Dziwny dzień... (Trzydzieści km na trzydziestolecie LP3)
Piątek, 20 kwietnia 2012 Kategoria 25 - 50, Okolice Tczewa, Teren
Km: | 36.01 | Km teren: | 19.00 | Czas: | 01:33 | km/h: | 23.23 |
Pr. maks.: | 46.80 | Temperatura: | 17.0°C | HRmax: | 169169 ( 93%) | HRavg | 145( 80%) |
Kalorie: | 1476kcal | Podjazdy: | 337m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miało dziś padać...
Wracam do domu a tu słońce i 17 stopni - szok! Takiej okazji się nie marnuje. Szybko wsiadam na rower i wyruszam z postanowieniem przejechania co najmniej 30 km na trzydziestolecie Listy Przebojów Programu 3. Założenie - długo i spokojnie.
Mój spokój kończy się już po niecałych 5 minutach - drobne szkiełko powoduje, że w przednim kole w parę sekund pozostaje 0 powietrza. I co teraz? W pokoju stoi koło na wymianę, ale zanim tam dojdę to z pół godziny stracę... Wzywam więc "ekipę techniczną" a sam spokojnie zajadam batonika.
Ledwo skończyłem jeść a widzę jak dziewczyna pędzi rowerem z górki i gada przez komórkę. Na chwilkę się popatrzyłem na drogę i jak mój wzrok wrócił na ścieżkę widziałem tylko imponujący dzwon z lądowaniem na brodzie. Szczerze mówiąc się przeraziłem... Patrzę - dziewczyna się rusza, ale niezbyt energicznie... Podchodzę, pytam "Wszystko w porządku?" a ona "Tak..." Coś mi to za dobrze nie wygląda, zbieram wszystkie elementy komórki rozrzuconej po chodniku, podaję i znów pytam "Wstaniesz" - "Tak, za chwilę"... Przyjechała Beata, widzimy, że dziewczyna dalej siedzi i nie wstaje. Cóż - wezwaliśmy pogotowie i rodziców. Numer 112 zamiast przyjąć wezwanie odesłał nas do 999 a tam z kolei długo trzeba było przekonywać, żeby jednak ktoś przyjechał - PARANOJA. Wreszcie przyjechali, założyli dziewczynie kołnierz i zabrali na badanie. Mam nadzieję, że nic poważnego się nie stało, ale parę dni na pewno dziewczyna będzie czuła skutki twardego lądowania.
Nauczka z dnia dzisiejszego: NIE GADAJ PRZEZ KOMÓRKĘ NAWET JAK KIERUJESZ TYLKO ROWEREM!!! Dobrze zapamiętajcie! Uczcie się na błędach innych :-)
Ja po akcji ratunkowej i wymianie koła musiałem "skrócić" nieco swoje plany ale i tak byłem szczęśliwy, że mogłem jechać. Do Turza pogoda wciąż dopisywała tyle tylko, że było pod wiatr. Miałem dużą nadzieję na powrót z wiatrem, ale jak "tam" dojechałem przyszły ze wschodu chmury, zrobiła się późna jesień, mgła a na dodatek zmienił się kierunek wiatru. Tak więc i "tam" i "z powrotem" było pod wiatr.
No a w lesie tradycyjnie kilka spotkań z sarnami. Najlepsze w jednym miejscu, gdzie droga idzie półkolem wokół polany i tam prawie zawsze stoją sarny i mnie obserwują. Fajne uczucie :-)

Wracam do domu a tu słońce i 17 stopni - szok! Takiej okazji się nie marnuje. Szybko wsiadam na rower i wyruszam z postanowieniem przejechania co najmniej 30 km na trzydziestolecie Listy Przebojów Programu 3. Założenie - długo i spokojnie.
Mój spokój kończy się już po niecałych 5 minutach - drobne szkiełko powoduje, że w przednim kole w parę sekund pozostaje 0 powietrza. I co teraz? W pokoju stoi koło na wymianę, ale zanim tam dojdę to z pół godziny stracę... Wzywam więc "ekipę techniczną" a sam spokojnie zajadam batonika.
Ledwo skończyłem jeść a widzę jak dziewczyna pędzi rowerem z górki i gada przez komórkę. Na chwilkę się popatrzyłem na drogę i jak mój wzrok wrócił na ścieżkę widziałem tylko imponujący dzwon z lądowaniem na brodzie. Szczerze mówiąc się przeraziłem... Patrzę - dziewczyna się rusza, ale niezbyt energicznie... Podchodzę, pytam "Wszystko w porządku?" a ona "Tak..." Coś mi to za dobrze nie wygląda, zbieram wszystkie elementy komórki rozrzuconej po chodniku, podaję i znów pytam "Wstaniesz" - "Tak, za chwilę"... Przyjechała Beata, widzimy, że dziewczyna dalej siedzi i nie wstaje. Cóż - wezwaliśmy pogotowie i rodziców. Numer 112 zamiast przyjąć wezwanie odesłał nas do 999 a tam z kolei długo trzeba było przekonywać, żeby jednak ktoś przyjechał - PARANOJA. Wreszcie przyjechali, założyli dziewczynie kołnierz i zabrali na badanie. Mam nadzieję, że nic poważnego się nie stało, ale parę dni na pewno dziewczyna będzie czuła skutki twardego lądowania.
Nauczka z dnia dzisiejszego: NIE GADAJ PRZEZ KOMÓRKĘ NAWET JAK KIERUJESZ TYLKO ROWEREM!!! Dobrze zapamiętajcie! Uczcie się na błędach innych :-)
Ja po akcji ratunkowej i wymianie koła musiałem "skrócić" nieco swoje plany ale i tak byłem szczęśliwy, że mogłem jechać. Do Turza pogoda wciąż dopisywała tyle tylko, że było pod wiatr. Miałem dużą nadzieję na powrót z wiatrem, ale jak "tam" dojechałem przyszły ze wschodu chmury, zrobiła się późna jesień, mgła a na dodatek zmienił się kierunek wiatru. Tak więc i "tam" i "z powrotem" było pod wiatr.
No a w lesie tradycyjnie kilka spotkań z sarnami. Najlepsze w jednym miejscu, gdzie droga idzie półkolem wokół polany i tam prawie zawsze stoją sarny i mnie obserwują. Fajne uczucie :-)

