiast przyjąć wezwanie odesłał nas do 999 a tam z kolei długo trzeba było przekonywać, żeby jednak ktoś przyjechał - PARANOJA. Wreszcie przyjechali, założyli dziewczynie kołnierz i zabrali na badanie. Mam nadzieję, że nic poważnego się nie stało, ale parę dni na pewno dziewczyna będzie czuła skutki twardego lądowania.
Nauczka z dnia dzisiejszego: NIE GADAJ PRZEZ KOMÓRKĘ NAWET JAK KIERUJESZ TYLKO ROWEREM!!! Dobrze zapamiętajcie! Uczcie się na błędach innych :-)
Ja po akcji ratunkowej i wymianie koła musiałem "skrócić" nieco swoje plany ale i tak byłem szczęśliwy, że mogłem jechać. Do Turza pogoda wciąż dopisywała tyle tylko, że było pod wiatr. Miałem dużą nadzieję na powrót z wiatrem, ale jak "tam" dojechałem przyszły ze wschodu chmury, zrobiła się późna jesień, mgła a na dodatek zmienił się kierunek wiatru. Tak więc i "tam" i "z powrotem" było pod wiatr.
No a w lesie tradycyjnie kilka spotkań z sarnami. Najlepsze w jednym miejscu, gdzie droga idzie półkolem wokół polany i tam prawie zawsze stoją sarny i mnie obserwują. Fajne uczucie :-)
Wracam do domu a tu słońce i 17 stopni - szok! Takiej okazji się nie marnuje. Szybko wsiadam na rower i wyruszam z postanowieniem przejechania co najmniej 30 km na trzydziestolecie Listy Przebojów Programu 3. Założenie - długo i spokojnie.
Mój spokój kończy się już po niecałych 5 minutach - drobne szkiełko powoduje, że w przednim kole w parę sekund pozostaje 0 powietrza. I co teraz? W pokoju stoi koło na wymianę, ale zanim tam dojdę to z pół godziny stracę... Wzywam więc "ekipę techniczną" a sam spokojnie zajadam batonika.
Ledwo skończyłem jeść a widzę jak dziewczyna pędzi rowerem z górki i gada przez komórkę. Na chwilkę się popatrzyłem na drogę i jak mój wzrok wrócił na ścieżkę widziałem tylko imponujący dzwon z lądowaniem na brodzie. Szczerze mówiąc się przeraziłem... Patrzę - dziewczyna się rusza, ale niezbyt energicznie... Podchodzę, pytam "Wszystko w porządku?" a ona "Tak..." Coś mi to za dobrze nie wygląda, zbieram wszystkie elementy komórki rozrzuconej po chodniku, podaję i znów pytam "Wstaniesz" - "Tak, za chwilę"... Przyjechała Beata, widzimy, że dziewczyna dalej siedzi i nie wstaje. Cóż - wezwaliśmy pogotowie i rodziców. Numer 112 zamiast przyjąć wezwanie odesłał nas do 999 a tam z kolei długo trzeba było przekonywać, żeby jednak ktoś przyjechał - PARANOJA. Wreszcie przyjechali, założyli dziewczynie kołnierz i zabrali na badanie. Mam nadzieję, że nic poważnego się nie stało, ale parę dni na pewno dziewczyna będzie czuła skutki twardego lądowania.
Nauczka z dnia dzisiejszego: NIE GADAJ PRZEZ KOMÓRKĘ NAWET JAK KIERUJESZ TYLKO ROWEREM!!! Dobrze zapamiętajcie! Uczcie się na błędach innych :-)
Ja po akcji ratunkowej i wymianie koła musiałem "skrócić" nieco swoje plany ale i tak byłem szczęśliwy, że mogłem jechać. Do Turza pogoda wciąż dopisywała tyle tylko, że było pod wiatr. Miałem dużą nadzieję na powrót z wiatrem, ale jak "tam" dojechałem przyszły ze wschodu chmury, zrobiła się późna jesień, mgła a na dodatek zmienił się kierunek wiatru. Tak więc i "tam" i "z powrotem" było pod wiatr.
