Starogard Gd. - Turze - Tczew
Środa, 9 maja 2012 Kategoria 25 - 50, Kociewie, Okolice Tczewa, Polska, Teren
Km: | 43.75 | Km teren: | 27.50 | Czas: | 01:41 | km/h: | 25.99 |
Pr. maks.: | 50.20 | Temperatura: | 17.0°C | HRmax: | 167167 ( 92%) | HRavg | 153( 85%) |
Kalorie: | 1751kcal | Podjazdy: | 327m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nieco inaczej niż zwykle - do Starogardu samochodem a powrót rowerem.
Po drodze przystanki nad jeziorem Jamertal, gdzie podobno kiedyś kręcili Krzyżaków, w Lesie Szpęgawskim, przed Boroszewem oraz przy sklepie w Boroszewie.
Dziś dużo przyjemniej (cieplej) niż ostatnio.

W Lesie Szpęgawskim każdy się zaduma...


Po drodze przystanki nad jeziorem Jamertal, gdzie podobno kiedyś kręcili Krzyżaków, w Lesie Szpęgawskim, przed Boroszewem oraz przy sklepie w Boroszewie.
Dziś dużo przyjemniej (cieplej) niż ostatnio.

Jezioro Jamertal - tu mieszkał Jurand ze Spychowa :-)© Magic
W Lesie Szpęgawskim każdy się zaduma...

No i jak ja mam wam przemówić do rozsądku ?...© Magic

Droga do Boroszewa© Magic
Powrót na trasę Tczew-Turze-Tczew - nowy wariant
Poniedziałek, 7 maja 2012 Kategoria 25 - 50, Kociewie, Okolice Tczewa, Polska, Teren
Km: | 36.16 | Km teren: | 21.00 | Czas: | 01:33 | km/h: | 23.33 |
Pr. maks.: | 40.90 | Temperatura: | 10.0°C | HRmax: | 159159 ( 88%) | HRavg | 140( 77%) |
Kalorie: | 1383kcal | Podjazdy: | 330m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej :-)
Tradycyjna wieczorna przejażdżka wariantem trasy z nowym odcinkiem terenowym Małżewko-Goszyn. Dużo zwierzaków, ale nieco za twarde podłoże. Jeden koziołek trzy razy przebiegał przede mną - nie mógł się zdecydować czy uciekać w prawo, czy w lewo :-) No i zmroziło mnie nieco pod wieczór - wbrew temperaturze bardzo chłodno.

Tradycyjna wieczorna przejażdżka wariantem trasy z nowym odcinkiem terenowym Małżewko-Goszyn. Dużo zwierzaków, ale nieco za twarde podłoże. Jeden koziołek trzy razy przebiegał przede mną - nie mógł się zdecydować czy uciekać w prawo, czy w lewo :-) No i zmroziło mnie nieco pod wieczór - wbrew temperaturze bardzo chłodno.

Widok z okna© Magic
Królestwo win i winnic - Mozela (Mosel) w pełnej krasie!
Piątek, 4 maja 2012 Kategoria >100 km, Niemcy
Km: | 140.91 | Km teren: | 11.00 | Czas: | 05:56 | km/h: | 23.75 |
Pr. maks.: | 49.80 | Temperatura: | 18.0°C | HRmax: | 164164 ( 91%) | HRavg | 131( 72%) |
Kalorie: | 4755kcal | Podjazdy: | 557m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Stało się! Ukoronowanie wyjazdu do Niemiec - całodniowa przejażdżka w krainie win i winnic zakończona poniższym widokiem...

Późniejszy deszcz i błyskawice nie zmienią już faktu, że dzień był bajeczny - teraz mam duży problem z wyborem zdjęć obrazujących piękno tej krainy...
Jak tylko się uporam z tą zagwozdką, to pojawią się tu kolejne zdjęcia :-)
Już się uporałem!
No to ruszamy:



























Tęcza nad Mozelą© Magic
Późniejszy deszcz i błyskawice nie zmienią już faktu, że dzień był bajeczny - teraz mam duży problem z wyborem zdjęć obrazujących piękno tej krainy...
Jak tylko się uporam z tą zagwozdką, to pojawią się tu kolejne zdjęcia :-)
Już się uporałem!
No to ruszamy:

Wyruszam z Mülheim - tu nocowałem© Magic

Winnica naszego gospodarza w Mülheim© Magic

Jadę w kierunku Bernkastel© Magic

Panorama na Bernkastel© Magic

Jeden z hotelików nad Mozelą© Magic

W dwuszeregu zbiórka!© Magic

Winnice koło Ürzig© Magic

Widok z Erden© Magic

Winzer z Erden© Magic

Pünderich Marienburg© Magic

Nowi koledzy Tranquill'a :-)© Magic

Pünderich - wskaźnik poziomu wód ze wskazaniem najwyższego w historii poziomu.© Magic

Merl© Magic

Hotelik w Merl© Magic

Stateczki na Mozeli© Magic

Jedziemy do pracy na winnicy...© Magic

Jedyna dzika ścieżka nad Mozelą - odcinek przed Senheim© Magic

Senheim - miasteczko nad Mozelą© Magic

Ruiny klasztoru Stuben© Magic

Barka na Mozeli© Magic

Prasa używana dawniej na winnicach© Magic

Czy nie jest tu bajecznie?© Magic

Okolice Marienburg© Magic

Winnica - jeszcze bez winogron© Magic

Stopień wodny koło Kövenig© Magic

Jechałem, jechałem i do Hollywood dojechałem :-)© Magic
Nad Renem - w drugą stronę
Środa, 2 maja 2012 Kategoria 25 - 50, Niemcy
Km: | 29.57 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:21 | km/h: | 21.90 |
Pr. maks.: | 34.20 | Temperatura: | 16.0°C | HRmax: | 145145 ( 80%) | HRavg | 118( 65%) |
Kalorie: | 893kcal | Podjazdy: | 122m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś z kolei krótki rozruch do Bad Breisig. Czasu nie było wiele, bo cały dzień padało. Ale na koniec dnia się zlitowało no i oto "plon" dzisiejszego wyjazdu.
(Nie chwaląc się dodam, że deszczowy dzień nie poszedł na marne, bo dzięki niemu wreszcie zaopatrzyłem się w nowe pedały - dobre zarówno do butów z SPD jak i bez, dwie dętki, deszczowy pokrowiec na kask oraz koszyk na bidony. Oby służyły dobrze i długo!)