Odpoczynek na trasie© Magic
Ech te cyferki...
Środa, 18 kwietnia 2012 Kategoria Okolice Tczewa, 25 - 50, Teren
Km: | 39.56 | Km teren: | 24.50 | Czas: | 01:35 | km/h: | 24.99 |
Pr. maks.: | 52.80 | Temperatura: | 12.0°C | HRmax: | 180180 (100%) | HRavg | 157( 87%) |
Kalorie: | 1687kcal | Podjazdy: | 350m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Zafrapowany dyskusją kolegów nt. średnich "z górki", "pod górkę", "z wiatrem" i "pod wiatr" zdecydowałem, że ja sobie po prostu pójdę "pojeździć na rowerze" nie patrząc na żadne cyferki!
Nie za bardzo mi się dziś chciało po wczorajszym wymrożeniu, ale wreszcie się zebrałem i ruszyłem. Nie brałem foto-plecaka, bo niebo było zachmurzone, no i nie chciało mi się zbytnio przemęczać. Po chwili okazało się, że jest dużo przyjemniej i że dziś już tak nie mrozi a na dodatek "tam" miałem z wiatrem, więc szybko okazało się, że jadę dużo szybciej niż do tej pory w tym roku (mimo, że wcale nie miałem takiego zamiaru). No i stało się - cyferki mnie wciągnęły...
Po 10 km miałem średnią 24 km/h, po dojechaniu "tam" 24,3 km/h, co jest bardzo przyzwoitym wynikiem w terenie :-)
Wiedziałem, że powrót głównie z górki, więc może jeszcze uda się podkręcić tempo.
W Młynkach miałem już 24,7, a chwilę za Owczarkami zauważyłe uciekającą jasną koszulkę Skandii. Pomyślałem, że to może być Fruzia i jeszcze mnie to zdopingowało. No i się nie myliłem - miło było wreszcie poznać osobę, którą do tej pory znałem jedynie z bikeloga :-)
Fruzia podholowała mnie aż do Rokitek - dzięki temu na "mecie" miałem niemal 25 km/h. A miało być tak spokojnie...
No i teraz cyferki z dziś:
- pierwsza osoba znajoma z bikeloga poznana "live"
- najszybsza (jak na razie) przejażdżka w 2012
- pierwszy tysiąc przejechany w 2012
- pierwsze 10.000 m podjazdów w 2012
- pierwszy raz przekroczone 100% HR max :-)
To chyba wystarczy jak na jeden dzień :-)
Track na Endomondo nieco "oszalał" przed Małżewem, ale większość jest OK.
Nie za bardzo mi się dziś chciało po wczorajszym wymrożeniu, ale wreszcie się zebrałem i ruszyłem. Nie brałem foto-plecaka, bo niebo było zachmurzone, no i nie chciało mi się zbytnio przemęczać. Po chwili okazało się, że jest dużo przyjemniej i że dziś już tak nie mrozi a na dodatek "tam" miałem z wiatrem, więc szybko okazało się, że jadę dużo szybciej niż do tej pory w tym roku (mimo, że wcale nie miałem takiego zamiaru). No i stało się - cyferki mnie wciągnęły...
Po 10 km miałem średnią 24 km/h, po dojechaniu "tam" 24,3 km/h, co jest bardzo przyzwoitym wynikiem w terenie :-)
Wiedziałem, że powrót głównie z górki, więc może jeszcze uda się podkręcić tempo.
W Młynkach miałem już 24,7, a chwilę za Owczarkami zauważyłe uciekającą jasną koszulkę Skandii. Pomyślałem, że to może być Fruzia i jeszcze mnie to zdopingowało. No i się nie myliłem - miło było wreszcie poznać osobę, którą do tej pory znałem jedynie z bikeloga :-)
Fruzia podholowała mnie aż do Rokitek - dzięki temu na "mecie" miałem niemal 25 km/h. A miało być tak spokojnie...
No i teraz cyferki z dziś:
- pierwsza osoba znajoma z bikeloga poznana "live"
- najszybsza (jak na razie) przejażdżka w 2012
- pierwszy tysiąc przejechany w 2012
- pierwsze 10.000 m podjazdów w 2012
- pierwszy raz przekroczone 100% HR max :-)
To chyba wystarczy jak na jeden dzień :-)
Track na Endomondo nieco "oszalał" przed Małżewem, ale większość jest OK.
Znów ten plecień (Jazda na budowie odc. II)
Wtorek, 17 kwietnia 2012 Kategoria 25 - 50, Okolice Tczewa, Teren
Km: | 39.03 | Km teren: | 23.00 | Czas: | 01:50 | km/h: | 21.29 |
Pr. maks.: | 47.90 | Temperatura: | 5.0°C | HRmax: | 159159 ( 88%) | HRavg | 134( 74%) |
Kalorie: | 1516kcal | Podjazdy: | 348m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Znów przejazd na budowę.
Wydawało się, że jest całkiem sympatycznie, ale już po paru minutach jazdy poczułem przeszywający chłód. Do tego wiał tak mocny i mrożący wiatr, że zdecydowałem, że wrócę samochodem.
Na szczęście w ciągu godziny wiatr się uspokoił i zrobiło się dużo milej - wróciłem więc rowerem i naprawdę było całkiem znośnie.
Nie mogę się doczekać prawdziwej wiosny...
Czas na "Jazdę na budowie" odc. II. p.t. "1 + 1 równa się... DUŻE 1!".
Background (tzn. tło akcji): Na budowie, wg umowy, miało być zainstalowane 16 kaloryferów, zostało zainstalowane 14. Jakoś udało mi się to zauważyć :-), więc łaskawie dostawili piętnasty kaloryfer. Więc drąże temat dalej:
Ja: Miało być 16 kaloryferów a jest 15 - dlaczego jednego brakuje?
Szef ekipy: Bo piętnasty kaloryfer jest duży i liczy się za dwa!
:-)
A życie toczy się dalej... CDN.

Wydawało się, że jest całkiem sympatycznie, ale już po paru minutach jazdy poczułem przeszywający chłód. Do tego wiał tak mocny i mrożący wiatr, że zdecydowałem, że wrócę samochodem.
Na szczęście w ciągu godziny wiatr się uspokoił i zrobiło się dużo milej - wróciłem więc rowerem i naprawdę było całkiem znośnie.
Nie mogę się doczekać prawdziwej wiosny...
Czas na "Jazdę na budowie" odc. II. p.t. "1 + 1 równa się... DUŻE 1!".
Background (tzn. tło akcji): Na budowie, wg umowy, miało być zainstalowane 16 kaloryferów, zostało zainstalowane 14. Jakoś udało mi się to zauważyć :-), więc łaskawie dostawili piętnasty kaloryfer. Więc drąże temat dalej:
Ja: Miało być 16 kaloryferów a jest 15 - dlaczego jednego brakuje?
Szef ekipy: Bo piętnasty kaloryfer jest duży i liczy się za dwa!
:-)
A życie toczy się dalej... CDN.

O zachodzie...© Magic
Niedzielny rozruch
Niedziela, 15 kwietnia 2012 Kategoria Okolice Tczewa, Teren, 50 - 100
Km: | 55.06 | Km teren: | 42.00 | Czas: | 02:41 | km/h: | 20.52 |
Pr. maks.: | 46.20 | Temperatura: | 6.0°C | HRmax: | 147147 ( 81%) | HRavg | 132( 73%) |
Kalorie: | 1929kcal | Podjazdy: | 575m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miał być leciutki rozruch po wczorajszym "maratonie". Zakładałem ok. 30 km (może mniej), lekko (max 80% HR max), bez zrywów i zamęczania i bez aparatu na plecach. Długo się zbierałem, bo moje nogi czuły wczorajszy przejazd a prognoza była kiepska.
No ale jak się wreszcie zebrałem i wsiadłem na rower, to z minuty na minutę było lepiej no i poniosło mnie aż 55 km :-) Bardzo pilnowałem, żeby nie przekroczyć 80% HR i to się udało, więc osiągniętą średnią prędkość uważam za bardzo przyzwoitą - chyba mój organizm dochodzi do formy po dłuższej zimowej przerwie.
Niestety prognoza się sprawdziła i podczas powrotu zaczęło padać.
Z ciekawych spotkań - trzy dorodne jelenie koło Małżewa oraz pięć błotniaków przed Rokitkami.
No ale jak się wreszcie zebrałem i wsiadłem na rower, to z minuty na minutę było lepiej no i poniosło mnie aż 55 km :-) Bardzo pilnowałem, żeby nie przekroczyć 80% HR i to się udało, więc osiągniętą średnią prędkość uważam za bardzo przyzwoitą - chyba mój organizm dochodzi do formy po dłuższej zimowej przerwie.
Niestety prognoza się sprawdziła i podczas powrotu zaczęło padać.
Z ciekawych spotkań - trzy dorodne jelenie koło Małżewa oraz pięć błotniaków przed Rokitkami.
Znów do Wdy...
Sobota, 14 kwietnia 2012 Kategoria Kociewie, Wda, Teren, >100 km, Bory Tucholskie
Km: | 124.94 | Km teren: | 93.00 | Czas: | 07:15 | km/h: | 17.23 |
Pr. maks.: | 42.70 | Temperatura: | 8.0°C | HRmax: | 167167 ( 92%) | HRavg | 131( 72%) |
Kalorie: | 5430kcal | Podjazdy: | 904m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Urocze miejsca nad Wdą - po to, żeby je znów zobaczyć konkretnie się dziś "nakręciłem". Ale po kolei...

