Wpisy archiwalne w miesiącu
Listopad, 2011
Dystans całkowity: | 392.61 km (w terenie 270.75 km; 68.96%) |
Czas w ruchu: | 25:20 |
Średnia prędkość: | 15.50 km/h |
Maksymalna prędkość: | 54.20 km/h |
Suma podjazdów: | 5128 m |
Maks. tętno maksymalne: | 171 (95 %) |
Maks. tętno średnie: | 146 (81 %) |
Suma kalorii: | 19500 kcal |
Liczba aktywności: | 11 |
Średnio na aktywność: | 35.69 km i 2h 18m |
Więcej statystyk |
Śnieżnik - reaktywacja
Niedziela, 27 listopada 2011
Km: | 26.48 | Km teren: | 26.48 | Czas: | 02:49 | km/h: | 9.40 |
Pr. maks.: | 49.00 | Temperatura: | 2.0°C | HRmax: | 171171 ( 95%) | HRavg | 140( 77%) |
Kalorie: | 2251kcal | Podjazdy: | 937m | Sprzęt: Bielik | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wstaję rano i widzę, że słońce zaczyna przebijać się przez chmury. Momentami widać Śnieżnik, więc chyba powtórzę wczorajszy wjazd, aby móc popodziwiać widoki z góry.
Ruszam najkrótszą drogą w kierunku schroniska. Na szczęście droga, choć w dużej części kamienna, ale całkiem przyzwoita dla roweru. Po 10 minutach jestem już na 900 m n.p.m., ale tu zaczyna się „spowolnienie” – jest dziś tak ładnie, że co kilkaset metrów zatrzymuję się na kolejne sesje zdjęciowe – a to strumyczek, a to mgiełka, a to oszronione drzewka itp., itd. :-)
Docieram wreszcie do schroniska. Dziś wygląda zupełnie inaczej niż wczoraj – widoczność idealna, nieco chmur, białe drzewa dookoła – prawdziwa sielanka.
Wchodzę do środka i serwuję sobie herbatkę z sokiem malinowym dla ogrzania oraz szarlotkę dla wzmocnienia – od razu lepiej! Coś większego zjem po zjeździe z góry.
Wjazd na szczyt dziś nieco trudniejszy niż wczoraj – w kilku miejscach leży „śniegopodobna” warstwa szadzi opadłej z drzew i tam trzeba bardziej uważać, a na samym szczycie wiatr duje że hej! Zapowiadali na dzisiaj mocne wiatry w całej Polsce, a co dopiero tutaj! Na szczęście byłem na szczycie jeszcze przed największymi podmuchami i dałem radę tu „posiedzieć” dość długo – szkoda było zjeżdżać przy takiej widoczności. :-)
Po zjeździe ze szczytu tradycyjny posiłek w schronisku – tym razem zaserwowałem sobie zestaw specjalności, czyli kwaśnicę i naleśniki z serem + oczywiście herbatkę z sokiem. Od razu zrobiło się dużo lepiej po wychłodzeniu na szczycie.
Ze schroniska ruszam w kierunku Czarnej Góry (podobnie jak wczoraj), ale dziś dojeżdżam aż na jej szczyt. Po drodze zupełnie inne widoki niż wczoraj – za mną panorama Śnieżnika jak na dłoni, a przede mną widoki na górskie doliny. Na Żmijowej Polanie odbijam w lewo – chcę dojechać zielonym szlakiem rowerowym aż na szczyt Czarnej Góry. Wg. mapy powinno to być możliwe, ale droga odpowiednia dla rowerów kończy się przy nadajniku telewizyjnym, a potem jest już tylko błądzenie po lesie – niby jakiś szlak jest, ale jechać, to się raczej tam nie da... No a na sam szczyt pozostaje jedynie szlak pieszy i trzeba się tam gramolić z rowerem. Na szczęście warto było, bo na samej górze czeka wieża widokowa i piękna panorama Sudetów – nawet Śnieżkę widać daleko na horyzoncie.
Ze szczytu schodzę/zjeżdżam szlakiem pieszym w kierunku Żmijowej Polany, a stamtąd szybki zjazd (z obowiązkowymi „hopkami”!) i po kilku minutach jestem na miejscu.
Wyjazd pod Śnieżnik uznaję za bardzo udany! Pobity i wyrównany rekord wysokości na rowerze, dwa dni podjazdów powyżej 900 m (przejechane bez problemu), żadnej gleby (nie licząc tej nie-rowerowej przy próbie podejścia do strumyka :-)), nie po raz pierwszy dzień po dniu ten sam szczyt a jakby zupełnie inny z powodu zmieniającej się pogody no i dwie karty pamięci zapełnione – będzie z czego wybierać!
Muszę też wspomnieć o Bielasie - spisał się rewelacyjnie! Żadnych problemów na podjazdach i w mroźnym wietrze. Być może pierwszy Bielik na Śnieżniku, w końcu to nie są tereny dla tych ptaków :-)
Ruszam najkrótszą drogą w kierunku schroniska. Na szczęście droga, choć w dużej części kamienna, ale całkiem przyzwoita dla roweru. Po 10 minutach jestem już na 900 m n.p.m., ale tu zaczyna się „spowolnienie” – jest dziś tak ładnie, że co kilkaset metrów zatrzymuję się na kolejne sesje zdjęciowe – a to strumyczek, a to mgiełka, a to oszronione drzewka itp., itd. :-)
Droga na Śnieżnik© Magic
Magiczna droga© Magic
Docieram wreszcie do schroniska. Dziś wygląda zupełnie inaczej niż wczoraj – widoczność idealna, nieco chmur, białe drzewa dookoła – prawdziwa sielanka.