I tylko żałowałem, że nie starczy mi czasu, żeby tu posiedzieć...

(Nie chwaląc się dodam, że deszczowy dzień nie poszedł na marne, bo dzięki niemu wreszcie zaopatrzyłem się w nowe pedały - dobre zarówno do butów z SPD jak i bez, dwie dętki, deszczowy pokrowiec na kask oraz koszyk na bidony. Oby służyły dobrze i długo!)

Ulice Andernach po deszczu© Magic

Tranquill kontempluje nad Renem© Magic

Urokliwe Bad Breisig© Magic

In Vino veritas!© Magic
I tylko żałowałem, że nie starczy mi czasu, żeby tu posiedzieć...

Nad Renem w Bad Breisig© Magic
Nad Renem
Wtorek, 1 maja 2012 Kategoria 25 - 50, Niemcy
Km: | 48.25 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:03 | km/h: | 23.54 |
Pr. maks.: | 36.30 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | 147147 ( 81%) | HRavg | 124( 68%) |
Kalorie: | 1457kcal | Podjazdy: | 123m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś dla odmiany wybrałem płaski szlak. Nie miałem za dużo czasu, bo cały dzień spędziłem z rodziną, więc mogłem pojeździć jedynie wieczorem. Zdecydowałem, że dojadę do Koblencji do miejsca, gdzie Mozela wpływa do Renu.
Plan udało się zrealizować. Po drodze zastanawiałem się, kiedy podobną ścieżką rowerową będę mógł dojechać wzdłuż Wisły z Tczewa do Gdańska? Zobaczymy...
Resztę niech opowiedzą zdjęcia.


Z ciekawostek dodam, że Koblencja została założona w 9 r p.n.e. jako rzymskie castellum.


Jadąc z powrotem zwróciłem uwagę na pewne podobieństwa tutejszych mostów do tych znanych mi z Polski.


Na zakończenie wycieczki oglądam zachód słońca nad Renem w Andernach - jest klimatycznie...

Plan udało się zrealizować. Po drodze zastanawiałem się, kiedy podobną ścieżką rowerową będę mógł dojechać wzdłuż Wisły z Tczewa do Gdańska? Zobaczymy...
Resztę niech opowiedzą zdjęcia.

Elektrownia atomowa nad Renem© Magic

Panorama Koblencji© Magic
Z ciekawostek dodam, że Koblencja została założona w 9 r p.n.e. jako rzymskie castellum.

Deutsches Eck - miejsce, gdzie cesarz Wilhelm I patrzy jak Mozela wpływa do Renu© Magic

Koniki nad Renem© Magic
Jadąc z powrotem zwróciłem uwagę na pewne podobieństwa tutejszych mostów do tych znanych mi z Polski.

Coś mi przypomina ta konstrukcja... :-)© Magic

... i ta też...© Magic
Na zakończenie wycieczki oglądam zachód słońca nad Renem w Andernach - jest klimatycznie...

Zachód słońca nad Renem w Andernach© Magic
Jazda pomiędzy i po wulkanach :-)
Poniedziałek, 30 kwietnia 2012 Kategoria 50 - 100, Teren, Góry, Niemcy
Km: | 90.08 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 04:50 | km/h: | 18.64 |
Pr. maks.: | 62.80 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | 169169 ( 93%) | HRavg | 135( 75%) |
Kalorie: | 4198kcal | Podjazdy: | 1288m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
No i jestem w Niemczech. Nie mogę sobie tu odmówić wycieczki rowerowej – w końcu nie na darmo przywiozłem tu Tranquillka, który dzielnie zniósł podróż przez całe Niemcy na dachu samochodu atakowany przez owady różnego rodzaju.
Po przygotowaniu roweru do jazdy wyjeżdżam z Andernach – miasta nad Renem na granicy krainy Hohe Eifel – i jadę w kierunku Maria Laach, miejscowości/klasztoru nad jeziorem Laach powstałym w kraterze dawnego wulkanu. Nie spodziewałem się, że trasy będą tu tak wymagające. Już na pierwszych 2-3 kilometrach robię niemal 200 m podjazdu. Po drodze zatrzymuję się, żeby sfotografować nadreńską panoramę oraz poobserwować latujące tu w dość dużej ilości ptaki drapieżne.

Wreszcie wjeżdżam na pierwszą dziś górkę – jestem przy Andernacher Hochkreuz na wysokości ponad 300 m n.p.m.

Na szczęście teraz czeka mnie odcinek w dół – dużo szybciej niż wjeżdżałem tracę wysokość i wjeżdżam do położonej w dolinie miejscowości Eich.

Dopiero tutaj zauważam, co znaczy mieszkanie w okolicy powulkanicznej – większość domów zbudowana jest tu z czarnego wulkanicznego kamienia, co wygląda całkiem ciekawie. Można powiedzieć, że wulkan zbudował to miasto :-)




Z Eich kieruję się na Nickenich – znów mam pod górkę, a potem znów z górki. Nickenich jest bardzo podobne do Eich – również większość domów zbudowana z kamienia wulkanicznego.