No a w lesie tradycyjnie kilka spotkań z sarnami. Najlepsze w jednym miejscu, gdzie droga idzie półkolem wokół polany i tam prawie zawsze stoją sarny i mnie obserwują. Fajne uczucie :-)
Odpoczynek na trasie© Magic
Ech te cyferki...
Środa, 18 kwietnia 2012 Kategoria Okolice Tczewa, 25 - 50, Teren
Km: | 39.56 | Km teren: | 24.50 | Czas: | 01:35 | km/h: | 24.99 |
Pr. maks.: | 52.80 | Temperatura: | 12.0°C | HRmax: | 180180 (100%) | HRavg | 157( 87%) |
Kalorie: | 1687kcal | Podjazdy: | 350m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Zafrapowany dyskusją kolegów nt. średnich "z górki", "pod górkę", "z wiatrem" i "pod wiatr" zdecydowałem, że ja sobie po prostu pójdę "pojeździć na rowerze" nie patrząc na żadne cyferki!
Nie za bardzo mi się dziś chciało po wczorajszym wymrożeniu, ale wreszcie się zebrałem i ruszyłem. Nie brałem foto-plecaka, bo niebo było zachmurzone, no i nie chciało mi się zbytnio przemęczać. Po chwili okazało się, że jest dużo przyjemniej i że dziś już tak nie mrozi a na dodatek "tam" miałem z wiatrem, więc szybko okazało się, że jadę dużo szybciej niż do tej pory w tym roku (mimo, że wcale nie miałem takiego zamiaru). No i stało się - cyferki mnie wciągnęły...
Po 10 km miałem średnią 24 km/h, po dojechaniu "tam" 24,3 km/h, co jest bardzo przyzwoitym wynikiem w terenie :-)
Wiedziałem, że powrót głównie z górki, więc może jeszcze uda się podkręcić tempo.
W Młynkach miałem już 24,7, a chwilę za Owczarkami zauważyłe uciekającą jasną koszulkę Skandii. Pomyślałem, że to może być Fruzia i jeszcze mnie to zdopingowało. No i się nie myliłem - miło było wreszcie poznać osobę, którą do tej pory znałem jedynie z bikeloga :-)
Fruzia podholowała mnie aż do Rokitek - dzięki temu na "mecie" miałem niemal 25 km/h. A miało być tak spokojnie...
No i teraz cyferki z dziś:
- pierwsza osoba znajoma z bikeloga poznana "live"
- najszybsza (jak na razie) przejażdżka w 2012
- pierwszy tysiąc przejechany w 2012
- pierwsze 10.000 m podjazdów w 2012
- pierwszy raz przekroczone 100% HR max :-)
To chyba wystarczy jak na jeden dzień :-)
Track na Endomondo nieco "oszalał" przed Małżewem, ale większość jest OK.
Nie za bardzo mi się dziś chciało po wczorajszym wymrożeniu, ale wreszcie się zebrałem i ruszyłem. Nie brałem foto-plecaka, bo niebo było zachmurzone, no i nie chciało mi się zbytnio przemęczać. Po chwili okazało się, że jest dużo przyjemniej i że dziś już tak nie mrozi a na dodatek "tam" miałem z wiatrem, więc szybko okazało się, że jadę dużo szybciej niż do tej pory w tym roku (mimo, że wcale nie miałem takiego zamiaru). No i stało się - cyferki mnie wciągnęły...
Po 10 km miałem średnią 24 km/h, po dojechaniu "tam" 24,3 km/h, co jest bardzo przyzwoitym wynikiem w terenie :-)
Wiedziałem, że powrót głównie z górki, więc może jeszcze uda się podkręcić tempo.
W Młynkach miałem już 24,7, a chwilę za Owczarkami zauważyłe uciekającą jasną koszulkę Skandii. Pomyślałem, że to może być Fruzia i jeszcze mnie to zdopingowało. No i się nie myliłem - miło było wreszcie poznać osobę, którą do tej pory znałem jedynie z bikeloga :-)
Fruzia podholowała mnie aż do Rokitek - dzięki temu na "mecie" miałem niemal 25 km/h. A miało być tak spokojnie...