Schronisko na Śnieżniku© Magic
Magiczne drzewko koło schroniska© Magic
Wchodzę do środka i serwuję sobie herbatkę z sokiem malinowym dla ogrzania oraz szarlotkę dla wzmocnienia – od razu lepiej! Coś większego zjem po zjeździe z góry.
Wjazd na szczyt dziś nieco trudniejszy niż wczoraj – w kilku miejscach leży „śniegopodobna” warstwa szadzi opadłej z drzew i tam trzeba bardziej uważać, a na samym szczycie wiatr duje że hej! Zapowiadali na dzisiaj mocne wiatry w całej Polsce, a co dopiero tutaj! Na szczęście byłem na szczycie jeszcze przed największymi podmuchami i dałem radę tu „posiedzieć” dość długo – szkoda było zjeżdżać przy takiej widoczności. :-)
Tablica informacyjna na szczycie© Magic
Spacer w chmurach© Magic
Widok ze Śnieżnika© Magic
No to jedziemy!© Magic
Po zjeździe ze szczytu tradycyjny posiłek w schronisku – tym razem zaserwowałem sobie zestaw specjalności, czyli kwaśnicę i naleśniki z serem + oczywiście herbatkę z sokiem. Od razu zrobiło się dużo lepiej po wychłodzeniu na szczycie.
Ze schroniska ruszam w kierunku Czarnej Góry (podobnie jak wczoraj), ale dziś dojeżdżam aż na jej szczyt. Po drodze zupełnie inne widoki niż wczoraj – za mną panorama Śnieżnika jak na dłoni, a przede mną widoki na górskie doliny. Na Żmijowej Polanie odbijam w lewo – chcę dojechać zielonym szlakiem rowerowym aż na szczyt Czarnej Góry. Wg. mapy powinno to być możliwe, ale droga odpowiednia dla rowerów kończy się przy nadajniku telewizyjnym, a potem jest już tylko błądzenie po lesie – niby jakiś szlak jest, ale jechać, to się raczej tam nie da... No a na sam szczyt pozostaje jedynie szlak pieszy i trzeba się tam gramolić z rowerem. Na szczęście warto było, bo na samej górze czeka wieża widokowa i piękna panorama Sudetów – nawet Śnieżkę widać daleko na horyzoncie.
Wieża widokowa na szczycie Czarnej Góry© Magic
Zaduma przed zachodem© Magic
Pożegnanie ze Śnieżnikiem - widok ze zbocza Czarnej Góry© Magic
Ze szczytu schodzę/zjeżdżam szlakiem pieszym w kierunku Żmijowej Polany, a stamtąd szybki zjazd (z obowiązkowymi „hopkami”!) i po kilku minutach jestem na miejscu.
Wyjazd pod Śnieżnik uznaję za bardzo udany! Pobity i wyrównany rekord wysokości na rowerze, dwa dni podjazdów powyżej 900 m (przejechane bez problemu), żadnej gleby (nie licząc tej nie-rowerowej przy próbie podejścia do strumyka :-)), nie po raz pierwszy dzień po dniu ten sam szczyt a jakby zupełnie inny z powodu zmieniającej się pogody no i dwie karty pamięci zapełnione – będzie z czego wybierać!
Muszę też wspomnieć o Bielasie - spisał się rewelacyjnie! Żadnych problemów na podjazdach i w mroźnym wietrze. Być może pierwszy Bielik na Śnieżniku, w końcu to nie są tereny dla tych ptaków :-)
Wyżej, wyżej, wyżej!
Sobota, 26 listopada 2011
Km: | 23.61 | Km teren: | 18.00 | Czas: | 02:29 | km/h: | 9.51 |
Pr. maks.: | 54.20 | Temperatura: | -2.0°C | HRmax: | 171171 ( 95%) | HRavg | 146( 81%) |
Kalorie: | 2148kcal | Podjazdy: | 972m | Sprzęt: Bielik | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wyruszam z Janowej Góry (ok. 830 m n.p.m.) w kierunku Jaskini Niedźwiedziej. Początkowo jest super – w dół i w dół. Niestety licznik coś dziś szwankuje (nie chce współpracować a czujnikiem na Bieliku?) no i nie wiem nawet jak szybko jadę.
Po ok. 1.5 km mijam sztolnię kopalni uranu – dowiaduję się, że można ją zwiedzać do 16.30 – może tu zajadę przed zmrokiem. Zjeżdżam do Kletna i tu, na wysokości nieco ponad 700 m n.p.m. skręcam w kierunku Śnieżnika.
Jak się później okazało, skręciłem nie w tą drogę, którą chciałem (przegapiłem drogę do jaskini i pojechałem niebieskim szlakiem rowerowym w lewo zamiast w prawo :-)) i przez to nie dojechałem do jaskini, ale, jak się jeszcze później okazało, nic nie straciłem, bo jaskinia i tak jest teraz zamknięta...
Zaczyna się podjazd – miałem nadzieję na jakieś „luźniejsze kawałki” po drodze, ale gdzie tam – mniej lub bardziej (dużo częściej bardziej), ale cały czas w górę, w zasadzie aż do końca... Na wysokości ok. 850 m n.p.m. orientuję się, że jadę inną trasą niż zamierzałem, ale nic to – w końcu i tak wszystkie drogi w okolicy prowadzą na Śnieżnik (1425 m n.p.m.). Przeskakuję tylko z niebieskiego szlaku rowerowego na zielony i już jest OK. Jest dobrze – dość szybko dojeżdżam do kilku historycznych miejsc, np.:
• 966 m n.p.m. (chrzest Polski)
• 1025 m n.p.m. (koronacja Bolesława Chrobrego) itd. itp. :-)
Na 1000 m n.p.m. wita mnie czarna wiewiórka, ale nie daje się niestety sfotografować. Dojeżdżam do Przełęczy Śnieżnickiej (1123 m n.p.m.) – tu mała sesyjka z okazji wjazdu w chmury :-). To już tylko kawałeczek do mojego rowerowego rekordu wysokości (ok. 1140 m n.p.m.) ustanowionego całkiem niedawno temu na Przehybie. Ruszam dalej i w ten sposób biję życiówkę, hurra! :-)
Dojeżdżam do schroniska Na Śnieżniku (1218 m n.p.m.). Niewiele widać dookoła, samo schronisko jest widoczne z odległości jakichś 50 m.