Wjeżdżam tu do parku/lasu otaczającego jezioro Laach. No i jak to z wulkanami bywa – żeby zobaczyć krater, trzeba najpierw dostać się na koronę. Zaczynam więc kolejny dziś podjazd. Tym razem wjeżdżam z ok. 200 m n.p.m. na górkę mającą 407 m n.p.m. Leśna droga jest przyjazna dla rowerzystów i udaje mi się wjechać bez większych problemów, no a ze szczytu mam okazję po raz pierwszy podziwiać w dole jezioro.

Po krótkim odpoczynku zjeżdżam w kierunku opactwa Maria Laach. Teraz idzie mi dużo szybciej, a na miejscu mogę się nieco posilić i wreszcie uzupełnić zapas picia. Jeszcze nie wiem, że na kupionym tu litrze soku jabłkowego dotrę aż do Andernach :-)

Po przerwie ruszam dalej, w kierunku Mozeli – rzeki nad którą powstają jedne z najlepszych (moim zdaniem) win na świecie. Niestety, jak to z kraterami bywa, żeby z nich się wydostać, trzeba znów wdrapać się na górę. :-(

Po wyjechaniu z krateru kieruję się na Hatzenport nad rzeką Mozelą. Muszę przyspieszyć, bo widzę, że czasu może mi przed zachodem nie starczyć na powrót, więc poruszam się teraz głównie trasami asfaltowymi. Niestety, jak to w górach, nie ma tu płaskich odcinków. Co chwilę muszę więc pokonywać kolejne podjazdy - natrafia się i górska serpentynka... Jadę przez Mendig, Thür, Polch. Po drodze widzę dużo ciekawych miejsc i rzeczy: kościoły, kamienie wulkaniczne, łączenie dawnej architektury z nowoczesnością, zabytki itd. itp.


Wreszcie zbliżam się do Hatzenport nad Mozelą. Ostatnie dwa-trzy kilometry, to szalona jazda w dół. Odcinkami prędkość przekracza 60 km/h. Nie zwalniam jednak całkowicie hamulca, co ratuje mnie na jednej serpentynie - gdybym wcześniej całkiem odpuścił hamowanie, to zapewne wylądowałbym w krzakach obok drogi - na szczęście kończy się jedynie na strachu. Uffffff!!! :-)

I wreszcie dojechałem! Jestem nad Mozelą. Jak już wcześniej napisałem stąd pochodzą moje ulubione wina. Okolica jest bajkowa - rzeka płynąca wąwozem, którego brzegi mają 100-200 m wysokości, mnóstwo zamków i zabytkowych miasteczek, winnice na stromych zboczach i do tego ścieżka rowerowa wzdłuż całej rzeki - wymarzone miejsce dla rowerzystów.

Czasu, niestety, mam mało, więc muszę jeszcze przyspieszyć. Na szczęście ścieżka wzdłuż rzeki jest płaska i jedzie się tutaj bardzo szybko. Po drodze robię jedynie króciutkie przystanki na zdjęcia i pędze dalej.


W Winningen opuszczam Mozelę i odbijam na północ najkrótszą drogą do Andernach. Niestety, nie wziąłęm pod uwagę 160-metrowego podjazdu, który prawdopodobnie spowodował, że jechałem dłużej niż trwałoby to dłuższą drogą wzdłuż rzeki.
I tak się udało - dojeżdżam na miejsce tuż przed zachodem. :-)
Po przygotowaniu roweru do jazdy wyjeżdżam z Andernach – miasta nad Renem na granicy krainy Hohe Eifel – i jadę w kierunku Maria Laach, miejscowości/klasztoru nad jeziorem Laach powstałym w kraterze dawnego wulkanu. Nie spodziewałem się, że trasy będą tu tak wymagające. Już na pierwszych 2-3 kilometrach robię niemal 200 m podjazdu. Po drodze zatrzymuję się, żeby sfotografować nadreńską panoramę oraz poobserwować latujące tu w dość dużej ilości ptaki drapieżne.

Pierwszy podjazd za nami© Magic
Wreszcie wjeżdżam na pierwszą dziś górkę – jestem przy Andernacher Hochkreuz na wysokości ponad 300 m n.p.m.

Andernacher Hochkreutz© Magic
Na szczęście teraz czeka mnie odcinek w dół – dużo szybciej niż wjeżdżałem tracę wysokość i wjeżdżam do położonej w dolinie miejscowości Eich.

Widok na Eich z góry© Magic
Dopiero tutaj zauważam, co znaczy mieszkanie w okolicy powulkanicznej – większość domów zbudowana jest tu z czarnego wulkanicznego kamienia, co wygląda całkiem ciekawie. Można powiedzieć, że wulkan zbudował to miasto :-)

Uliczka w Eich© Magic

Klimat miasta Eich© Magic

Kościół w Eich© Magic

Tufy wulkaniczne - główny materiał budowlany w tej okolicy© Magic
Z Eich kieruję się na Nickenich – znów mam pod górkę, a potem znów z górki. Nickenich jest bardzo podobne do Eich – również większość domów zbudowana z kamienia wulkanicznego.

Panorama Nickenich© Magic
Wjeżdżam tu do parku/lasu otaczającego jezioro Laach. No i jak to z wulkanami bywa – żeby zobaczyć krater, trzeba najpierw dostać się na koronę. Zaczynam więc kolejny dziś podjazd. Tym razem wjeżdżam z ok. 200 m n.p.m. na górkę mającą 407 m n.p.m. Leśna droga jest przyjazna dla rowerzystów i udaje mi się wjechać bez większych problemów, no a ze szczytu mam okazję po raz pierwszy podziwiać w dole jezioro.