No i teraz cyferki z dziś:
- pierwsza osoba znajoma z bikeloga poznana "live"
- najszybsza (jak na razie) przejażdżka w 2012
- pierwszy tysiąc przejechany w 2012
- pierwsze 10.000 m podjazdów w 2012
- pierwszy raz przekroczone 100% HR max :-)
To chyba wystarczy jak na jeden dzień :-)
Track na Endomondo nieco "oszalał" przed Małżewem, ale większość jest OK.
Znów ten plecień (Jazda na budowie odc. II)
Wtorek, 17 kwietnia 2012 Kategoria 25 - 50, Okolice Tczewa, Teren
Km: | 39.03 | Km teren: | 23.00 | Czas: | 01:50 | km/h: | 21.29 |
Pr. maks.: | 47.90 | Temperatura: | 5.0°C | HRmax: | 159159 ( 88%) | HRavg | 134( 74%) |
Kalorie: | 1516kcal | Podjazdy: | 348m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Znów przejazd na budowę.
Wydawało się, że jest całkiem sympatycznie, ale już po paru minutach jazdy poczułem przeszywający chłód. Do tego wiał tak mocny i mrożący wiatr, że zdecydowałem, że wrócę samochodem.
Na szczęście w ciągu godziny wiatr się uspokoił i zrobiło się dużo milej - wróciłem więc rowerem i naprawdę było całkiem znośnie.
Nie mogę się doczekać prawdziwej wiosny...
Czas na "Jazdę na budowie" odc. II. p.t. "1 + 1 równa się... DUŻE 1!".
Background (tzn. tło akcji): Na budowie, wg umowy, miało być zainstalowane 16 kaloryferów, zostało zainstalowane 14. Jakoś udało mi się to zauważyć :-), więc łaskawie dostawili piętnasty kaloryfer. Więc drąże temat dalej:
Ja: Miało być 16 kaloryferów a jest 15 - dlaczego jednego brakuje?
Szef ekipy: Bo piętnasty kaloryfer jest duży i liczy się za dwa!
:-)
A życie toczy się dalej... CDN.
Wydawało się, że jest całkiem sympatycznie, ale już po paru minutach jazdy poczułem przeszywający chłód. Do tego wiał tak mocny i mrożący wiatr, że zdecydowałem, że wrócę samochodem.
Na szczęście w ciągu godziny wiatr się uspokoił i zrobiło się dużo milej - wróciłem więc rowerem i naprawdę było całkiem znośnie.
Nie mogę się doczekać prawdziwej wiosny...
Czas na "Jazdę na budowie" odc. II. p.t. "1 + 1 równa się... DUŻE 1!".
Background (tzn. tło akcji): Na budowie, wg umowy, miało być zainstalowane 16 kaloryferów, zostało zainstalowane 14. Jakoś udało mi się to zauważyć :-), więc łaskawie dostawili piętnasty kaloryfer. Więc drąże temat dalej:
Ja: Miało być 16 kaloryferów a jest 15 - dlaczego jednego brakuje?
Szef ekipy: Bo piętnasty kaloryfer jest duży i liczy się za dwa!
:-)
A życie toczy się dalej... CDN.
O zachodzie...© Magic
Niedzielny rozruch
Niedziela, 15 kwietnia 2012 Kategoria Okolice Tczewa, Teren, 50 - 100
Km: | 55.06 | Km teren: | 42.00 | Czas: | 02:41 | km/h: | 20.52 |
Pr. maks.: | 46.20 | Temperatura: | 6.0°C | HRmax: | 147147 ( 81%) | HRavg | 132( 73%) |
Kalorie: | 1929kcal | Podjazdy: | 575m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miał być leciutki rozruch po wczorajszym "maratonie". Zakładałem ok. 30 km (może mniej), lekko (max 80% HR max), bez zrywów i zamęczania i bez aparatu na plecach. Długo się zbierałem, bo moje nogi czuły wczorajszy przejazd a prognoza była kiepska.