Wchodzę i funduję sobie kwaśnicę (wyśmienita!) oraz jajecznicę (nieco gorsza) oraz piję czekoladę – pozwala mi ona rozwiać wątpliwości co do dalszych planów – mimo mgły i sporego wiatru ruszam na Śnieżnik! Od schroniska jest jeszcze jakieś 200 m do góry, ale droga staje się ekstremalnie wymagająca – dużo kamieni i konarów. Jakoś daję radę do granicy, ale póżniej już nie bardzo, niestety część podjazdu staje się podejściem z rowerem ale inaczej nie da rady. I tak mam szczęście, że nie ma śniegu i oblodzeń, więc wciąż sporymi kawałkami staram się podjeżdżać. Ostatecznie docieram do ok. 1400 m n.p.m. i stąd już tryumfalnie wjeżdżam na sam szczyt! :-)
Na szczycie nie może się obejść bez sesji zdjęciowej. Ludzi jest niewiele, sami piesi – jakaś grupka Czechów, którzy dziwnie przyglądają się rowerowi (hmmm...), dwie pary Polaków i na koniec pojawia się fotograf w koszulce z krótkim rękawkiem. Jestem w szoku – ja mam na sobie dwie bluzy + „superszczelną” kurtkę z podbitką chyba puchową i mimo tego jest mi chłodno, na aparacie pojawiają się kryształki lodu, ściągnięta mokra czapka (na głowie mam drugą suchą) już zesztywniała od mrozu, a ten gościu wchodzi na szczyt w koszulce z krótkim rękawkiem i nic! Rozmawia i robi zdjęcia jakby był na plaży w Egipcie! Brrrrr...
Zjazd do schroniska jak i wjazd – kawałki trzeba było odpuścić, ale ¾ zjazdu „zrobiłem”. W sumie to sam się zaskoczyłem jak mi dobrze szło pomiędzy konarami :-). W schronisku tym razem super smaczny naleśniczek z serem i jazda dalej – w kierunku Czarnej Góry.
Na Żmijowej Polanie odbiłem w dół, żeby zdążyć na zwiedzanie sztolni. Zjazd to była fantazja! Popędziłem śmiało, a dzięki regularnie powtarzającym się odwodnieniom przecinającym drogę nauczyłem się podskakiwać na rowerze. Wow! Co za frajda – hop, hop! Później już skakałem nawet bez odwodnień. :-)
Do sztolni dotarłem 15.15, więc załapałem się jeszcze na zwiedzanie (już bez roweru, choć i on wjechał do sztolni) – widziałem bryłkę czegoś tam z uranem, mnóstwo różnych skał i rud a nawet dwa nietoperze.
Po wycieczce po sztolni powrót pod górkę na zasłużony odpoczynek. Niewiele zabrakło mi do 1000 m podjazdów w ciągu dnia, ale co tam – na Śnieżniku byłem!
Po ok. 1.5 km mijam sztolnię kopalni uranu – dowiaduję się, że można ją zwiedzać do 16.30 – może tu zajadę przed zmrokiem. Zjeżdżam do Kletna i tu, na wysokości nieco ponad 700 m n.p.m. skręcam w kierunku Śnieżnika.
Ostatnie zrywy jesieni© Magic
Jak się później okazało, skręciłem nie w tą drogę, którą chciałem (przegapiłem drogę do jaskini i pojechałem niebieskim szlakiem rowerowym w lewo zamiast w prawo :-)) i przez to nie dojechałem do jaskini, ale, jak się jeszcze później okazało, nic nie straciłem, bo jaskinia i tak jest teraz zamknięta...
Zaczyna się podjazd – miałem nadzieję na jakieś „luźniejsze kawałki” po drodze, ale gdzie tam – mniej lub bardziej (dużo częściej bardziej), ale cały czas w górę, w zasadzie aż do końca... Na wysokości ok. 850 m n.p.m. orientuję się, że jadę inną trasą niż zamierzałem, ale nic to – w końcu i tak wszystkie drogi w okolicy prowadzą na Śnieżnik (1425 m n.p.m.). Przeskakuję tylko z niebieskiego szlaku rowerowego na zielony i już jest OK. Jest dobrze – dość szybko dojeżdżam do kilku historycznych miejsc, np.:
• 966 m n.p.m. (chrzest Polski)
• 1025 m n.p.m. (koronacja Bolesława Chrobrego) itd. itp. :-)
Na 1000 m n.p.m. wita mnie czarna wiewiórka, ale nie daje się niestety sfotografować. Dojeżdżam do Przełęczy Śnieżnickiej (1123 m n.p.m.) – tu mała sesyjka z okazji wjazdu w chmury :-). To już tylko kawałeczek do mojego rowerowego rekordu wysokości (ok. 1140 m n.p.m.) ustanowionego całkiem niedawno temu na Przehybie. Ruszam dalej i w ten sposób biję życiówkę, hurra! :-)
Dojeżdżam do schroniska Na Śnieżniku (1218 m n.p.m.). Niewiele widać dookoła, samo schronisko jest widoczne z odległości jakichś 50 m.