Widok z korony krateru na jezioro Laach© Magic
Po krótkim odpoczynku zjeżdżam w kierunku opactwa Maria Laach. Teraz idzie mi dużo szybciej, a na miejscu mogę się nieco posilić i wreszcie uzupełnić zapas picia. Jeszcze nie wiem, że na kupionym tu litrze soku jabłkowego dotrę aż do Andernach :-)

Opactwo Maria Laach© Magic
Po przerwie ruszam dalej, w kierunku Mozeli – rzeki nad którą powstają jedne z najlepszych (moim zdaniem) win na świecie. Niestety, jak to z kraterami bywa, żeby z nich się wydostać, trzeba znów wdrapać się na górę. :-(

Panorama jeziora Laach od południa© Magic
Po wyjechaniu z krateru kieruję się na Hatzenport nad rzeką Mozelą. Muszę przyspieszyć, bo widzę, że czasu może mi przed zachodem nie starczyć na powrót, więc poruszam się teraz głównie trasami asfaltowymi. Niestety, jak to w górach, nie ma tu płaskich odcinków. Co chwilę muszę więc pokonywać kolejne podjazdy - natrafia się i górska serpentynka... Jadę przez Mendig, Thür, Polch. Po drodze widzę dużo ciekawych miejsc i rzeczy: kościoły, kamienie wulkaniczne, łączenie dawnej architektury z nowoczesnością, zabytki itd. itp.

Kamień wulkaniczny w Thür© Magic

Stara szopa - nowe rozwiązania :-)© Magic
Wreszcie zbliżam się do Hatzenport nad Mozelą. Ostatnie dwa-trzy kilometry, to szalona jazda w dół. Odcinkami prędkość przekracza 60 km/h. Nie zwalniam jednak całkowicie hamulca, co ratuje mnie na jednej serpentynie - gdybym wcześniej całkiem odpuścił hamowanie, to zapewne wylądowałbym w krzakach obok drogi - na szczęście kończy się jedynie na strachu. Uffffff!!! :-)

A mówią, że w Niemczech drogi są proste! ;-) Droga tuż przed zjazdem do Mozeli© Magic
I wreszcie dojechałem! Jestem nad Mozelą. Jak już wcześniej napisałem stąd pochodzą moje ulubione wina. Okolica jest bajkowa - rzeka płynąca wąwozem, którego brzegi mają 100-200 m wysokości, mnóstwo zamków i zabytkowych miasteczek, winnice na stromych zboczach i do tego ścieżka rowerowa wzdłuż całej rzeki - wymarzone miejsce dla rowerzystów.

Mozela w Hatzenport© Magic
Czasu, niestety, mam mało, więc muszę jeszcze przyspieszyć. Na szczęście ścieżka wzdłuż rzeki jest płaska i jedzie się tutaj bardzo szybko. Po drodze robię jedynie króciutkie przystanki na zdjęcia i pędze dalej.

Panorama miasteczka Alken© Magic

Wiadukt i winnice nad Mozelą© Magic
W Winningen opuszczam Mozelę i odbijam na północ najkrótszą drogą do Andernach. Niestety, nie wziąłęm pod uwagę 160-metrowego podjazdu, który prawdopodobnie spowodował, że jechałem dłużej niż trwałoby to dłuższą drogą wzdłuż rzeki.
I tak się udało - dojeżdżam na miejsce tuż przed zachodem. :-)
Pojezierze Drawskie
Sobota, 28 kwietnia 2012 Kategoria >100 km, Teren, Pojezierze Drawskie, Złocieniec, Polska
Km: | 106.24 | Km teren: | 71.00 | Czas: | 05:28 | km/h: | 19.43 |
Pr. maks.: | 44.90 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | 167167 ( 92%) | HRavg | 134( 74%) |
Kalorie: | 4632kcal | Podjazdy: | 885m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
W związku z nagłą zmianą planów i przełożeniem wyjazdu do Niemiec o jeden dzień trafiła mi się okazja pojeżdżenia ścieżkami stron rodzinnych. Długo się zastanawiałem jak pojechać i wreszcie zdecydowałem, że ruszę dookoła Lubia a później w kierunku Siecina. Pogoda naprawdę dopisała – pierwszy raz w tym roku temperatura była na tyle wysoka (22 stopnie C), że mogłem wyruszyć w koszulce z krótkim rękawkiem, a i tak było mi momentami za ciepło.

Ruszam w kierunku jeziorek Rakowo, po drodze fotografuję jeszcze dwa kamienie pamiątkowe – jeden z nich po raz pierwszy dojrzałem dopiero parę lat temu mimo, że przez wiele lat przechodziłem koło niego niemal codziennie idąc do szkoły :-) Dalej, zielonym szlakiem rowerowym, objeżdżam jeziorka i kieruję się nad jezioro Kańsko. Tutaj zbaczam lekko ze szlaku, aby podjechać również z drugiej strony jeziora. Po drodze przejeżdżam ciekawy fragment szlaku poprowadzony okazałym bukowym lasem. Na drzewach pojawiły się już pąki – wkrótce pewnie bardzo się tu zazieleni.


Znad Kańska jadę w kierunku Kosobud, gdzie „wskakuję” na tym razem żółty szlak rowerowy którym kieruję się w kierunku czerwonego szlaku prowadzącego dookoła jeziora Lubie. W Kosobudach zatrzymuję się jeszcze przy kościele oraz cmentarzu ewangelickim. Tu przeżywam dość wstrząsające chwile widząc, że wszystkie metalowe krzyże zostały usunięte z nagrobków – widać ludzie nie są w stanie uszanować nawet takich miejsc... Przykre... Bardzo...