Wreszcie wolna (od innych zajęć) sobota! W piątek wieczorem zdecydowałem, że tym razem się "skatuję" rowerowo. No i udało się :-)
Miał być wyjazd do Murowanej Gośliny, ale nie wypalił i trzeba było coś innego wymyśleć. Do piątku nie miałem planu, ale zauważyłem na RWM, że jest wycieczka do Wdy. A Wda jak to Wda - bardzo mnie ciągnie do siebie. Więc decyzja nie była trudna.
Dołączyłem do dwuosobowej ekipy (Padre i Zbychu) w pociągu, którym dojechaliśmy do Warlubia.

Z Warlubia ruszamy czerwonym szlakiem w kierunku Wdy. Początkowo parę kilometrów asfaltem do Bąkowskiego Młyna.

Od Bąkowskiego młyna jedziemy już lasem i leśnymi drogami (cały czas czerwonym szlakiem wzdłuż Mątawy). Pierwszy odcinek nieco zniechęca, cały czas kopiemy się w piachu, ale po chwili droga się znacznie poprawia i możemy już spokojnie pędzić dalej.
Wyjechaliśmy na tyle wcześnie, że jeszcze przed Wdą kilkukrotnie napotkaliśmy dość duże stada saren i pokaźnych jeleni - czułem się jakby prowadziły nas przez las biegnąć równolegle do naszego szlaku.

W Lipinkach robimy pierwszy dłuższy postój na zakupy i posiłek.


W Lipinkach zauważam jeszcze coś, co mnie zafascynowało - reklama firmy, która montowała okna zanim jeszcze powstała - to się nazywa tradycja! :-)
Zwracam uwagę na napis "10 lat tradycji" - okno (i budynek) mają na pewno więcej lat :-)

Z Lipinek jedziemy dalej czerwonym szlakiem aż do Starej Rzeki, gdzie witamy się z Wdą. Po drodze mijamy jeszcze rezerwaty Miedzno i Brzęki.


W Starej Rzece "przeskakujemy" z czerwonego na żółty szlak, którym jedziemy wzdłuż Wdy w górę rzeki. 3 kilometry dalej robimy drugi dłuższy postój, aby się posilić i w spokoju popodziwiać piękno Wdy. Miejsce to nazwałem kiedyś "Cudo" - nieco więcej o nim można poczytać tu.

Po odpoczynku jedziemy dalej wzdłuż Wdy. Teraz kierujemy się do rezerwatu Krzywe Koło Pętli Wdy. Chcemy dostać się do zakola Wdy. Niestety, niepotrzebnie przejeżdżamy na drugą stronę rzeki w Błędnie i dojeżdżamy do zakola od jego zewnętrznej strony. Ale i tu jest pięknie.




Jeździmy jeszcze trochę wzdłuż Wdy szukając kolejnych zakoli i wreszcie po przejechaniu około 60 kilometrów dojeżdżamy do miejsca zwanego Szlaga Młyn, gdzie kończy się nasza wspólna jazda. Stąd Padre i Zbychu ruszają w kierunku Smętowa a ja "ciągnę" dalej do Wdy i później "na Tczew".
Jeszcze przed Wdą zatrzymuję się w dwóch ciekawych miejscach: na parkingu nad Wdą oraz przy Wdeckim Młynie, gdzie znajduje się duże pole namiotowe przygotowane dla płynących Wdą kajakarzy.



Z Wdeckiego Młyna miałem jechać do Wdy i później w kierunku Grabowa do zielonego szlaku, którym przez Pelplin chciałem dojechać do Tczewa. Tymczasem we Wdeckim Młynie natrafiłem na inny zielony szlak - rowerowy Szlak Jeziorny, który przez Lubichowo i Starogard Gd. prowadzi do Szpęgawska i dalej Skarszew. Skorzystałem więc z tej okazji, żeby zapoznać się ze szlakiem, który często widuję w okolicach Jez. Zduńskiego. Niestety, jak się później okazało, nie był to najlepszy wybór...
Po sesji zdjęciowej we Wdeckim Młynie jadę już bezpośrednio do Wdy. Za Wdą szlak prowadzi jeszcze chwilę lasem (ten odcinek jest OK), ale od Wilczych Błot zaczyna się męka - szlak prowadzi teraz w większości szutrowymi drogami, na których na zmianę bardzo przeszkadzają albo piach albo twarda "tarka", której strasznie nie lubię. Na dodatek robi się chłodniej i wzmaga się nieprzychylny wiatr. Dobrze, że słońce nie zawodzi.
Jestem (moje ręce) tak zmęczony jazdą po "tarce", że rzadziej teraz zatrzymuje się na zdjęcia chcąc jak najszybciej mieć to za sobą. Pierwsze miejsce, które mnie zaintrygowało, to odcinek drogi koło Jeziora Sumińskiego, gdzie stoją monumentalne poprzycinane drzewa (a właściwie "łyse" pnie) - nie wiem czemu ten widok skojarzył mi się z niedawno widzianym filmem "Starcie Tytanów" :-)

Chwilę później dojeżdżam do Sumina. Tu zauważam ładną panoramę z gniazdem bocianim na pierwszym planie. Jak się okazuje po dłuższej obserwacji jest to sztuczny bocian - parę minut czekałem aż się ruszy, a on, skubany, ani drgnął! :-)

Nieco jestem zaskoczony, że szlak nie prowadzi przez Wirty i okolice jez. Borzechowskiego. W końcu ze Szteklina do Wirtów jest ok. 2 km w linii prostej, ale cóż... Jadę dalej... Niedaleko już do Starogardu. Miasto przejeżdżam "na azymut" - tu oznaczenie szlaku jest dużo gorsze niż wcześniej i parę razy go gubię, ale tylko na chwilkę.
Za Starogardem droga na Rywałd - dawno nie widziałem tak połatanego asfaltu.
Na szczęście to tylko 3 km... Z Rywałdu jadę ostatni odcinek zielonym szlakiem do Szpęgawska, a później kieruję się już na Wędkowy i standardowym moim szlakiem do Tczewa. Po drodze robię jeszcze kilka fotek m.in. domu w Zwierzynku - zawsze jak tam jestem jest już po zachodzie a tym razem udało mi się tam zajechać w dobrym momencie więc wykorzystałem tę okazję.

I jeszcze ostatnie zdjęcie koło Rokitek - to też skojarzyło mi się z tytułem filmu "Przeminęło z wiatrem" :-)

Teraz już naprawdę pędzę do domu, bo zrobiło się przejmująco chłodno - potrzebna mi gorąca kąpiel i gorąca herbatka (wreszcie!).