No ale jak się wreszcie zebrałem i wsiadłem na rower, to z minuty na minutę było lepiej no i poniosło mnie aż 55 km :-) Bardzo pilnowałem, żeby nie przekroczyć 80% HR i to się udało, więc osiągniętą średnią prędkość uważam za bardzo przyzwoitą - chyba mój organizm dochodzi do formy po dłuższej zimowej przerwie.
Niestety prognoza się sprawdziła i podczas powrotu zaczęło padać.
Z ciekawych spotkań - trzy dorodne jelenie koło Małżewa oraz pięć błotniaków przed Rokitkami.
No ale jak się wreszcie zebrałem i wsiadłem na rower, to z minuty na minutę było lepiej no i poniosło mnie aż 55 km :-) Bardzo pilnowałem, żeby nie przekroczyć 80% HR i to się udało, więc osiągniętą średnią prędkość uważam za bardzo przyzwoitą - chyba mój organizm dochodzi do formy po dłuższej zimowej przerwie.
Niestety prognoza się sprawdziła i podczas powrotu zaczęło padać.
Z ciekawych spotkań - trzy dorodne jelenie koło Małżewa oraz pięć błotniaków przed Rokitkami.
Znów do Wdy...
Sobota, 14 kwietnia 2012 Kategoria Kociewie, Wda, Teren, >100 km, Bory Tucholskie
Km: | 124.94 | Km teren: | 93.00 | Czas: | 07:15 | km/h: | 17.23 |
Pr. maks.: | 42.70 | Temperatura: | 8.0°C | HRmax: | 167167 ( 92%) | HRavg | 131( 72%) |
Kalorie: | 5430kcal | Podjazdy: | 904m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Urocze miejsca nad Wdą - po to, żeby je znów zobaczyć konkretnie się dziś "nakręciłem". Ale po kolei...
Wreszcie wolna (od innych zajęć) sobota! W piątek wieczorem zdecydowałem, że tym razem się "skatuję" rowerowo. No i udało się :-)
Miał być wyjazd do Murowanej Gośliny, ale nie wypalił i trzeba było coś innego wymyśleć. Do piątku nie miałem planu, ale zauważyłem na RWM, że jest wycieczka do Wdy. A Wda jak to Wda - bardzo mnie ciągnie do siebie. Więc decyzja nie była trudna.
Dołączyłem do dwuosobowej ekipy (Padre i Zbychu) w pociągu, którym dojechaliśmy do Warlubia.
Z Warlubia ruszamy czerwonym szlakiem w kierunku Wdy. Początkowo parę kilometrów asfaltem do Bąkowskiego Młyna.
Od Bąkowskiego młyna jedziemy już lasem i leśnymi drogami (cały czas czerwonym szlakiem wzdłuż Mątawy). Pierwszy odcinek nieco zniechęca, cały czas kopiemy się w piachu, ale po chwili droga się znacznie poprawia i możemy już spokojnie pędzić dalej.
Wyjechaliśmy na tyle wcześnie, że jeszcze przed Wdą kilkukrotnie napotkaliśmy dość duże stada saren i pokaźnych jeleni - czułem się jakby prowadziły nas przez las biegnąć równolegle do naszego szlaku.
W Lipinkach robimy pierwszy dłuższy postój na zakupy i posiłek.
W Lipinkach zauważam jeszcze coś, co mnie zafascynowało - reklama firmy, która montowała okna zanim jeszcze powstała - to się nazywa tradycja! :-)
Zwracam uwagę na napis "10 lat tradycji" - okno (i budynek) mają na pewno więcej lat :-)
Z Lipinek jedziemy dalej czerwonym szlakiem aż do Starej Rzeki, gdzie witamy się z Wdą. Po drodze mijamy jeszcze rezerwaty Miedzno i Brzęki.
W Starej Rzece "przeskakujemy" z czerwonego na żółty szlak, którym jedziemy wzdłuż Wdy w górę rzeki. 3 kilometry dalej robimy drugi dłuższy postój, aby się posilić i w spokoju popodziwiać piękno Wdy. Miejsce to nazwałem kiedyś "Cudo" - nieco więcej o nim można poczytać tu.