Między Linownem a Gudowem wjeżdżam na czerwony szlak, którym będę jechał (z małymi przerwami) aż do Sienicy. W Gudowie pierwszy raz dojeżdżam nad samo Lubie – jezioro jest dziś spokojne, a przy ładnej pogodzie wygląda naprawdę zachęcająco.

Zaraz za Gudowem opuszczam na chwilę czerwony szlak i przerzucam się na zielony pieszy, aby pojechać wzdłuż samego brzegu jeziora – szlak poprowadzony jest naprawdę fajną ścieżką, jak to nazywam „jeziorówką” – jedzie się nią fajnie, a jednocześnie jest małym wyzwaniem terenowym. W pewnym momencie atakują mnie gałęzie – najpierw tylne, a potem przednie koło. Na szczęście są na tyle słabe, że koła nie cierpią a ja mogę jechać dalej. Chciałem sobie nieco skrócić drogę, ale zapomniałem, że przede mną jest Drawa no i w pewnym momencie muszę zawrócić – na szczęście tylko mały kawałeczek. W tym miejscu spotykam też pierwsze zwierzaki – wiewiórkę, dwa zające i koziołka. Wracam do czerwonego szlaku rowerowego i jadąc nim przejeżdżam kolorowy mostek na Drawie – to pierwszy mój dzisiejszy przejazd przez tą rzekę.
Dalej jadę przez Mielenko i Karwice, tutaj już wzdłuż południowego brzegu Lubia. Ścieżka jest poprowadzona bardzo miłymi leśnymi drogami choć oczywiście zdarzają się fragmenty piaszczyste lub zniszczone przez leśników. Czasami prześwitują widoki na samo jezioro po lewej stronie. Karwice to teren wojskowy, który dawniej był niedostępny dla zwykłych „obywateli”. W czasie stanu wojennego przebywało tu wielu ówczesnych decydentów.

Między Karwicami a Sienicą spotykam po raz drugi dziś Drawę – krążę nieco w tym miejscu, bo wiem, że płynie tu bardzo ładnym wąwozem i warto się jej nieco przyjrzeć. Jest to miejsce, które zapewne dużo lepiej pamiętają przepływający tędy kajakarze, szczególnie ci, którzy zaliczyli wywrotki na tym, zaliczanym do górskich, fragmencie rzeki. Dziś też płynie tędy jakiś niemiecki spływ i też mają problemy z podpłynięciem.

W Sienicy zatrzymuję się na dłużej, żeby się posilić i napić – pogoda sprawia, że piję dziś naprawdę dużo – woda „wychodzi” ze mnie bardzo szybko.

Z Sienicy kieruję się, tym razem asfaltem, w kierunku Wierzchowa. Tu z kolei w stanie wojennym więziono wielu działaczy Solidarności.


W Wierzchowie wjeżdżam na czarny szlak rowerowy, którym objeżdżam kolejne jezioro – Wąsosze i dojeżdżam do Bobrowa.

W Bobrowie spotykam pozującego do zdjęć bociana, więc spędzam tu nieco więcej czasu.

Chwilę później „przeskakuję” na czerwony szlak rowerowy, którym jadę do Siemczyna. Na tym odcinku zaczynam odczuwać zmęczenie – wyraźnie pobolewa mnie prawy nadgarstek, co powoduje, że coraz mocniej zastanawiam sie nad powrotem.

Jednak w Siemczynie podejmuję decyzję, że wrócę przez Cieszyno, więc jadę w tamtym kierunku. W Głęboczku po raz trzeci dziś „spotykam” Drawę. Później jeszcze kawałek przez las i wjeżdżam na ścieżkę rowerową Połczyn- Złocieniec, którą wracam w kierunku Złocieńca.
W Złocieńcu ostatnie spotkanie z Drawą i tuż przed zachodem dojeżdżam na miejsce. Dzień był naprawdę udany :-)

Kamień pamiątkowy przy ulicy Drawskiej© Magic
Ruszam w kierunku jeziorek Rakowo, po drodze fotografuję jeszcze dwa kamienie pamiątkowe – jeden z nich po raz pierwszy dojrzałem dopiero parę lat temu mimo, że przez wiele lat przechodziłem koło niego niemal codziennie idąc do szkoły :-) Dalej, zielonym szlakiem rowerowym, objeżdżam jeziorka i kieruję się nad jezioro Kańsko. Tutaj zbaczam lekko ze szlaku, aby podjechać również z drugiej strony jeziora. Po drodze przejeżdżam ciekawy fragment szlaku poprowadzony okazałym bukowym lasem. Na drzewach pojawiły się już pąki – wkrótce pewnie bardzo się tu zazieleni.

Jezioro Kańsko - w tle szpital nad jeziorem© Magic

Pierwsze stokrotki© Magic
Znad Kańska jadę w kierunku Kosobud, gdzie „wskakuję” na tym razem żółty szlak rowerowy którym kieruję się w kierunku czerwonego szlaku prowadzącego dookoła jeziora Lubie. W Kosobudach zatrzymuję się jeszcze przy kościele oraz cmentarzu ewangelickim. Tu przeżywam dość wstrząsające chwile widząc, że wszystkie metalowe krzyże zostały usunięte z nagrobków – widać ludzie nie są w stanie uszanować nawet takich miejsc... Przykre... Bardzo...

Kościół w Kosobudach© Magic

Złomiarze tu byli...© Magic
Między Linownem a Gudowem wjeżdżam na czerwony szlak, którym będę jechał (z małymi przerwami) aż do Sienicy. W Gudowie pierwszy raz dojeżdżam nad samo Lubie – jezioro jest dziś spokojne, a przy ładnej pogodzie wygląda naprawdę zachęcająco.