Schronisko we mgle© Magic
Schroniskowy termometr© Magic
Wchodzę i funduję sobie kwaśnicę (wyśmienita!) oraz jajecznicę (nieco gorsza) oraz piję czekoladę – pozwala mi ona rozwiać wątpliwości co do dalszych planów – mimo mgły i sporego wiatru ruszam na Śnieżnik! Od schroniska jest jeszcze jakieś 200 m do góry, ale droga staje się ekstremalnie wymagająca – dużo kamieni i konarów. Jakoś daję radę do granicy, ale póżniej już nie bardzo, niestety część podjazdu staje się podejściem z rowerem ale inaczej nie da rady. I tak mam szczęście, że nie ma śniegu i oblodzeń, więc wciąż sporymi kawałkami staram się podjeżdżać. Ostatecznie docieram do ok. 1400 m n.p.m. i stąd już tryumfalnie wjeżdżam na sam szczyt! :-)
Na Śnieżniku© Magic
Na szczycie nie może się obejść bez sesji zdjęciowej. Ludzi jest niewiele, sami piesi – jakaś grupka Czechów, którzy dziwnie przyglądają się rowerowi (hmmm...), dwie pary Polaków i na koniec pojawia się fotograf w koszulce z krótkim rękawkiem. Jestem w szoku – ja mam na sobie dwie bluzy + „superszczelną” kurtkę z podbitką chyba puchową i mimo tego jest mi chłodno, na aparacie pojawiają się kryształki lodu, ściągnięta mokra czapka (na głowie mam drugą suchą) już zesztywniała od mrozu, a ten gościu wchodzi na szczyt w koszulce z krótkim rękawkiem i nic! Rozmawia i robi zdjęcia jakby był na plaży w Egipcie! Brrrrr...
Drogowskaz na szczycie© Magic
Kto zgadnie, co to jest?© Magic
Zjazd do schroniska jak i wjazd – kawałki trzeba było odpuścić, ale ¾ zjazdu „zrobiłem”. W sumie to sam się zaskoczyłem jak mi dobrze szło pomiędzy konarami :-). W schronisku tym razem super smaczny naleśniczek z serem i jazda dalej – w kierunku Czarnej Góry.
Drzewa na granicy chmur© Magic
Na Żmijowej Polanie odbiłem w dół, żeby zdążyć na zwiedzanie sztolni. Zjazd to była fantazja! Popędziłem śmiało, a dzięki regularnie powtarzającym się odwodnieniom przecinającym drogę nauczyłem się podskakiwać na rowerze. Wow! Co za frajda – hop, hop! Później już skakałem nawet bez odwodnień. :-)
Do sztolni dotarłem 15.15, więc załapałem się jeszcze na zwiedzanie (już bez roweru, choć i on wjechał do sztolni) – widziałem bryłkę czegoś tam z uranem, mnóstwo różnych skał i rud a nawet dwa nietoperze.
Sztolnia kopalni uranu w Kletnie© Magic
Nietoperz w sztolni© Magic
Po wycieczce po sztolni powrót pod górkę na zasłużony odpoczynek. Niewiele zabrakło mi do 1000 m podjazdów w ciągu dnia, ale co tam – na Śnieżniku byłem!
Nowy rekord wysokości - 1425 m n.p.m.© Magic
Świetlana przejażdżka
Czwartek, 24 listopada 2011
Km: | 20.50 | Km teren: | 12.00 | Czas: | 01:12 | km/h: | 17.08 |
Pr. maks.: | 40.70 | Temperatura: | 2.0°C | HRmax: | 170170 ( 94%) | HRavg | 117( 65%) |
Kalorie: | 910kcal | Podjazdy: | 200m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pośród mgieł
Poniedziałek, 21 listopada 2011
Km: | 40.31 | Km teren: | 23.00 | Czas: | 01:49 | km/h: | 22.19 |
Pr. maks.: | 42.40 | Temperatura: | 6.0°C | HRmax: | 160160 ( 88%) | HRavg | 138( 76%) |
Kalorie: | 1475kcal | Podjazdy: | 399m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Kółeczko po polach i lasach niemal standardowym szlakiem.
Pierwsza część, do Turza, jeszcze w dzień, a powrót już przy całkowitej ciemności. Nie było księżyca, więc jedyne światło w lesie to była lampka. Mimo tego i mimo podnoszącej się mgły było całkiem sympatycznie. Przyzwyczajam się powoli do takich warunków.
:-)
Pierwsza część, do Turza, jeszcze w dzień, a powrót już przy całkowitej ciemności. Nie było księżyca, więc jedyne światło w lesie to była lampka. Mimo tego i mimo podnoszącej się mgły było całkiem sympatycznie. Przyzwyczajam się powoli do takich warunków.
:-)
Szaro, buro, ponuro...
Sobota, 19 listopada 2011
Km: | 35.50 | Km teren: | 26.50 | Czas: | 01:38 | km/h: | 21.73 |
Pr. maks.: | 35.50 | Temperatura: | 6.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | 2009kcal | Podjazdy: | 331m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miał być sobotni wyjazd weekendowy, ale koparka kopała 5 godzin zamiast przewidywanej jednej...
No i skończyło się standardową traską tuż przed zmrokiem. Ciemności mnie dorwały koło jeziora Zduńskiego. W sumie całkiem dobre tempo jak na długą przerwę, teren i ciemnności :-)
No i skończyło się standardową traską tuż przed zmrokiem. Ciemności mnie dorwały koło jeziora Zduńskiego. W sumie całkiem dobre tempo jak na długą przerwę, teren i ciemnności :-)
Wokół jeziora Kośno
Niedziela, 13 listopada 2011
Km: | 41.42 | Km teren: | 41.00 | Czas: | 02:46 | km/h: | 14.97 |
Pr. maks.: | 37.40 | Temperatura: | 3.0°C | HRmax: | 154154 ( 85%) | HRavg | 124( 68%) |
Kalorie: | 1811kcal | Podjazdy: | 396m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś było nieco cieplej niż wczoraj ale dużo mniej przyjemnie - wilgoć odczuwalna z każdej strony...