Po odpoczynku jedziemy dalej wzdłuż Wdy. Teraz kierujemy się do rezerwatu Krzywe Koło Pętli Wdy. Chcemy dostać się do zakola Wdy. Niestety, niepotrzebnie przejeżdżamy na drugą stronę rzeki w Błędnie i dojeżdżamy do zakola od jego zewnętrznej strony. Ale i tu jest pięknie.
Jeździmy jeszcze trochę wzdłuż Wdy szukając kolejnych zakoli i wreszcie po przejechaniu około 60 kilometrów dojeżdżamy do miejsca zwanego Szlaga Młyn, gdzie kończy się nasza wspólna jazda. Stąd Padre i Zbychu ruszają w kierunku Smętowa a ja "ciągnę" dalej do Wdy i później "na Tczew".
Jeszcze przed Wdą zatrzymuję się w dwóch ciekawych miejscach: na parkingu nad Wdą oraz przy Wdeckim Młynie, gdzie znajduje się duże pole namiotowe przygotowane dla płynących Wdą kajakarzy.
Z Wdeckiego Młyna miałem jechać do Wdy i później w kierunku Grabowa do zielonego szlaku, którym przez Pelplin chciałem dojechać do Tczewa. Tymczasem we Wdeckim Młynie natrafiłem na inny zielony szlak - rowerowy Szlak Jeziorny, który przez Lubichowo i Starogard Gd. prowadzi do Szpęgawska i dalej Skarszew. Skorzystałem więc z tej okazji, żeby zapoznać się ze szlakiem, który często widuję w okolicach Jez. Zduńskiego. Niestety, jak się później okazało, nie był to najlepszy wybór...
Po sesji zdjęciowej we Wdeckim Młynie jadę już bezpośrednio do Wdy. Za Wdą szlak prowadzi jeszcze chwilę lasem (ten odcinek jest OK), ale od Wilczych Błot zaczyna się męka - szlak prowadzi teraz w większości szutrowymi drogami, na których na zmianę bardzo przeszkadzają albo piach albo twarda "tarka", której strasznie nie lubię. Na dodatek robi się chłodniej i wzmaga się nieprzychylny wiatr. Dobrze, że słońce nie zawodzi.
Jestem (moje ręce) tak zmęczony jazdą po "tarce", że rzadziej teraz zatrzymuje się na zdjęcia chcąc jak najszybciej mieć to za sobą. Pierwsze miejsce, które mnie zaintrygowało, to odcinek drogi koło Jeziora Sumińskiego, gdzie stoją monumentalne poprzycinane drzewa (a właściwie "łyse" pnie) - nie wiem czemu ten widok skojarzył mi się z niedawno widzianym filmem "Starcie Tytanów" :-)
Chwilę później dojeżdżam do Sumina. Tu zauważam ładną panoramę z gniazdem bocianim na pierwszym planie. Jak się okazuje po dłuższej obserwacji jest to sztuczny bocian - parę minut czekałem aż się ruszy, a on, skubany, ani drgnął! :-)
Nieco jestem zaskoczony, że szlak nie prowadzi przez Wirty i okolice jez. Borzechowskiego. W końcu ze Szteklina do Wirtów jest ok. 2 km w linii prostej, ale cóż... Jadę dalej... Niedaleko już do Starogardu. Miasto przejeżdżam "na azymut" - tu oznaczenie szlaku jest dużo gorsze niż wcześniej i parę razy go gubię, ale tylko na chwilkę.
Za Starogardem droga na Rywałd - dawno nie widziałem tak połatanego asfaltu.
Na szczęście to tylko 3 km... Z Rywałdu jadę ostatni odcinek zielonym szlakiem do Szpęgawska, a później kieruję się już na Wędkowy i standardowym moim szlakiem do Tczewa. Po drodze robię jeszcze kilka fotek m.in. domu w Zwierzynku - zawsze jak tam jestem jest już po zachodzie a tym razem udało mi się tam zajechać w dobrym momencie więc wykorzystałem tę okazję.