Miejsce nazwane przeze mnie "Cudo" (Wda)© Magic
Wreszcie wolna (od innych zajęć) sobota! W piątek wieczorem zdecydowałem, że tym razem się "skatuję" rowerowo. No i udało się :-)
Miał być wyjazd do Murowanej Gośliny, ale nie wypalił i trzeba było coś innego wymyśleć. Do piątku nie miałem planu, ale zauważyłem na RWM, że jest wycieczka do Wdy. A Wda jak to Wda - bardzo mnie ciągnie do siebie. Więc decyzja nie była trudna.
Dołączyłem do dwuosobowej ekipy (Padre i Zbychu) w pociągu, którym dojechaliśmy do Warlubia.

Galeria Kociewska już prawie gotowa© Magic
Z Warlubia ruszamy czerwonym szlakiem w kierunku Wdy. Początkowo parę kilometrów asfaltem do Bąkowskiego Młyna.

Ekipa przy Bąkowskim Młynie© Magic
Od Bąkowskiego młyna jedziemy już lasem i leśnymi drogami (cały czas czerwonym szlakiem wzdłuż Mątawy). Pierwszy odcinek nieco zniechęca, cały czas kopiemy się w piachu, ale po chwili droga się znacznie poprawia i możemy już spokojnie pędzić dalej.
Wyjechaliśmy na tyle wcześnie, że jeszcze przed Wdą kilkukrotnie napotkaliśmy dość duże stada saren i pokaźnych jeleni - czułem się jakby prowadziły nas przez las biegnąć równolegle do naszego szlaku.

Tu na polanie wypatrzyliśmy pierwsze większe zwierzaki - żurawie© Magic
W Lipinkach robimy pierwszy dłuższy postój na zakupy i posiłek.

Lipinki witają nas wozem konnym© Magic

Ekipa przed kościołem w Lipinkach© Magic
W Lipinkach zauważam jeszcze coś, co mnie zafascynowało - reklama firmy, która montowała okna zanim jeszcze powstała - to się nazywa tradycja! :-)
Zwracam uwagę na napis "10 lat tradycji" - okno (i budynek) mają na pewno więcej lat :-)

Okna z tradycjami :-)© Magic
Z Lipinek jedziemy dalej czerwonym szlakiem aż do Starej Rzeki, gdzie witamy się z Wdą. Po drodze mijamy jeszcze rezerwaty Miedzno i Brzęki.

Koło rezerwatu Miedzno© Magic

Przywitanie z Wdą w Starej Rzece© Magic
W Starej Rzece "przeskakujemy" z czerwonego na żółty szlak, którym jedziemy wzdłuż Wdy w górę rzeki. 3 kilometry dalej robimy drugi dłuższy postój, aby się posilić i w spokoju popodziwiać piękno Wdy. Miejsce to nazwałem kiedyś "Cudo" - nieco więcej o nim można poczytać tu.

Podziwiamy piękno Wdy© Magic
Po odpoczynku jedziemy dalej wzdłuż Wdy. Teraz kierujemy się do rezerwatu Krzywe Koło Pętli Wdy. Chcemy dostać się do zakola Wdy. Niestety, niepotrzebnie przejeżdżamy na drugą stronę rzeki w Błędnie i dojeżdżamy do zakola od jego zewnętrznej strony. Ale i tu jest pięknie.

Drogowskaz w Borach Tucholskich© Magic

Rezerwat Krzywe Koło Pętli Wdy© Magic

Bobry tu były...© Magic

Rower kontempluje nad Wdą© Magic
Jeździmy jeszcze trochę wzdłuż Wdy szukając kolejnych zakoli i wreszcie po przejechaniu około 60 kilometrów dojeżdżamy do miejsca zwanego Szlaga Młyn, gdzie kończy się nasza wspólna jazda. Stąd Padre i Zbychu ruszają w kierunku Smętowa a ja "ciągnę" dalej do Wdy i później "na Tczew".
Jeszcze przed Wdą zatrzymuję się w dwóch ciekawych miejscach: na parkingu nad Wdą oraz przy Wdeckim Młynie, gdzie znajduje się duże pole namiotowe przygotowane dla płynących Wdą kajakarzy.

Wda koło jeziora Jelonek© Magic

Wdecki Młyn© Magic

Wiosna nieśmiało się budzi - pierwsze przylaszczki© Magic
Z Wdeckiego Młyna miałem jechać do Wdy i później w kierunku Grabowa do zielonego szlaku, którym przez Pelplin chciałem dojechać do Tczewa. Tymczasem we Wdeckim Młynie natrafiłem na inny zielony szlak - rowerowy Szlak Jeziorny, który przez Lubichowo i Starogard Gd. prowadzi do Szpęgawska i dalej Skarszew. Skorzystałem więc z tej okazji, żeby zapoznać się ze szlakiem, który często widuję w okolicach Jez. Zduńskiego. Niestety, jak się później okazało, nie był to najlepszy wybór...
Po sesji zdjęciowej we Wdeckim Młynie jadę już bezpośrednio do Wdy. Za Wdą szlak prowadzi jeszcze chwilę lasem (ten odcinek jest OK), ale od Wilczych Błot zaczyna się męka - szlak prowadzi teraz w większości szutrowymi drogami, na których na zmianę bardzo przeszkadzają albo piach albo twarda "tarka", której strasznie nie lubię. Na dodatek robi się chłodniej i wzmaga się nieprzychylny wiatr. Dobrze, że słońce nie zawodzi.
Jestem (moje ręce) tak zmęczony jazdą po "tarce", że rzadziej teraz zatrzymuje się na zdjęcia chcąc jak najszybciej mieć to za sobą. Pierwsze miejsce, które mnie zaintrygowało, to odcinek drogi koło Jeziora Sumińskiego, gdzie stoją monumentalne poprzycinane drzewa (a właściwie "łyse" pnie) - nie wiem czemu ten widok skojarzył mi się z niedawno widzianym filmem "Starcie Tytanów" :-)

Starcie Tytanów - droga koło Szteklina© Magic
Chwilę później dojeżdżam do Sumina. Tu zauważam ładną panoramę z gniazdem bocianim na pierwszym planie. Jak się okazuje po dłuższej obserwacji jest to sztuczny bocian - parę minut czekałem aż się ruszy, a on, skubany, ani drgnął! :-)

Panorama Sumina© Magic
Nieco jestem zaskoczony, że szlak nie prowadzi przez Wirty i okolice jez. Borzechowskiego. W końcu ze Szteklina do Wirtów jest ok. 2 km w linii prostej, ale cóż... Jadę dalej... Niedaleko już do Starogardu. Miasto przejeżdżam "na azymut" - tu oznaczenie szlaku jest dużo gorsze niż wcześniej i parę razy go gubię, ale tylko na chwilkę.
Za Starogardem droga na Rywałd - dawno nie widziałem tak połatanego asfaltu.
Na szczęście to tylko 3 km... Z Rywałdu jadę ostatni odcinek zielonym szlakiem do Szpęgawska, a później kieruję się już na Wędkowy i standardowym moim szlakiem do Tczewa. Po drodze robię jeszcze kilka fotek m.in. domu w Zwierzynku - zawsze jak tam jestem jest już po zachodzie a tym razem udało mi się tam zajechać w dobrym momencie więc wykorzystałem tę okazję.