Jezioro Lubie w Gudowie© Magic
Zaraz za Gudowem opuszczam na chwilę czerwony szlak i przerzucam się na zielony pieszy, aby pojechać wzdłuż samego brzegu jeziora – szlak poprowadzony jest naprawdę fajną ścieżką, jak to nazywam „jeziorówką” – jedzie się nią fajnie, a jednocześnie jest małym wyzwaniem terenowym. W pewnym momencie atakują mnie gałęzie – najpierw tylne, a potem przednie koło. Na szczęście są na tyle słabe, że koła nie cierpią a ja mogę jechać dalej. Chciałem sobie nieco skrócić drogę, ale zapomniałem, że przede mną jest Drawa no i w pewnym momencie muszę zawrócić – na szczęście tylko mały kawałeczek. W tym miejscu spotykam też pierwsze zwierzaki – wiewiórkę, dwa zające i koziołka. Wracam do czerwonego szlaku rowerowego i jadąc nim przejeżdżam kolorowy mostek na Drawie – to pierwszy mój dzisiejszy przejazd przez tą rzekę.
Dalej jadę przez Mielenko i Karwice, tutaj już wzdłuż południowego brzegu Lubia. Ścieżka jest poprowadzona bardzo miłymi leśnymi drogami choć oczywiście zdarzają się fragmenty piaszczyste lub zniszczone przez leśników. Czasami prześwitują widoki na samo jezioro po lewej stronie. Karwice to teren wojskowy, który dawniej był niedostępny dla zwykłych „obywateli”. W czasie stanu wojennego przebywało tu wielu ówczesnych decydentów.

Magic nad Lubiem© Magic
Między Karwicami a Sienicą spotykam po raz drugi dziś Drawę – krążę nieco w tym miejscu, bo wiem, że płynie tu bardzo ładnym wąwozem i warto się jej nieco przyjrzeć. Jest to miejsce, które zapewne dużo lepiej pamiętają przepływający tędy kajakarze, szczególnie ci, którzy zaliczyli wywrotki na tym, zaliczanym do górskich, fragmencie rzeki. Dziś też płynie tędy jakiś niemiecki spływ i też mają problemy z podpłynięciem.

Kajakarze na Drawie© Magic
W Sienicy zatrzymuję się na dłużej, żeby się posilić i napić – pogoda sprawia, że piję dziś naprawdę dużo – woda „wychodzi” ze mnie bardzo szybko.

Na ławeczce w Sienicy - niebo nad głową...© Magic
Z Sienicy kieruję się, tym razem asfaltem, w kierunku Wierzchowa. Tu z kolei w stanie wojennym więziono wielu działaczy Solidarności.

Zakład karny w Wierzchowie© Magic

Kościół w Wierzchowie© Magic
W Wierzchowie wjeżdżam na czarny szlak rowerowy, którym objeżdżam kolejne jezioro – Wąsosze i dojeżdżam do Bobrowa.

Nad Wąsoszem© Magic
W Bobrowie spotykam pozującego do zdjęć bociana, więc spędzam tu nieco więcej czasu.

Hej! Ty na dole! Zrobisz tak???© Magic
Chwilę później „przeskakuję” na czerwony szlak rowerowy, którym jadę do Siemczyna. Na tym odcinku zaczynam odczuwać zmęczenie – wyraźnie pobolewa mnie prawy nadgarstek, co powoduje, że coraz mocniej zastanawiam sie nad powrotem.

Linia kolejowa Szczecinek-Runowo (Czy te tory są proste?)© Magic
Jednak w Siemczynie podejmuję decyzję, że wrócę przez Cieszyno, więc jadę w tamtym kierunku. W Głęboczku po raz trzeci dziś „spotykam” Drawę. Później jeszcze kawałek przez las i wjeżdżam na ścieżkę rowerową Połczyn- Złocieniec, którą wracam w kierunku Złocieńca.
W Złocieńcu ostatnie spotkanie z Drawą i tuż przed zachodem dojeżdżam na miejsce. Dzień był naprawdę udany :-)
Przełomowe odkrycia w historii ludzkości - Słońce
Czwartek, 26 kwietnia 2012 Kategoria 25 - 50, Okolice Tczewa, Teren
Km: | 45.60 | Km teren: | 31.00 | Czas: | 02:05 | km/h: | 21.89 |
Pr. maks.: | 45.20 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | 165165 ( 91%) | HRavg | 139( 77%) |
Kalorie: | 1705kcal | Podjazdy: | 448m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś kontynuacja cyklu nt. wielkich odkryć.
Pewnie zastanawialiście się nie raz jak to jest, że słońce świeci. Ano sprawa jest łatwiejsza niż się by mogło wydawać. Mianowicie, słońce podłączone jest do specjalnego zasilacza trójfazowego, który się znajduje w okolicy Wędków - poniżej jego zdjęcie ;-)

Pewnie zastanawialiście się nie raz jak to jest, że słońce świeci. Ano sprawa jest łatwiejsza niż się by mogło wydawać. Mianowicie, słońce podłączone jest do specjalnego zasilacza trójfazowego, który się znajduje w okolicy Wędków - poniżej jego zdjęcie ;-)

Zasilanie słoneczne© Magic
Kółko i kółeczko :-)
Niedziela, 22 kwietnia 2012 Kategoria Teren, Okolice Tczewa, Kociewie, >100 km
Km: | 121.37 | Km teren: | 60.00 | Czas: | 06:20 | km/h: | 19.16 |
Pr. maks.: | 45.40 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | 153153 ( 85%) | HRavg | 117( 65%) |
Kalorie: | 4070kcal | Podjazdy: | 942m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wybraliśmy się z Adamem na parę godzin w okolice Tczewa. Plany się krystalizowały do godz. 7.00, ale jak już się zebraliśmy to żwawo ok. 9.00 ruszyliśmy w drogę. Początkowo w kierunku Turza. Nie wiedziałem wtedy jeszcze dlaczego, ale strasznie cierpiałem - przez pierwszą godzinę jazdy najchętniej usiadłbym przy rowerze, a nie na nim jeździł. Było mi naprawdę ciężko, nawet na ulubionych moich leśnych ścieżkach...
Nieco poprawił mi się nastrój, gdy dojechaliśmy do Turza i tu przywitał nas dostojnie kroczący bociek.