I jeszcze ostatnie zdjęcie koło Rokitek - to też skojarzyło mi się z tytułem filmu "Przeminęło z wiatrem" :-)
Teraz już naprawdę pędzę do domu, bo zrobiło się przejmująco chłodno - potrzebna mi gorąca kąpiel i gorąca herbatka (wreszcie!).
Miejsce nazwane przeze mnie "Cudo" (Wda)© Magic
Wreszcie wolna (od innych zajęć) sobota! W piątek wieczorem zdecydowałem, że tym razem się "skatuję" rowerowo. No i udało się :-)
Miał być wyjazd do Murowanej Gośliny, ale nie wypalił i trzeba było coś innego wymyśleć. Do piątku nie miałem planu, ale zauważyłem na RWM, że jest wycieczka do Wdy. A Wda jak to Wda - bardzo mnie ciągnie do siebie. Więc decyzja nie była trudna.
Dołączyłem do dwuosobowej ekipy (Padre i Zbychu) w pociągu, którym dojechaliśmy do Warlubia.
Galeria Kociewska już prawie gotowa© Magic
Z Warlubia ruszamy czerwonym szlakiem w kierunku Wdy. Początkowo parę kilometrów asfaltem do Bąkowskiego Młyna.
Ekipa przy Bąkowskim Młynie© Magic
Od Bąkowskiego młyna jedziemy już lasem i leśnymi drogami (cały czas czerwonym szlakiem wzdłuż Mątawy). Pierwszy odcinek nieco zniechęca, cały czas kopiemy się w piachu, ale po chwili droga się znacznie poprawia i możemy już spokojnie pędzić dalej.
Wyjechaliśmy na tyle wcześnie, że jeszcze przed Wdą kilkukrotnie napotkaliśmy dość duże stada saren i pokaźnych jeleni - czułem się jakby prowadziły nas przez las biegnąć równolegle do naszego szlaku.
Tu na polanie wypatrzyliśmy pierwsze większe zwierzaki - żurawie© Magic
W Lipinkach robimy pierwszy dłuższy postój na zakupy i posiłek.
Lipinki witają nas wozem konnym© Magic
Ekipa przed kościołem w Lipinkach© Magic
W Lipinkach zauważam jeszcze coś, co mnie zafascynowało - reklama firmy, która montowała okna zanim jeszcze powstała - to się nazywa tradycja! :-)
Zwracam uwagę na napis "10 lat tradycji" - okno (i budynek) mają na pewno więcej lat :-)
Okna z tradycjami :-)© Magic
Z Lipinek jedziemy dalej czerwonym szlakiem aż do Starej Rzeki, gdzie witamy się z Wdą. Po drodze mijamy jeszcze rezerwaty Miedzno i Brzęki.
Koło rezerwatu Miedzno© Magic
Przywitanie z Wdą w Starej Rzece© Magic
W Starej Rzece "przeskakujemy" z czerwonego na żółty szlak, którym jedziemy wzdłuż Wdy w górę rzeki. 3 kilometry dalej robimy drugi dłuższy postój, aby się posilić i w spokoju popodziwiać piękno Wdy. Miejsce to nazwałem kiedyś "Cudo" - nieco więcej o nim można poczytać tu.
Podziwiamy piękno Wdy© Magic
Po odpoczynku jedziemy dalej wzdłuż Wdy. Teraz kierujemy się do rezerwatu Krzywe Koło Pętli Wdy. Chcemy dostać się do zakola Wdy. Niestety, niepotrzebnie przejeżdżamy na drugą stronę rzeki w Błędnie i dojeżdżamy do zakola od jego zewnętrznej strony. Ale i tu jest pięknie.
Drogowskaz w Borach Tucholskich© Magic
Rezerwat Krzywe Koło Pętli Wdy© Magic
Bobry tu były...© Magic
Rower kontempluje nad Wdą© Magic
Jeździmy jeszcze trochę wzdłuż Wdy szukając kolejnych zakoli i wreszcie po przejechaniu około 60 kilometrów dojeżdżamy do miejsca zwanego Szlaga Młyn, gdzie kończy się nasza wspólna jazda. Stąd Padre i Zbychu ruszają w kierunku Smętowa a ja "ciągnę" dalej do Wdy i później "na Tczew".