Chatka koło Zwierzynka© Magic
I jeszcze ostatnie zdjęcie koło Rokitek - to też skojarzyło mi się z tytułem filmu "Przeminęło z wiatrem" :-)

Przeminęło z wiatrem - widok na Rokitki© Magic
Teraz już naprawdę pędzę do domu, bo zrobiło się przejmująco chłodno - potrzebna mi gorąca kąpiel i gorąca herbatka (wreszcie!).
Powtórka z wczoraj
Środa, 11 kwietnia 2012 Kategoria 25 - 50, Okolice Tczewa, Teren
Km: | 32.55 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 01:28 | km/h: | 22.19 |
Pr. maks.: | 42.70 | Temperatura: | 15.0°C | HRmax: | 147147 ( 81%) | HRavg | 129( 71%) |
Kalorie: | 1015kcal | Podjazdy: | 293m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przejazd podobny do wczorajszego - pierwszy odcinek dokładnie taki sam jak wczoraj, a drugi z małą zmianą. Było cieplej mimo tego, że wracałem już po zmroku. Dzięki temperaturze jechało się bardzo sympatycznie.
Z ciekawych spotkań sarna w pełnym pędzie przebiegająca parę metrów przed rowerem.
Z ciekawych spotkań sarna w pełnym pędzie przebiegająca parę metrów przed rowerem.
Poświąteczne kręcenie
Wtorek, 10 kwietnia 2012 Kategoria Okolice Tczewa, 25 - 50
Km: | 32.70 | Km teren: | 11.00 | Czas: | 01:34 | km/h: | 20.87 |
Pr. maks.: | 42.60 | Temperatura: | 12.0°C | HRmax: | 170170 ( 94%) | HRavg | 150( 83%) |
Kalorie: | 1267kcal | Podjazdy: | 243m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Rozruch po świątecznym obżarstwie i przeziębieniu. Po drodze dwie sarny, dwa jelenie i zając. Szczególnie ciekawe spotkanie z jeleniami mknącymi kawałek między drzewami równolegle ze mną.
A nad jeziorkami Rokickimi pojawił sie bąk. Dawno go tam nie słyszałem. Może wreszcie uda mi się go kiedyś wypatrzeć :-)
A nad jeziorkami Rokickimi pojawił sie bąk. Dawno go tam nie słyszałem. Może wreszcie uda mi się go kiedyś wypatrzeć :-)
Przyrodniczy odlot! Pierwszy bocian na horyzoncie! Pierwszy borsuk na żywo!
Czwartek, 5 kwietnia 2012 Kategoria Teren, 25 - 50, Okolice Tczewa
Km: | 46.86 | Km teren: | 31.86 | Czas: | 02:09 | km/h: | 21.80 |
Pr. maks.: | 46.60 | Temperatura: | 5.0°C | HRmax: | 170170 ( 94%) | HRavg | 145( 80%) |
Kalorie: | 1827kcal | Podjazdy: | 462m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po kilku dniach wiosennej zimy prawdziwie zaświeciło słońce. Takiej okazji nie mogłem zmarnować i zaraz po pracy ruszyłem "w teren" :-)
Z Tczewa w kierunku Turza przejechałem ulubioną moją ostatnio trasą przez Młynki i Wędkowy. Przed Małżewem krótki przystanek na fotografie zaoranego właśnie pola. W oddali widziałem stado saren, ale nie spodziewałem się jakie to zwierzaki dziś mi się zaprezentują...

Dalej jadę w kierunku Turza - tam dłuższa przerwa przy kominku i później decyduję, że pojadę dalej w kierunku Jeziora Zduńskiego. Wyruszam z Turza, ale jeszcze przed Boroszewem zauważam po lewej stronie stado saren na górce. Takiej okazji nie mogę odpuścić - zatrzymuję się na dłuższą sesję.

Przyglądam się sarnom przez dłuższą chwilę. Są na tyle daleko, że nie przejmują się ani mną ani przejeżdżającym w międzyczasie quadom - za tymi nie przepadam...

W międzyczasie udaje mi się wypatrzeć też dwa żurawie, ale wciąż głównym tematem są pasące się na polu sarny. Nagle zauważam po prawej stronie znajome kształty wynurzające się z rowu melioracyjnego - nie wierzę własnym oczom... Siedzę tu już z 15 minut i dopiero teraz zauważam, że na polu przechadza się... BOCIAN!!! JEEEEEST! Pierwszy bocian w tym roku! To znaczy, że wiosna idzie na dobre!

Spotkanie z bocianem napawa mnie tak optymistycznie, że lepiej chyba być nie może. Nawet mój cień dostaje tyle energii, że bez problemu unosi rower! :-)

Jestem niesamowicie uradowany - już kilka tygodni wypatruję pierwszego bociana i wreszcie jest!
Obserwacja saren i bociana trwa na tyle długo, że muszę nieco skrócić swoją planowaną trasę - odpuszczam dziś Jezioro Żygowickie, a jadę przez Bojary w kierunku Jeziora Zduńskiego. Przed Bojarami zatrzymuję się na chwilkę, żeby uwiecznić dzisiejszy zachód słońca.

Zatrzymując się widzę uciekającego szaraka, ale jest już za daleko, żeby i jego sfotografować. Ale to wciąż nie były jeszcze wszystkie przyrodnicze atrakcje dzisiejszego dnia! Jadę dalej i chwilę póżniej, już w lesie, spostrzegam kątem oka (wiem, nie posiadam kąta oka z medycznego punktu widzenia ;-)), że po lewej stronie coś się rusza... Patrzę... Sarna? Nie! Dzik!! Nie... Niedźwiedź? No bez przesady! Wreszcie dociera do mnie, że właśnie zauważyłem pierwszego w swoim życiu żywego borsuka! Poznałem go po białych paskach po boku głowy. A widzieliście kiedyś spierdzialającego borsuka? Nie!? To żałujcie - wygląda jak podskakująca pluszowa piłeczka, tylko nieco duża :-) Niestety uciekł tak szybko, że o żadnym zdjęciu nie było nawet mowy... :-(
Teraz to już tak mi się micha cieszy, że gdybym właśnie jechał w maratonie, to żadne Banachy, Kaisery, Langi ani inne nie miałyby najmniejszych szans ;-)
Mijam Zduńskie, droga w kierunku Wędków rozjeżdżona jak nigdy - pewnie te czterokołowe przybłędy rozjeździły :-( Zauważam, że właśnie wschodzi księżyc - prawie w pełni. Towarzyszy mi już do końca. W drodze powrotnej przebiegają mi jeszcze przed nosem dwie sarny no i zauważam widziane wcześniej quady... Jeden chyba niedomaga, bo ciągnie się na linie za drugim. Chyba go panowie zajeździli.
No ale jakby nie patrzeć i tak dzisiejszy dzień był bardzo pozytywny rowerowo i przyrodniczo - prawdziwy Wielki Tydzień :-)

Niestety Endomondo znów mi pocięło trasę na dwa etapy:
Z Tczewa w kierunku Turza przejechałem ulubioną moją ostatnio trasą przez Młynki i Wędkowy. Przed Małżewem krótki przystanek na fotografie zaoranego właśnie pola. W oddali widziałem stado saren, ale nie spodziewałem się jakie to zwierzaki dziś mi się zaprezentują...