Ruszam, podobnie jak wczoraj, w kierunku jeziora Serwent, ale od Purdy jadę inną trasą. Po drodze zatrzymuję się na parę "sesji", głównie w miejscach z mnóstwem leżących jeszcze na drogach liści.
Przy odwiedzonym wczoraj bunkrze odbijam na południe w kierunku Kośna. Kawałeczek dalej dojeżdżając do jeziora Ełpotek zauważam odlatującego z brzegu ptaka drapieżnego, który na tyle mnie zaciekawia, że podchodzę do samego jeziorka i chwilę za nim wypatruję z "pływającego" bagnistego brzegu - niestety już go nie ma... Jadę dalej.
Odcinek do jeziora Kośno jest bardzo ciekawy: las, podjazdy, zjazdy, wąwozy, górki... Cały czas coś się dzieje - to lubię! Jedyny problem w tym, że jest tu bardzo dużo piachu, przez który co jakiś czas trzeba się "przeprawiać" z wielkim trudem.
Jezioro Kośno wygląda dziś bardzo tajemniczo. Dojeżdżając do jego brzegu zauważam kolejnego drapieżnika, ale i ten ucieka zanim mam w ogóle szanse uruchomić aparat.
Jezioro objeżdżam ścieżką przyrodniczą wytyczoną wzdłuż brzegu jeziora. Znów fajna, typowo "jeziorowa" traska aż do miejscowości Łajs. W Łajsie udaje mi się wreszcie sfotografować lokalnego orła - jest imponujący! :-)
Łajs jest położone na granicy Warmii i Mazur i tu znajduje się tzw. granica jedności. Na szczęście dziś granica jest otwarta i mogę bez problemu przejechać. Wjeżdżam więc z powrotem na Warmię.
Powoli zbliża się pora obiadu, więc z Łajsu kieruję się już na północ, do Pajtun. Nie zatrzymując się po drodze docieram leśnymi drogami na miejsce.
Ruszam, podobnie jak wczoraj, w kierunku jeziora Serwent, ale od Purdy jadę inną trasą. Po drodze zatrzymuję się na parę "sesji", głównie w miejscach z mnóstwem leżących jeszcze na drogach liści.
Jeszcze sobie trochę powiszę...© Magic
I gdzie teraz jechać???© Magic
Przy odwiedzonym wczoraj bunkrze odbijam na południe w kierunku Kośna. Kawałeczek dalej dojeżdżając do jeziora Ełpotek zauważam odlatującego z brzegu ptaka drapieżnego, który na tyle mnie zaciekawia, że podchodzę do samego jeziorka i chwilę za nim wypatruję z "pływającego" bagnistego brzegu - niestety już go nie ma... Jadę dalej.
Jezioro Ełpotek© Magic
Jesienna droga© Magic
Odcinek do jeziora Kośno jest bardzo ciekawy: las, podjazdy, zjazdy, wąwozy, górki... Cały czas coś się dzieje - to lubię! Jedyny problem w tym, że jest tu bardzo dużo piachu, przez który co jakiś czas trzeba się "przeprawiać" z wielkim trudem.
Jezioro Kośno wygląda dziś bardzo tajemniczo. Dojeżdżając do jego brzegu zauważam kolejnego drapieżnika, ale i ten ucieka zanim mam w ogóle szanse uruchomić aparat.
Jezioro Kośno© Magic
Jezioro Kośno - widok z miejscowości Łajs© Magic
Jezioro objeżdżam ścieżką przyrodniczą wytyczoną wzdłuż brzegu jeziora. Znów fajna, typowo "jeziorowa" traska aż do miejscowości Łajs. W Łajsie udaje mi się wreszcie sfotografować lokalnego orła - jest imponujący! :-)
Orzeł w miejscowości Łajs© Magic
Łajs jest położone na granicy Warmii i Mazur i tu znajduje się tzw. granica jedności. Na szczęście dziś granica jest otwarta i mogę bez problemu przejechać. Wjeżdżam więc z powrotem na Warmię.
"Granica jedności" w Łajsie© Magic
Tablica po mazurskiej stronie granicy© Magic
Tablica po warmińskiej stronie granicy© Magic
Powoli zbliża się pora obiadu, więc z Łajsu kieruję się już na północ, do Pajtun. Nie zatrzymując się po drodze docieram leśnymi drogami na miejsce.
Szlakiem jezior warmińsko-mazurskich
Sobota, 12 listopada 2011
Km: | 60.40 | Km teren: | 50.40 | Czas: | 03:33 | km/h: | 17.01 |
Pr. maks.: | 37.60 | Temperatura: | 0.0°C | HRmax: | 159159 ( 88%) | HRavg | 126( 70%) |
Kalorie: | 2417kcal | Podjazdy: | 561m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dzień po Biegu Niepodległości i Festiwalu Nalewek w Pajtuńskim Młynie postanowiłem się nieco odświeżyć na rowerze. Po raz pierwszy zdecydowałem się na dłuższą samotną wycieczkę w tych okolicach (wcześniej zawsze jeździłem w towarzystwie jeźdźców konnych). Pogoda, niestety, wbrew prognozom, zmieniła się na niekorzyść - wczorajsze słońce zastąpiła mgła, chmury, szron i ujemne temperatury...
Po śniadaniu wyruszyłem w kierunku Purdy i jeziora Serwent.
Pierwszy przystanek zrobiłem nad jeziorem Kemno Małe. To rzeczywiście małe jeziorko wyglądało malowniczo z drzewami pokrytymi jeszcze szronem dookoła. Woda w jeziorze też lekko zaczęła przymarzać. Chwilę wcześniej, jadąc wzdłuż jeziora, widziałem pierwsze tego dnia sarenki.