Jeszcze przed Wdą zatrzymuję się w dwóch ciekawych miejscach: na parkingu nad Wdą oraz przy Wdeckim Młynie, gdzie znajduje się duże pole namiotowe przygotowane dla płynących Wdą kajakarzy.
Wda koło jeziora Jelonek© Magic
Wdecki Młyn© Magic
Wiosna nieśmiało się budzi - pierwsze przylaszczki© Magic
Z Wdeckiego Młyna miałem jechać do Wdy i później w kierunku Grabowa do zielonego szlaku, którym przez Pelplin chciałem dojechać do Tczewa. Tymczasem we Wdeckim Młynie natrafiłem na inny zielony szlak - rowerowy Szlak Jeziorny, który przez Lubichowo i Starogard Gd. prowadzi do Szpęgawska i dalej Skarszew. Skorzystałem więc z tej okazji, żeby zapoznać się ze szlakiem, który często widuję w okolicach Jez. Zduńskiego. Niestety, jak się później okazało, nie był to najlepszy wybór...
Po sesji zdjęciowej we Wdeckim Młynie jadę już bezpośrednio do Wdy. Za Wdą szlak prowadzi jeszcze chwilę lasem (ten odcinek jest OK), ale od Wilczych Błot zaczyna się męka - szlak prowadzi teraz w większości szutrowymi drogami, na których na zmianę bardzo przeszkadzają albo piach albo twarda "tarka", której strasznie nie lubię. Na dodatek robi się chłodniej i wzmaga się nieprzychylny wiatr. Dobrze, że słońce nie zawodzi.
Jestem (moje ręce) tak zmęczony jazdą po "tarce", że rzadziej teraz zatrzymuje się na zdjęcia chcąc jak najszybciej mieć to za sobą. Pierwsze miejsce, które mnie zaintrygowało, to odcinek drogi koło Jeziora Sumińskiego, gdzie stoją monumentalne poprzycinane drzewa (a właściwie "łyse" pnie) - nie wiem czemu ten widok skojarzył mi się z niedawno widzianym filmem "Starcie Tytanów" :-)
Starcie Tytanów - droga koło Szteklina© Magic
Chwilę później dojeżdżam do Sumina. Tu zauważam ładną panoramę z gniazdem bocianim na pierwszym planie. Jak się okazuje po dłuższej obserwacji jest to sztuczny bocian - parę minut czekałem aż się ruszy, a on, skubany, ani drgnął! :-)
Panorama Sumina© Magic
Nieco jestem zaskoczony, że szlak nie prowadzi przez Wirty i okolice jez. Borzechowskiego. W końcu ze Szteklina do Wirtów jest ok. 2 km w linii prostej, ale cóż... Jadę dalej... Niedaleko już do Starogardu. Miasto przejeżdżam "na azymut" - tu oznaczenie szlaku jest dużo gorsze niż wcześniej i parę razy go gubię, ale tylko na chwilkę.
Za Starogardem droga na Rywałd - dawno nie widziałem tak połatanego asfaltu.
Na szczęście to tylko 3 km... Z Rywałdu jadę ostatni odcinek zielonym szlakiem do Szpęgawska, a później kieruję się już na Wędkowy i standardowym moim szlakiem do Tczewa. Po drodze robię jeszcze kilka fotek m.in. domu w Zwierzynku - zawsze jak tam jestem jest już po zachodzie a tym razem udało mi się tam zajechać w dobrym momencie więc wykorzystałem tę okazję.
Chatka koło Zwierzynka© Magic
I jeszcze ostatnie zdjęcie koło Rokitek - to też skojarzyło mi się z tytułem filmu "Przeminęło z wiatrem" :-)
Przeminęło z wiatrem - widok na Rokitki© Magic
Teraz już naprawdę pędzę do domu, bo zrobiło się przejmująco chłodno - potrzebna mi gorąca kąpiel i gorąca herbatka (wreszcie!).