Wczesnowiosenne pola pod Małżewem© Magic
Dalej jadę w kierunku Turza - tam dłuższa przerwa przy kominku i później decyduję, że pojadę dalej w kierunku Jeziora Zduńskiego. Wyruszam z Turza, ale jeszcze przed Boroszewem zauważam po lewej stronie stado saren na górce. Takiej okazji nie mogę odpuścić - zatrzymuję się na dłuższą sesję.

Sarny koło Boroszewa© Magic
Przyglądam się sarnom przez dłuższą chwilę. Są na tyle daleko, że nie przejmują się ani mną ani przejeżdżającym w międzyczasie quadom - za tymi nie przepadam...

Quady... Co ja mogę napisać o tych, co bez litości rozjeżdżają leśne drogi...© Magic
W międzyczasie udaje mi się wypatrzeć też dwa żurawie, ale wciąż głównym tematem są pasące się na polu sarny. Nagle zauważam po prawej stronie znajome kształty wynurzające się z rowu melioracyjnego - nie wierzę własnym oczom... Siedzę tu już z 15 minut i dopiero teraz zauważam, że na polu przechadza się... BOCIAN!!! JEEEEEST! Pierwszy bocian w tym roku! To znaczy, że wiosna idzie na dobre!

Pierwszy bocian A.D. 2012© Magic
Spotkanie z bocianem napawa mnie tak optymistycznie, że lepiej chyba być nie może. Nawet mój cień dostaje tyle energii, że bez problemu unosi rower! :-)

Rowery w górę!© Magic
Jestem niesamowicie uradowany - już kilka tygodni wypatruję pierwszego bociana i wreszcie jest!
Obserwacja saren i bociana trwa na tyle długo, że muszę nieco skrócić swoją planowaną trasę - odpuszczam dziś Jezioro Żygowickie, a jadę przez Bojary w kierunku Jeziora Zduńskiego. Przed Bojarami zatrzymuję się na chwilkę, żeby uwiecznić dzisiejszy zachód słońca.

Zachód słońca© Magic
Zatrzymując się widzę uciekającego szaraka, ale jest już za daleko, żeby i jego sfotografować. Ale to wciąż nie były jeszcze wszystkie przyrodnicze atrakcje dzisiejszego dnia! Jadę dalej i chwilę póżniej, już w lesie, spostrzegam kątem oka (wiem, nie posiadam kąta oka z medycznego punktu widzenia ;-)), że po lewej stronie coś się rusza... Patrzę... Sarna? Nie! Dzik!! Nie... Niedźwiedź? No bez przesady! Wreszcie dociera do mnie, że właśnie zauważyłem pierwszego w swoim życiu żywego borsuka! Poznałem go po białych paskach po boku głowy. A widzieliście kiedyś spierdzialającego borsuka? Nie!? To żałujcie - wygląda jak podskakująca pluszowa piłeczka, tylko nieco duża :-) Niestety uciekł tak szybko, że o żadnym zdjęciu nie było nawet mowy... :-(
Teraz to już tak mi się micha cieszy, że gdybym właśnie jechał w maratonie, to żadne Banachy, Kaisery, Langi ani inne nie miałyby najmniejszych szans ;-)
Mijam Zduńskie, droga w kierunku Wędków rozjeżdżona jak nigdy - pewnie te czterokołowe przybłędy rozjeździły :-( Zauważam, że właśnie wschodzi księżyc - prawie w pełni. Towarzyszy mi już do końca. W drodze powrotnej przebiegają mi jeszcze przed nosem dwie sarny no i zauważam widziane wcześniej quady... Jeden chyba niedomaga, bo ciągnie się na linie za drugim. Chyba go panowie zajeździli.
No ale jakby nie patrzeć i tak dzisiejszy dzień był bardzo pozytywny rowerowo i przyrodniczo - prawdziwy Wielki Tydzień :-)

Księżyc© Magic
Niestety Endomondo znów mi pocięło trasę na dwa etapy:
Znów prószy śnieg...
Poniedziałek, 2 kwietnia 2012 Kategoria 25 - 50, Okolice Tczewa, Teren
Km: | 25.21 | Km teren: | 17.50 | Czas: | 01:09 | km/h: | 21.92 |
Pr. maks.: | 47.60 | Temperatura: | 4.0°C | HRmax: | 149149 ( 82%) | HRavg | 126( 70%) |
Kalorie: | 797kcal | Podjazdy: | 209m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miała być wiosna a przyszła zima.
Po pracy wybrałem się na rowerek - tym razem z Turza przez Boroszewo i Jez. Zduńskie do Tczewa.
Jeszcze w Turzu pierwsza śnieżyca, ale później prawdziwe wiosenne słońce więc zdecydowałem, że jadę. Po drodze jednak pogoda znów się zmieniła i zaraz za autostradą powróciła śnieżyca. I tak już do końca...



Po pracy wybrałem się na rowerek - tym razem z Turza przez Boroszewo i Jez. Zduńskie do Tczewa.
Jeszcze w Turzu pierwsza śnieżyca, ale później prawdziwe wiosenne słońce więc zdecydowałem, że jadę. Po drodze jednak pogoda znów się zmieniła i zaraz za autostradą powróciła śnieżyca. I tak już do końca...

Znów pada śnieg...© Magic

Śnieżne ślady© Magic

Śnieżna czapla© Magic
Kwiecień plecień - od lata do śnieżycy... (Otomin - Wieżyca - Tczew)
Niedziela, 1 kwietnia 2012 Kategoria >100 km, Kaszuby, Teren
Km: | 106.44 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 05:48 | km/h: | 18.35 |
Pr. maks.: | 48.50 | Temperatura: | 4.0°C | HRmax: | 172172 ( 95%) | HRavg | 138( 76%) |
Kalorie: | 4898kcal | Podjazdy: | 1146m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Opis w trakcie tworzenia - wkrótce c.d. :-)
Stało się - pierwsza "setka" w tym roku!
Niedzielnym porankiem wyruszam z Otomina w kierunku Wieżycy. Nie wiem, czy dojadę, ale spróbuję. Już na pierwszej prostej zdecydowanie odczuwam chłód polarnego powietrza - mrozi aż miło! Na szczęście, w odróżnieniu od wczorajszego dnia, świeci słońce i zachęca do jazdy.
Nad jeziorem dojeżdżam do czekających już Adama i Turysty. Pierwszą część dnia będziemy jechać razem czarnym szlakiem w kierunku nowego mostku na Raduni.




Trasa jest dość dobra choć momentami zdarzają się kawałki przykryte warstwą wczoraj spadłego śniegu. Na szczęście nie ma dużego błota aż do samego zjazdu do Raduni. Tu, niestety, jakiś ciągnik tak rozjeździł zjazd, że nikomu z nas nie udaje się go zjechać...

Po drodze słyszymy odgłosy bliskich wystrzałów - niemal każdym razem w tym miejscu je słychać i zawsze zastanawiam się, czy przypadkiem nie wjadę jakiemuś zagubionemu myśliwemu na linię strzału :-)
Humor poprawia nam się zdecydowanie gdy dojeżdżamy do Raduni i ukazuje się naszym oczom odnowiony mostek na rzece - trzeba przyznać, że teraz jest to prawdziwy most na którym nie trzeba obawiać się niespodziewanej kąpieli.