Dalej kieruję się już prosto nad jezioro Serwent. Przy tej okazji ponownie zastanawiam się skąd w tych okolicach tyle "swojsko" brzmiących nazw - czyżby Celtowie lub Brytowie dotarli tu w dalekiej przeszłości? Przykłady takie jak Serwent, Gim, Kalwa, Kaborno, Łajs, Narejty i moje ulubiona Skajboty dają do myślenia...
Nad jeziorem jest bardzo przyjemnie pomimo niskiej temperatury. Nie wieje dziś w ogóle, więc nie czuć tak bardzo chłodu, a las i jezioro dają poczucie wielkiego spokoju. Objeżdżam Serwent i kieruję się w kierunku Pasymia.
Jeszcze przy jeziorze Serwent napotykam bardzo intrygującą tabliczkę. :-)
Wchodzę do lasu i kawałek dalej odnajduję bunkier - "niemą pamiątkę pruskiego militaryzmu" jak głosi tablica informacyjna. Bunkier wybudowany został w roku 1938 jako jeden ze 118 bunkrów tzw. pozycji olsztyneckiej. Zastanawiam się, czy jest prawdą, że został zdobyty przez Rudego 102... ;-)
Po wizycie w bunkrze jadę parę kilometrów lasem i dojeżdżam do jeziora Kalwa. Tu, oprócz samego jeziora, odkrywam plantację drzew butelkowych - wielką rzadkość!
Objeżdżam jezioro wschodnią stroną i dojeżdżam do Pasymia. W Pasymiu zostaję zaskoczony w dwóch miejscach:
1. Dowiaduję się, że do Paryża pozostało mi już niecałe 1700 km!
2. Przez przypadek, krążąc po mieście, zauważam dom, w którym w lutym 1807 mieszkał sam Napoleon! Ciekawe, czy był świadomy, że miał tak daleko do domu...
Z Pasymia jadę przez Narejty i Rutki w kierunku miejscowości Łajs nad jeziorem Kośno. Udaje mi się zrobić jeszcze jedno zdjęcie przy posiadłości opanowanej przez krowy, a później muszę pocisnąć zdecydowanie mocniej, żeby zdążyć do Pajtun przed zmrokiem.
I w ten sposób, zgodnie z tradycją, ostatnia część wycieczki nie zostaje odpowiednio udokumentowana, ale za to średnia z jazdy zostaje nieco podciągnięta. :-)
Po śniadaniu wyruszyłem w kierunku Purdy i jeziora Serwent.
Krajobraz koło Purdy© Magic
Pierwszy przystanek zrobiłem nad jeziorem Kemno Małe. To rzeczywiście małe jeziorko wyglądało malowniczo z drzewami pokrytymi jeszcze szronem dookoła. Woda w jeziorze też lekko zaczęła przymarzać. Chwilę wcześniej, jadąc wzdłuż jeziora, widziałem pierwsze tego dnia sarenki.
Jezioro Kemno Małe© Magic
Dalej kieruję się już prosto nad jezioro Serwent. Przy tej okazji ponownie zastanawiam się skąd w tych okolicach tyle "swojsko" brzmiących nazw - czyżby Celtowie lub Brytowie dotarli tu w dalekiej przeszłości? Przykłady takie jak Serwent, Gim, Kalwa, Kaborno, Łajs, Narejty i moje ulubiona Skajboty dają do myślenia...
Nad jeziorem jest bardzo przyjemnie pomimo niskiej temperatury. Nie wieje dziś w ogóle, więc nie czuć tak bardzo chłodu, a las i jezioro dają poczucie wielkiego spokoju. Objeżdżam Serwent i kieruję się w kierunku Pasymia.
Jezioro Serwent© Magic
Wędkarz nad jeziorem Serwent© Magic
Jeszcze przy jeziorze Serwent napotykam bardzo intrygującą tabliczkę. :-)
Tabliczka przy bunkrze koło jeziora Serwent© Magic
Wchodzę do lasu i kawałek dalej odnajduję bunkier - "niemą pamiątkę pruskiego militaryzmu" jak głosi tablica informacyjna. Bunkier wybudowany został w roku 1938 jako jeden ze 118 bunkrów tzw. pozycji olsztyneckiej. Zastanawiam się, czy jest prawdą, że został zdobyty przez Rudego 102... ;-)
Bunkier nad jeziorem Serwent© Magic
Po wizycie w bunkrze jadę parę kilometrów lasem i dojeżdżam do jeziora Kalwa. Tu, oprócz samego jeziora, odkrywam plantację drzew butelkowych - wielką rzadkość!
Jezioro Kalwa© Magic
Plantacja drzew butelkowych nad jeziorem Kalwa© Magic
Objeżdżam jezioro wschodnią stroną i dojeżdżam do Pasymia. W Pasymiu zostaję zaskoczony w dwóch miejscach:
1. Dowiaduję się, że do Paryża pozostało mi już niecałe 1700 km!
Drogowskaz na rynku w Pasymiu© Magic
2. Przez przypadek, krążąc po mieście, zauważam dom, w którym w lutym 1807 mieszkał sam Napoleon! Ciekawe, czy był świadomy, że miał tak daleko do domu...
Dom w Pasymiu, w którym 2 lutego 1807 przebywał Napoleon© Magic
Z Pasymia jadę przez Narejty i Rutki w kierunku miejscowości Łajs nad jeziorem Kośno. Udaje mi się zrobić jeszcze jedno zdjęcie przy posiadłości opanowanej przez krowy, a później muszę pocisnąć zdecydowanie mocniej, żeby zdążyć do Pajtun przed zmrokiem.
Ja tu rządzę!© Magic
I w ten sposób, zgodnie z tradycją, ostatnia część wycieczki nie zostaje odpowiednio udokumentowana, ale za to średnia z jazdy zostaje nieco podciągnięta. :-)
Bieg niepodległości
Piątek, 11 listopada 2011
Km: | 14.37 | Km teren: | 14.37 | Czas: | 01:09 | km/h: | 12.50 |
Pr. maks.: | 29.80 | Temperatura: | 5.0°C | HRmax: | 153153 ( 85%) | HRavg | 127( 70%) |
Kalorie: | 822kcal | Podjazdy: | 110m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Tym razem wziąłem udział w imprezie konnej (jako rowerowy obserwator). Przy tej okazji nieco pokrążyłem po leśnych drogach, pofotografowałem i poobserwowałem bielika krążącego nad okolicznymi lasami.
Sparta przodem :-)© Magic
Jesienna przejażdżka© Magic
Wyspa Uznam - w poszukiwaniu bielików
Niedziela, 6 listopada 2011
Km: | 53.90 | Km teren: | 11.00 | Czas: | 02:30 | km/h: | 21.56 |
Pr. maks.: | 41.90 | Temperatura: | 13.0°C | HRmax: | 153153 ( 85%) | HRavg | 122( 67%) |
Kalorie: | 1562kcal | Podjazdy: | 180m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po sobotniej wycieczce po Wolinie tym razem wybieram się na objazd wyspy Uznam. Przy okazji mam też wielką chęć poobserwować bieliki, które spotykam tu dość często.
Zaczynam w Świnoujściu - dojeżdżam do dawnego turystycznego przejścia granicznego - nieco się tu zmieniło w ciągu ostatnich kilkunastu lat.
Dalej jadę polsko-niemiecką ścieżką rowerową (ukończoną w tym roku) wzdłuż wybrzeża w kierunku Heringsdorfu i dalej na północny-zachód.
Ścieżka początkowo poprowadzona jest płaskim terenem, asfaltem lub po kostce brukowej, ale za miejscowością Bansin "wjeżdża" na leśne drogi z całkiem sporymi podjazdami i zjazdami.
Przed miejscowością Uckeritz skręcam w lewo, odbijam od linii brzegowej i jadę teraz w kierunku Pudagli i Gummlina. Zaczynam powoli rozglądać się za bielikami - wiem, że w tych okolicach często można je zauważyć w powietrzu lub na drzewach nad jeziorkami. Nad Schmollensee zauważam mnóstwo ptaków - na drzewach (a właściwie kikutach) przesiaduje tu mnóstwo kormoranów.
Zaczynam wątpić, czy wypatrzę tu gdziekolwiek bielika, ale, ku mojemu zaskoczeniu, na samym końcu rzędu kikutów zauważam przypruszoną "siwizną" głowę - jest! Mój ptasi ulubieniec siedzi sobie na czubku jednego z kikutów i spokojnie obserwuje pobliskie wody. Cieszę się, że wziąłem dziś ze sobą "sprzęt" - dzięki temu mogę zrobić w miarę ostre zdjęcie.
Obserwuję bielika aż do momentu, kiedy majestatycznie odlatuje na drugą stronę jeziorka. Ja też ruszam wtedy dalej do Gummlina i dalej już w kierunku Świnoujścia zadowolony ze zrealizowania celu dzisiejszego dnia. :-)
Muszę nieco przyspieszyć, żeby zdążyć na obiad, więc zatrzymuję się już tylko raz na chwilę, żeby nieco odpocząć i tuż przed zachodem docieram na miejsce.
Zaczynam w Świnoujściu - dojeżdżam do dawnego turystycznego przejścia granicznego - nieco się tu zmieniło w ciągu ostatnich kilkunastu lat.
Dawna granica polsko-niemiecka© Magic
Przejście graniczne dziś© Magic
Dalej jadę polsko-niemiecką ścieżką rowerową (ukończoną w tym roku) wzdłuż wybrzeża w kierunku Heringsdorfu i dalej na północny-zachód.
Polsko-niemiecka ścieżka rowerowa wzdłuż Bałtyku© Magic
Molo w miejscowości Ahlbeck© Magic
Ścieżka początkowo poprowadzona jest płaskim terenem, asfaltem lub po kostce brukowej, ale za miejscowością Bansin "wjeżdża" na leśne drogi z całkiem sporymi podjazdami i zjazdami.
Deptak i ścieżka rowerowa© Magic
Oznaczenie ścieżki rowerowej© Magic
Ścieżka rowerowa za Bansin© Magic
Przed miejscowością Uckeritz skręcam w lewo, odbijam od linii brzegowej i jadę teraz w kierunku Pudagli i Gummlina. Zaczynam powoli rozglądać się za bielikami - wiem, że w tych okolicach często można je zauważyć w powietrzu lub na drzewach nad jeziorkami. Nad Schmollensee zauważam mnóstwo ptaków - na drzewach (a właściwie kikutach) przesiaduje tu mnóstwo kormoranów.
Kormorany nad Schmollensee© Magic
Zaczynam wątpić, czy wypatrzę tu gdziekolwiek bielika, ale, ku mojemu zaskoczeniu, na samym końcu rzędu kikutów zauważam przypruszoną "siwizną" głowę - jest! Mój ptasi ulubieniec siedzi sobie na czubku jednego z kikutów i spokojnie obserwuje pobliskie wody. Cieszę się, że wziąłem dziś ze sobą "sprzęt" - dzięki temu mogę zrobić w miarę ostre zdjęcie.