W Turzu zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę i ruszyliśmy dalej, najpierw do Boroszewa, żeby w niezawodnym, zawsze otwartym sklepie, zrobić zapasy na drogę, a dalej przez Obozin do Bolesławowa.
W Boroszewie podjęłem zbawienną decyzję, żeby zdjąć bluzę i jechać w samej koszulce - okazało się, że do tej pory tak się męczyłem z prostego powodu - było mi za gorąco. Chłodny wiatr chłodził głowę, ale cała reszta, ubrana na czarno, była po prostu przegrzana. Od tej pory jechało mi się zdecydowanie lepiej :-)

Po zakupach w Boroszewie nie zatrzymywaliśmy się już w "shopping center'ze" w Obozinie, choć nie mogliśmy sobie odpuścić uwiecznienia tego reprezentacyjnego miejsca. Zatrzymaliśmy się za to na chwilkę w Bolesławowie, żeby obejrzeć z kilku stron tamtejszą dawną gorzelnię.

Po zwiedzeniu gorzelni i okazałej stajni ruszyliśmy w kierunku Kamierowa. Początkowo przetestowaliśmy kawałek ścieżki wiodącej w miejscu dawnego toru kolejowego, ale szybko z niej zrezygnowaliśmy - nie nadaje się do turystycznej jazdy rowerem (choć dobra jest dla rowerzystów lubiących wyzwania :-)).
Teraz kierowaliśmy się już do Pszczółek, przez Sobowidz, żeby zapoznać się z tamtejszą intrygującą ścieżką rowerową widzianą wiele razy z samochodu. Ścieżka zaczyna się dopiero w Żelisławkach i ma zaledwie ok. 3 km. Jest częścią dumnie zwanego Szlaku Cysterskiego. Tuż przed wjazdem na ścieżkę zatrzymujemy się jeszcze przed pałacykiem i sklepem "Pod kasztanem" - tu przez chwilę poszukujemy owego "kasztana".

Szkoda, że ścieżka nie jest poprowadzona dalej w kierunku Sobowidza (i jeszcze dalej) - dawny nasyp kolejowy tylko czeka, żeby być w odpowiedni sposób wykorzystanym.

W Pszczółkach Adam proponuje, żeby do Tczewa wrócić czerwonym szlakiem - tak robimy. Po krótkim kluczeniu w Pszczółkach ruszamy w kierunku Wisły. Drobne problemy zaczynają się w Krzywym Kole, gdy skręcamy na południe i zaczynamy jechać prosto pod wiatr, ale jedziemy. Zatrzymujemy się tylko na chwilę na wale przeciwpowodziowym, żeby spojrzeć, co się dookoła dzieje.

Po dojechaniu do Tczewa Adam udaje się na myjnię, a ja na budowę, tzn. muszę wykręcić jeszcze jedno "kółeczko". Opis dotychczasowego przejazdu możecie znaleźć też tu u Adama.
Tym razem ruszam jedzie mi się dużo lepiej niż rano. Jadę przez Lubiszewo i Goszyn. Wypróbowuję też nową drogę za Małżewem. Tam robię krótki foto-postój zafascynowany krajobrazem.


Z Turza jadę przez Boroszewo do Jez. Zduńskiego. Tutaj też funduję sobie krótki przyrodniczy przystanek.

Za jeziorem jadę coraz szybciej - chcę zdążyć przed zachodem do Rokitek, gdzie, przy stawach, siadam na dłużej poobserwować latające tu kilka błotniaków. Nie udaje mi się ich dobrze sfotografować, ale za to "łapię" inne bawiące się ptaki.

Po około pół godziny uciekam, bo robi się naprawdę chłodno.
Kółko:
Kółeczko:
Nieco poprawił mi się nastrój, gdy dojechaliśmy do Turza i tu przywitał nas dostojnie kroczący bociek.

Co by tu schrupać...© Magic
W Turzu zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę i ruszyliśmy dalej, najpierw do Boroszewa, żeby w niezawodnym, zawsze otwartym sklepie, zrobić zapasy na drogę, a dalej przez Obozin do Bolesławowa.
W Boroszewie podjęłem zbawienną decyzję, żeby zdjąć bluzę i jechać w samej koszulce - okazało się, że do tej pory tak się męczyłem z prostego powodu - było mi za gorąco. Chłodny wiatr chłodził głowę, ale cała reszta, ubrana na czarno, była po prostu przegrzana. Od tej pory jechało mi się zdecydowanie lepiej :-)

Obozin shopping center :-)© Magic
Po zakupach w Boroszewie nie zatrzymywaliśmy się już w "shopping center'ze" w Obozinie, choć nie mogliśmy sobie odpuścić uwiecznienia tego reprezentacyjnego miejsca. Zatrzymaliśmy się za to na chwilkę w Bolesławowie, żeby obejrzeć z kilku stron tamtejszą dawną gorzelnię.

Dawna gorzelnia w Bolesławowie© Magic
Po zwiedzeniu gorzelni i okazałej stajni ruszyliśmy w kierunku Kamierowa. Początkowo przetestowaliśmy kawałek ścieżki wiodącej w miejscu dawnego toru kolejowego, ale szybko z niej zrezygnowaliśmy - nie nadaje się do turystycznej jazdy rowerem (choć dobra jest dla rowerzystów lubiących wyzwania :-)).

Przeprawa nasypem kolejowym pomiędzy Kamierowem a Mirowem© Magic
Teraz kierowaliśmy się już do Pszczółek, przez Sobowidz, żeby zapoznać się z tamtejszą intrygującą ścieżką rowerową widzianą wiele razy z samochodu. Ścieżka zaczyna się dopiero w Żelisławkach i ma zaledwie ok. 3 km. Jest częścią dumnie zwanego Szlaku Cysterskiego. Tuż przed wjazdem na ścieżkę zatrzymujemy się jeszcze przed pałacykiem i sklepem "Pod kasztanem" - tu przez chwilę poszukujemy owego "kasztana".

Pałacyk w Żelisławkach© Magic
Szkoda, że ścieżka nie jest poprowadzona dalej w kierunku Sobowidza (i jeszcze dalej) - dawny nasyp kolejowy tylko czeka, żeby być w odpowiedni sposób wykorzystanym.

Początek ścieżki rowerowej w Pszczółkach© Magic
W Pszczółkach Adam proponuje, żeby do Tczewa wrócić czerwonym szlakiem - tak robimy. Po krótkim kluczeniu w Pszczółkach ruszamy w kierunku Wisły. Drobne problemy zaczynają się w Krzywym Kole, gdy skręcamy na południe i zaczynamy jechać prosto pod wiatr, ale jedziemy. Zatrzymujemy się tylko na chwilę na wale przeciwpowodziowym, żeby spojrzeć, co się dookoła dzieje.

Jasność ogarnęła Tczew© Magic
Po dojechaniu do Tczewa Adam udaje się na myjnię, a ja na budowę, tzn. muszę wykręcić jeszcze jedno "kółeczko". Opis dotychczasowego przejazdu możecie znaleźć też tu u Adama.
Tym razem ruszam jedzie mi się dużo lepiej niż rano. Jadę przez Lubiszewo i Goszyn. Wypróbowuję też nową drogę za Małżewem. Tam robię krótki foto-postój zafascynowany krajobrazem.

Paryż - Dakar - Małżewo :-)© Magic

Tutaj był pług olbrzym© Magic
Z Turza jadę przez Boroszewo do Jez. Zduńskiego. Tutaj też funduję sobie krótki przyrodniczy przystanek.

Jezioro Zduńskie© Magic
Za jeziorem jadę coraz szybciej - chcę zdążyć przed zachodem do Rokitek, gdzie, przy stawach, siadam na dłużej poobserwować latające tu kilka błotniaków. Nie udaje mi się ich dobrze sfotografować, ale za to "łapię" inne bawiące się ptaki.

Tu jestem!© Magic
Po około pół godziny uciekam, bo robi się naprawdę chłodno.
Kółko:
Kółeczko:
A miało wreszcie być bez żadnych przygód...
Sobota, 21 kwietnia 2012 Kategoria 25 - 50, Okolice Tczewa, Teren
Km: | 46.00 | Km teren: | 32.00 | Czas: | 02:09 | km/h: | 21.40 |
Pr. maks.: | 42.60 | Temperatura: | 14.0°C | HRmax: | 157157 ( 87%) | HRavg | 134( 74%) |
Kalorie: | 1787kcal | Podjazdy: | 443m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
...i się nie udało...
Rano już myślałem, że nic z dzisiejszej jazdy nie będzie - padało, a momentami nawet lało. Koło 11.00 przejaśniło się i po kolejnej godzinie zastanawiania zdecydowałem, że jednak wyjadę.
W jedną stronę standard do Turza. Tuż za Śliwinami towarzyszy mi bocian - przewodnik :-)

W Turzu gruntowanie ścian - parę godzin zeszło - i ok. 18.00 ruszam z powrotem. Chciałem zrobić większe kółko, ale znów nieco czasu zabrakło, więc zakończyło się na przejeździe przez Boroszewo, Jez. Zduńskie i Młynki.

Wydawało się, że wreszcie uda mi się zakończyć dzień, a jednak... Tuż przed Lubiszewem zagrodziła mi drogę pani szukająca pomocy - tym razem brałem udział w akcji wyciągania samochodu z rowu. Na szczęście samochód był niewielki i po zatrzymaniu jeszcze jednego przejeżdżającego kierowcy w trzech wypchnęliśmy "malucha".
Od dziś mogę się śmiało nazywać "Pogotowie wszelkiej pomocy" ;-)

Rano już myślałem, że nic z dzisiejszej jazdy nie będzie - padało, a momentami nawet lało. Koło 11.00 przejaśniło się i po kolejnej godzinie zastanawiania zdecydowałem, że jednak wyjadę.
W jedną stronę standard do Turza. Tuż za Śliwinami towarzyszy mi bocian - przewodnik :-)

Bociek nad Śliwinami© Magic
W Turzu gruntowanie ścian - parę godzin zeszło - i ok. 18.00 ruszam z powrotem. Chciałem zrobić większe kółko, ale znów nieco czasu zabrakło, więc zakończyło się na przejeździe przez Boroszewo, Jez. Zduńskie i Młynki.

Kwitną zawilce© Magic
Wydawało się, że wreszcie uda mi się zakończyć dzień, a jednak... Tuż przed Lubiszewem zagrodziła mi drogę pani szukająca pomocy - tym razem brałem udział w akcji wyciągania samochodu z rowu. Na szczęście samochód był niewielki i po zatrzymaniu jeszcze jednego przejeżdżającego kierowcy w trzech wypchnęliśmy "malucha".
Od dziś mogę się śmiało nazywać "Pogotowie wszelkiej pomocy" ;-)

Wszystko na głowie...© Magic