Po krótkiej sesji fotograficznej ruszamy dalej. Chwilę później mamy kolejną sesję, tym razem na bardzo przyzwoitym podjeździe, z którym po kolei "walczymy" :-)

Po pokonaniu podjazdu, dużo spokojniejszą drogą dojeżdżamy do Starej Piły, gdzie nasze trasy się rozchodzą - Adam i Turysta wracają w kierunku Gdańska a ja jadę na zachód mając w głowie nieśmiały plan dojechania do Wieżycy.
Opis przejechanej już części trasy możecie znaleźć na bikelogach Adama i Turysty.
Chwilę po pożegnaniu z chłopakami natrafiam na pierwszy na świecie prototyp latającego samochodu. Widać po nim, że poddawany jest dość poważnym testom wytrzymałościowymm ;-)

Po dokładnym przyjrzeniu się temu niespotykanemu wehikułowi kieruję się w stronę Babiego Dołu i Jaru Raduni. Coraz częściej mam przed sobą prawdziwie zimowe panoramy lub zjawiska typu "z lewej zima, z prawej wiosna". Muszę przyznać, że jest to dość ciekawe odczucie.
Jadę dalej i docieram do Babiego Dołu. Stąd kieruję się bezpośrednio w kierunku jaru. Już w Babim Dole mam problem "w prawo czy w lewo", ale to jeszcze nic. Jadę ostatecznie w prawo i docieram do mostu na Raduni. Zaraz za mostem, po lewej stronie, jest kilkunastometrowa skarpa na którą prowadzi niebieski szlak pieszy. Nie wiem, co mnie znów podkusiło, ale zdecydowałem się jechać dalej tym szlakiem. Problemy zaczęły się już na podejściu, którego nawet piechotą nie byłem w stanie bezproblemowo pokonać. W końcu, po kilku błotnych ślizgach z rowerem, staję na górze - pierwszy sukces! Próbuje jechać, ale samozaparcia starcza mi zaledwie na kilkadziesiąt metrów - krzaki, śnieg, gałęzie i korzenie powodują, że kolejne kilkaset metrów muszę przedzierać się ponad pół godziny piechotą...

Cierpię ja, cierpi też rower zaczepiany co chwilę przez porastające szlak krzaczki i drzewka oraz leżący śnieg. Trudność potęguje brak okularów, które zepsuły się na początku dzisiejszej jazdy.

Mój nowy plan: Byle do kładki!
No i docieram do tej kładki... Fakt ten wcale nie podnosi mnie na duchu a wręcz przeciwnie - okazuje się, że kładka co prawda jest (i to nawet podwójna), ale ja za nic na nią dziś nie wejdę... Katastrofa! I co teraz?


Ostatecznie przedzieram się starym szlakiem w kierunku najbliższej leśnej drogi, na której wreszcie mogę znów popędzić rowerem.
Mijam stację Babi Dół - nie wiedziałem, że jest po tej stronie rzeki - i dalej kieruję się najbliższą drogą przez Kiełpino i Goręczyno w kierunku Wieżycy. Chciałem pojechać przez Ostrzyce, ale straciłem tak dużo czasu w Jarze Raduni, że musiałem znacznie przyspieszyć.

Po przedarciu się bardzo błotnistą drogą za Rątami i przejechaniu miejscowości Wieżyca rozpoczyna się kulminacja dzisiejszego dnia - ok. 130-metrowy podjazd na szczyt. Początkowo asfaltem, a później ostatnie 60 m do góry po leśnej ścieżce zasypanej śniegiem. Po śladach widzę, że jechały tędy już dziś dwa rowery, ale ślady wskazują, że raczej w dół.

Ostatecznie docieram na szczyt bez większych problemów. Chciałem się tu nieco posilić, ale okazało się, że w stojącym tu "kiosku" nie mają ani napojów ani nawet batoników.

Odpoczywając zauważam, że nadciągają niepokojące czarne chmury - od tego momentu przez ponad godzinę będę przed nimi uciekał.
Zjeżdżam szybko ze szczytu i kieruję się leśną drogą w kierunku Drozdowa i Piotrowa. Za Drozdowem zauważam tuż przy drodze dwie sarenki - stoją i jak gdyby nigdy nic tylko przyglądają się ciekawie przejeżdżającemu kolarzowi. Było to bardzo sympatyczne spotkanie - chyba nigdy sarna nie stała tak blisko ode mnie :-)
W Piotrowie zauważam natomiast strumyk, który okazuje się być początkiem rzeki Wierzycy (pisanej, nie wiem czemu, inaczej niż góra spod której wypływa). Żal patrzeć jak zaśmiecona jest ta "rzeka" na początku swojego biegu...

Z Piotrowa kieruję się na Grabowo, Nową Karczmę, Wysin - chcę uniknąć tym razem standardowej drogi przez Przywidz. Zaraz za Wysinem dogania mnie czarna (a właściwie szara) chmura - najpierw zaczyna mocno wiać (na szczęście w plecy), a chwilę później zaczyna się prawdziwa śnieżyca. Jestem bliski wezwania "pojazdu technicznego", ale śnieżyca po kilku minutach przechodzi równie szybko jak przyszła. Od tej pory jedynie lekko prószy śnieg (z jednym chwilowym wyjątkiem, gdy znów dało przez chwilę czadu).

Po drodze jestem świadkiem ciekawej konwersacji właścicielki psa, który na mnie naskoczył (niegroźnie), z samym pieskiem. Pani, bardzo groźnym tonem, zwróciła się do psa takimi słowami: "Fafik! Fafik! Bo dam w ryj!" Muszę przyznać, że pies bez potrzeby dodatkowych wyjaśnien zrozumiał doskonale ten przekaz :-)
Przed Pawłowem zauważam, że mój "podjazdomierz" wskazuje już ponad 1000 m podjazdów - a mówią, że góry są tylko w górach :-) Chciałem to jakoś uczcić, ale, że czas gonił coraz bardziej napiłem się tylko nieco z bidonu i popędziłem dalej - od Pawłowa właściwie już tylko asfaltami bez większych postojów.
Zatrzymałem się jedynie jeszcze przy poniższym ciekawym znaku. Przyszły mi przy nim dwa pytania do głowy:
1. Jaki kierowca będzie w stanie to wszystko przeczytać?
2. Czy jest firma, której ten znak dotyczy? :-)

Ostatecznie dojeżdżam do domu jeszcze przed zmrokiem, co jest dużym sukcesem!
Trasa przejazdu:
Stało się - pierwsza "setka" w tym roku!
Niedzielnym porankiem wyruszam z Otomina w kierunku Wieżycy. Nie wiem, czy dojadę, ale spróbuję. Już na pierwszej prostej zdecydowanie odczuwam chłód polarnego powietrza - mrozi aż miło! Na szczęście, w odróżnieniu od wczorajszego dnia, świeci słońce i zachęca do jazdy.
Nad jeziorem dojeżdżam do czekających już Adama i Turysty. Pierwszą część dnia będziemy jechać razem czarnym szlakiem w kierunku nowego mostku na Raduni.

Turysta i Adam nad Jez. Otomińskim© Magic

Jezioro Otomińskie© Magic

Turysta na szlaku© Magic

Adam na szlaku© Magic
Trasa jest dość dobra choć momentami zdarzają się kawałki przykryte warstwą wczoraj spadłego śniegu. Na szczęście nie ma dużego błota aż do samego zjazdu do Raduni. Tu, niestety, jakiś ciągnik tak rozjeździł zjazd, że nikomu z nas nie udaje się go zjechać...