Bielik na czatach© Magic
Obserwuję bielika aż do momentu, kiedy majestatycznie odlatuje na drugą stronę jeziorka. Ja też ruszam wtedy dalej do Gummlina i dalej już w kierunku Świnoujścia zadowolony ze zrealizowania celu dzisiejszego dnia. :-)
Muszę nieco przyspieszyć, żeby zdążyć na obiad, więc zatrzymuję się już tylko raz na chwilę, żeby nieco odpocząć i tuż przed zachodem docieram na miejsce.
Droga koło miejscowości Bossin© Magic
Wycieczka po wyspie Wolin
Sobota, 5 listopada 2011
Km: | 52.02 | Km teren: | 29.00 | Czas: | 03:00 | km/h: | 17.34 |
Pr. maks.: | 36.10 | Temperatura: | 11.0°C | HRmax: | 159159 ( 88%) | HRavg | 128( 71%) |
Kalorie: | 2107kcal | Podjazdy: | 221m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po kilkudniowych górskich ekscesach wracam na niziny.
Tym razem decyduję się na "mały" objazd wyspy Wolin. Wyruszam po śniadaniu ze Świnoujścia - przeprawiam się miejskim promem na Wolin i jadę w kierunku latarni morskiej. Po drodze mijam budowę słynnego gazoportu i za chwilę dojeżdżam do latarni morskiej i Fortu Gerharda.
Po krótkim postoju jadę dalej. Planuję przejechać do Międzyzdrojów wzdłuż plaży, niestety już kawałek dalej przejazd jest zamknięty - trwa budowa najdłuższego w Europie falochronu - części gazoportu. Muszę więc objechać budowę i decyduję, że podjadę do wieży baterii Goeben.
Wieża niestety jest zamknięta - do tej pory nie udało mi się jeszcze tu trafić na leśników, którzy podobno czasem mają tu dyżur...
Po odwiedzinach wieży próbuję ponownie dostać się na plażę i dalej pomknąć na wschód. Udaje mi się wreszcie dojść do brzegu wejściem noszącym (dosłownie) ślady letnich szaleństw. :-)
Niestety jazda wzdłuż plaży jest bardzo uciążliwa - nie mogę znaleźć wystarczająco twardego pasa plaży i po niecałych dwóch kilometrach uciekam do lasu, gdzie kawałek dalej odkrywam ukryte bunkry - pozostałości polskiej jednostki rakietowej. Muszę przyznać, że jestem tym faktem dość zaskoczony - słyszałem o poniemieckich umocnieniach w okolicy, ale że były tu też polskie umocnienia - tej informacji do tej pory nigdzie nie zauważyłem.
Po zwiedzeniu opustoszałej jednostki ruszam dalej w kierunku Międzyzdrojów.
Po dotarciu na miejsce posilam się szarlotką i kawą przy molo i powoli kieruję się w kierunku Świnoujścia. Tym razem wybieram czerwony szlak pieszy. Początkowo jedzie się całkiem płynnie aż do przystani w Łunowie, gdzie zaczyna się męka w podmokłym i na dodatek zrytym przez dziki terenie.
Chciałem dojechać jeszcze na zachód na wyspę Karsibór, ale, niestety, czasu mi nieco zabrakło i kieruję się prosto na prom do Świnoujścia.
Tym razem decyduję się na "mały" objazd wyspy Wolin. Wyruszam po śniadaniu ze Świnoujścia - przeprawiam się miejskim promem na Wolin i jadę w kierunku latarni morskiej. Po drodze mijam budowę słynnego gazoportu i za chwilę dojeżdżam do latarni morskiej i Fortu Gerharda.
Budowa gazoportu© Magic
Fort Gerharda© Magic
Po krótkim postoju jadę dalej. Planuję przejechać do Międzyzdrojów wzdłuż plaży, niestety już kawałek dalej przejazd jest zamknięty - trwa budowa najdłuższego w Europie falochronu - części gazoportu. Muszę więc objechać budowę i decyduję, że podjadę do wieży baterii Goeben.
Wieża baterii Goeben© Magic
Wieża niestety jest zamknięta - do tej pory nie udało mi się jeszcze tu trafić na leśników, którzy podobno czasem mają tu dyżur...
Po odwiedzinach wieży próbuję ponownie dostać się na plażę i dalej pomknąć na wschód. Udaje mi się wreszcie dojść do brzegu wejściem noszącym (dosłownie) ślady letnich szaleństw. :-)
Wejście na plażę© Magic
Niestety jazda wzdłuż plaży jest bardzo uciążliwa - nie mogę znaleźć wystarczająco twardego pasa plaży i po niecałych dwóch kilometrach uciekam do lasu, gdzie kawałek dalej odkrywam ukryte bunkry - pozostałości polskiej jednostki rakietowej. Muszę przyznać, że jestem tym faktem dość zaskoczony - słyszałem o poniemieckich umocnieniach w okolicy, ale że były tu też polskie umocnienia - tej informacji do tej pory nigdzie nie zauważyłem.
Wjazd na teren byłej jednostki rakietowej na Wolinie© Magic
Wyjście z bunkra© Magic
Po zwiedzeniu opustoszałej jednostki ruszam dalej w kierunku Międzyzdrojów.
Las bukowy przed Międzyzdrojami© Magic
Plaża w Międzyzdrojach© Magic
Międzyzdroje© Magic
Deptak w Międzyzdrojach© Magic
Po dotarciu na miejsce posilam się szarlotką i kawą przy molo i powoli kieruję się w kierunku Świnoujścia. Tym razem wybieram czerwony szlak pieszy. Początkowo jedzie się całkiem płynnie aż do przystani w Łunowie, gdzie zaczyna się męka w podmokłym i na dodatek zrytym przez dziki terenie.
Chciałem dojechać jeszcze na zachód na wyspę Karsibór, ale, niestety, czasu mi nieco zabrakło i kieruję się prosto na prom do Świnoujścia.
Prom Karsibór w Świnoujściu© Magic