Dojazd do Raduni© Magic
Po drodze słyszymy odgłosy bliskich wystrzałów - niemal każdym razem w tym miejscu je słychać i zawsze zastanawiam się, czy przypadkiem nie wjadę jakiemuś zagubionemu myśliwemu na linię strzału :-)
Humor poprawia nam się zdecydowanie gdy dojeżdżamy do Raduni i ukazuje się naszym oczom odnowiony mostek na rzece - trzeba przyznać, że teraz jest to prawdziwy most na którym nie trzeba obawiać się niespodziewanej kąpieli.

Nowy mostek na Raduni© Magic
Po krótkiej sesji fotograficznej ruszamy dalej. Chwilę później mamy kolejną sesję, tym razem na bardzo przyzwoitym podjeździe, z którym po kolei "walczymy" :-)

Podjazd koło Widlina© Magic
Po pokonaniu podjazdu, dużo spokojniejszą drogą dojeżdżamy do Starej Piły, gdzie nasze trasy się rozchodzą - Adam i Turysta wracają w kierunku Gdańska a ja jadę na zachód mając w głowie nieśmiały plan dojechania do Wieżycy.
Opis przejechanej już części trasy możecie znaleźć na bikelogach Adama i Turysty.
Chwilę po pożegnaniu z chłopakami natrafiam na pierwszy na świecie prototyp latającego samochodu. Widać po nim, że poddawany jest dość poważnym testom wytrzymałościowymm ;-)

Latający Mercedes :-)© Magic
Po dokładnym przyjrzeniu się temu niespotykanemu wehikułowi kieruję się w stronę Babiego Dołu i Jaru Raduni. Coraz częściej mam przed sobą prawdziwie zimowe panoramy lub zjawiska typu "z lewej zima, z prawej wiosna". Muszę przyznać, że jest to dość ciekawe odczucie.
Jadę dalej i docieram do Babiego Dołu. Stąd kieruję się bezpośrednio w kierunku jaru. Już w Babim Dole mam problem "w prawo czy w lewo", ale to jeszcze nic. Jadę ostatecznie w prawo i docieram do mostu na Raduni. Zaraz za mostem, po lewej stronie, jest kilkunastometrowa skarpa na którą prowadzi niebieski szlak pieszy. Nie wiem, co mnie znów podkusiło, ale zdecydowałem się jechać dalej tym szlakiem. Problemy zaczęły się już na podejściu, którego nawet piechotą nie byłem w stanie bezproblemowo pokonać. W końcu, po kilku błotnych ślizgach z rowerem, staję na górze - pierwszy sukces! Próbuje jechać, ale samozaparcia starcza mi zaledwie na kilkadziesiąt metrów - krzaki, śnieg, gałęzie i korzenie powodują, że kolejne kilkaset metrów muszę przedzierać się ponad pół godziny piechotą...

Zimowy szlak pieszy nad Jarem Raduni© Magic
Cierpię ja, cierpi też rower zaczepiany co chwilę przez porastające szlak krzaczki i drzewka oraz leżący śnieg. Trudność potęguje brak okularów, które zepsuły się na początku dzisiejszej jazdy.

Zima mocno trzyma!© Magic
Mój nowy plan: Byle do kładki!
No i docieram do tej kładki... Fakt ten wcale nie podnosi mnie na duchu a wręcz przeciwnie - okazuje się, że kładka co prawda jest (i to nawet podwójna), ale ja za nic na nią dziś nie wejdę... Katastrofa! I co teraz?

Kładka na Raduni© Magic

Jar Raduni© Magic
Ostatecznie przedzieram się starym szlakiem w kierunku najbliższej leśnej drogi, na której wreszcie mogę znów popędzić rowerem.
Mijam stację Babi Dół - nie wiedziałem, że jest po tej stronie rzeki - i dalej kieruję się najbliższą drogą przez Kiełpino i Goręczyno w kierunku Wieżycy. Chciałem pojechać przez Ostrzyce, ale straciłem tak dużo czasu w Jarze Raduni, że musiałem znacznie przyspieszyć.

Pierwsze widoki z Wieżycą w tle© Magic
Po przedarciu się bardzo błotnistą drogą za Rątami i przejechaniu miejscowości Wieżyca rozpoczyna się kulminacja dzisiejszego dnia - ok. 130-metrowy podjazd na szczyt. Początkowo asfaltem, a później ostatnie 60 m do góry po leśnej ścieżce zasypanej śniegiem. Po śladach widzę, że jechały tędy już dziś dwa rowery, ale ślady wskazują, że raczej w dół.

Wjazd na Wieżycę© Magic
Ostatecznie docieram na szczyt bez większych problemów. Chciałem się tu nieco posilić, ale okazało się, że w stojącym tu "kiosku" nie mają ani napojów ani nawet batoników.

Na szczycie Wieżycy© Magic
Odpoczywając zauważam, że nadciągają niepokojące czarne chmury - od tego momentu przez ponad godzinę będę przed nimi uciekał.
Zjeżdżam szybko ze szczytu i kieruję się leśną drogą w kierunku Drozdowa i Piotrowa. Za Drozdowem zauważam tuż przy drodze dwie sarenki - stoją i jak gdyby nigdy nic tylko przyglądają się ciekawie przejeżdżającemu kolarzowi. Było to bardzo sympatyczne spotkanie - chyba nigdy sarna nie stała tak blisko ode mnie :-)
W Piotrowie zauważam natomiast strumyk, który okazuje się być początkiem rzeki Wierzycy (pisanej, nie wiem czemu, inaczej niż góra spod której wypływa). Żal patrzeć jak zaśmiecona jest ta "rzeka" na początku swojego biegu...

Wierzyca - początek w Piotrowie© Magic
Z Piotrowa kieruję się na Grabowo, Nową Karczmę, Wysin - chcę uniknąć tym razem standardowej drogi przez Przywidz. Zaraz za Wysinem dogania mnie czarna (a właściwie szara) chmura - najpierw zaczyna mocno wiać (na szczęście w plecy), a chwilę później zaczyna się prawdziwa śnieżyca. Jestem bliski wezwania "pojazdu technicznego", ale śnieżyca po kilku minutach przechodzi równie szybko jak przyszła. Od tej pory jedynie lekko prószy śnieg (z jednym chwilowym wyjątkiem, gdy znów dało przez chwilę czadu).

Prószy śnieg koło Pawłowa© Magic
Po drodze jestem świadkiem ciekawej konwersacji właścicielki psa, który na mnie naskoczył (niegroźnie), z samym pieskiem. Pani, bardzo groźnym tonem, zwróciła się do psa takimi słowami: "Fafik! Fafik! Bo dam w ryj!" Muszę przyznać, że pies bez potrzeby dodatkowych wyjaśnien zrozumiał doskonale ten przekaz :-)
Przed Pawłowem zauważam, że mój "podjazdomierz" wskazuje już ponad 1000 m podjazdów - a mówią, że góry są tylko w górach :-) Chciałem to jakoś uczcić, ale, że czas gonił coraz bardziej napiłem się tylko nieco z bidonu i popędziłem dalej - od Pawłowa właściwie już tylko asfaltami bez większych postojów.
Zatrzymałem się jedynie jeszcze przy poniższym ciekawym znaku. Przyszły mi przy nim dwa pytania do głowy:
1. Jaki kierowca będzie w stanie to wszystko przeczytać?
2. Czy jest firma, której ten znak dotyczy? :-)

Zakaz w Sobowidzu© Magic
Ostatecznie dojeżdżam do domu jeszcze przed zmrokiem, co jest dużym sukcesem!
Trasa przejazdu: