Wpisy archiwalne w kategorii
50 - 100
Dystans całkowity: | 2764.02 km (w terenie 1594.36 km; 57.68%) |
Czas w ruchu: | 147:41 |
Średnia prędkość: | 18.72 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.80 km/h |
Suma podjazdów: | 23699 m |
Maks. tętno maksymalne: | 192 (106 %) |
Maks. tętno średnie: | 178 (98 %) |
Suma kalorii: | 145252 kcal |
Liczba aktywności: | 42 |
Średnio na aktywność: | 65.81 km i 3h 30m |
Więcej statystyk |
Jazda pomiędzy i po wulkanach :-)
Poniedziałek, 30 kwietnia 2012 Kategoria 50 - 100, Teren, Góry, Niemcy
Km: | 90.08 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 04:50 | km/h: | 18.64 |
Pr. maks.: | 62.80 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | 169169 ( 93%) | HRavg | 135( 75%) |
Kalorie: | 4198kcal | Podjazdy: | 1288m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
No i jestem w Niemczech. Nie mogę sobie tu odmówić wycieczki rowerowej – w końcu nie na darmo przywiozłem tu Tranquillka, który dzielnie zniósł podróż przez całe Niemcy na dachu samochodu atakowany przez owady różnego rodzaju.
Po przygotowaniu roweru do jazdy wyjeżdżam z Andernach – miasta nad Renem na granicy krainy Hohe Eifel – i jadę w kierunku Maria Laach, miejscowości/klasztoru nad jeziorem Laach powstałym w kraterze dawnego wulkanu. Nie spodziewałem się, że trasy będą tu tak wymagające. Już na pierwszych 2-3 kilometrach robię niemal 200 m podjazdu. Po drodze zatrzymuję się, żeby sfotografować nadreńską panoramę oraz poobserwować latujące tu w dość dużej ilości ptaki drapieżne.
Wreszcie wjeżdżam na pierwszą dziś górkę – jestem przy Andernacher Hochkreuz na wysokości ponad 300 m n.p.m.
Na szczęście teraz czeka mnie odcinek w dół – dużo szybciej niż wjeżdżałem tracę wysokość i wjeżdżam do położonej w dolinie miejscowości Eich.
Dopiero tutaj zauważam, co znaczy mieszkanie w okolicy powulkanicznej – większość domów zbudowana jest tu z czarnego wulkanicznego kamienia, co wygląda całkiem ciekawie. Można powiedzieć, że wulkan zbudował to miasto :-)
Z Eich kieruję się na Nickenich – znów mam pod górkę, a potem znów z górki. Nickenich jest bardzo podobne do Eich – również większość domów zbudowana z kamienia wulkanicznego.
Wjeżdżam tu do parku/lasu otaczającego jezioro Laach. No i jak to z wulkanami bywa – żeby zobaczyć krater, trzeba najpierw dostać się na koronę. Zaczynam więc kolejny dziś podjazd. Tym razem wjeżdżam z ok. 200 m n.p.m. na górkę mającą 407 m n.p.m. Leśna droga jest przyjazna dla rowerzystów i udaje mi się wjechać bez większych problemów, no a ze szczytu mam okazję po raz pierwszy podziwiać w dole jezioro.
Po krótkim odpoczynku zjeżdżam w kierunku opactwa Maria Laach. Teraz idzie mi dużo szybciej, a na miejscu mogę się nieco posilić i wreszcie uzupełnić zapas picia. Jeszcze nie wiem, że na kupionym tu litrze soku jabłkowego dotrę aż do Andernach :-)
Po przerwie ruszam dalej, w kierunku Mozeli – rzeki nad którą powstają jedne z najlepszych (moim zdaniem) win na świecie. Niestety, jak to z kraterami bywa, żeby z nich się wydostać, trzeba znów wdrapać się na górę. :-(
Po wyjechaniu z krateru kieruję się na Hatzenport nad rzeką Mozelą. Muszę przyspieszyć, bo widzę, że czasu może mi przed zachodem nie starczyć na powrót, więc poruszam się teraz głównie trasami asfaltowymi. Niestety, jak to w górach, nie ma tu płaskich odcinków. Co chwilę muszę więc pokonywać kolejne podjazdy - natrafia się i górska serpentynka... Jadę przez Mendig, Thür, Polch. Po drodze widzę dużo ciekawych miejsc i rzeczy: kościoły, kamienie wulkaniczne, łączenie dawnej architektury z nowoczesnością, zabytki itd. itp.
Wreszcie zbliżam się do Hatzenport nad Mozelą. Ostatnie dwa-trzy kilometry, to szalona jazda w dół. Odcinkami prędkość przekracza 60 km/h. Nie zwalniam jednak całkowicie hamulca, co ratuje mnie na jednej serpentynie - gdybym wcześniej całkiem odpuścił hamowanie, to zapewne wylądowałbym w krzakach obok drogi - na szczęście kończy się jedynie na strachu. Uffffff!!! :-)
I wreszcie dojechałem! Jestem nad Mozelą. Jak już wcześniej napisałem stąd pochodzą moje ulubione wina. Okolica jest bajkowa - rzeka płynąca wąwozem, którego brzegi mają 100-200 m wysokości, mnóstwo zamków i zabytkowych miasteczek, winnice na stromych zboczach i do tego ścieżka rowerowa wzdłuż całej rzeki - wymarzone miejsce dla rowerzystów.
Czasu, niestety, mam mało, więc muszę jeszcze przyspieszyć. Na szczęście ścieżka wzdłuż rzeki jest płaska i jedzie się tutaj bardzo szybko. Po drodze robię jedynie króciutkie przystanki na zdjęcia i pędze dalej.
W Winningen opuszczam Mozelę i odbijam na północ najkrótszą drogą do Andernach. Niestety, nie wziąłęm pod uwagę 160-metrowego podjazdu, który prawdopodobnie spowodował, że jechałem dłużej niż trwałoby to dłuższą drogą wzdłuż rzeki.
I tak się udało - dojeżdżam na miejsce tuż przed zachodem. :-)
Po przygotowaniu roweru do jazdy wyjeżdżam z Andernach – miasta nad Renem na granicy krainy Hohe Eifel – i jadę w kierunku Maria Laach, miejscowości/klasztoru nad jeziorem Laach powstałym w kraterze dawnego wulkanu. Nie spodziewałem się, że trasy będą tu tak wymagające. Już na pierwszych 2-3 kilometrach robię niemal 200 m podjazdu. Po drodze zatrzymuję się, żeby sfotografować nadreńską panoramę oraz poobserwować latujące tu w dość dużej ilości ptaki drapieżne.
Pierwszy podjazd za nami© Magic
Wreszcie wjeżdżam na pierwszą dziś górkę – jestem przy Andernacher Hochkreuz na wysokości ponad 300 m n.p.m.
Andernacher Hochkreutz© Magic
Na szczęście teraz czeka mnie odcinek w dół – dużo szybciej niż wjeżdżałem tracę wysokość i wjeżdżam do położonej w dolinie miejscowości Eich.
Widok na Eich z góry© Magic
Dopiero tutaj zauważam, co znaczy mieszkanie w okolicy powulkanicznej – większość domów zbudowana jest tu z czarnego wulkanicznego kamienia, co wygląda całkiem ciekawie. Można powiedzieć, że wulkan zbudował to miasto :-)
Uliczka w Eich© Magic
Klimat miasta Eich© Magic
Kościół w Eich© Magic
Tufy wulkaniczne - główny materiał budowlany w tej okolicy© Magic
Z Eich kieruję się na Nickenich – znów mam pod górkę, a potem znów z górki. Nickenich jest bardzo podobne do Eich – również większość domów zbudowana z kamienia wulkanicznego.
Panorama Nickenich© Magic
Wjeżdżam tu do parku/lasu otaczającego jezioro Laach. No i jak to z wulkanami bywa – żeby zobaczyć krater, trzeba najpierw dostać się na koronę. Zaczynam więc kolejny dziś podjazd. Tym razem wjeżdżam z ok. 200 m n.p.m. na górkę mającą 407 m n.p.m. Leśna droga jest przyjazna dla rowerzystów i udaje mi się wjechać bez większych problemów, no a ze szczytu mam okazję po raz pierwszy podziwiać w dole jezioro.
Widok z korony krateru na jezioro Laach© Magic
Po krótkim odpoczynku zjeżdżam w kierunku opactwa Maria Laach. Teraz idzie mi dużo szybciej, a na miejscu mogę się nieco posilić i wreszcie uzupełnić zapas picia. Jeszcze nie wiem, że na kupionym tu litrze soku jabłkowego dotrę aż do Andernach :-)
Opactwo Maria Laach© Magic
Po przerwie ruszam dalej, w kierunku Mozeli – rzeki nad którą powstają jedne z najlepszych (moim zdaniem) win na świecie. Niestety, jak to z kraterami bywa, żeby z nich się wydostać, trzeba znów wdrapać się na górę. :-(
Panorama jeziora Laach od południa© Magic
Po wyjechaniu z krateru kieruję się na Hatzenport nad rzeką Mozelą. Muszę przyspieszyć, bo widzę, że czasu może mi przed zachodem nie starczyć na powrót, więc poruszam się teraz głównie trasami asfaltowymi. Niestety, jak to w górach, nie ma tu płaskich odcinków. Co chwilę muszę więc pokonywać kolejne podjazdy - natrafia się i górska serpentynka... Jadę przez Mendig, Thür, Polch. Po drodze widzę dużo ciekawych miejsc i rzeczy: kościoły, kamienie wulkaniczne, łączenie dawnej architektury z nowoczesnością, zabytki itd. itp.
Kamień wulkaniczny w Thür© Magic
Stara szopa - nowe rozwiązania :-)© Magic
Wreszcie zbliżam się do Hatzenport nad Mozelą. Ostatnie dwa-trzy kilometry, to szalona jazda w dół. Odcinkami prędkość przekracza 60 km/h. Nie zwalniam jednak całkowicie hamulca, co ratuje mnie na jednej serpentynie - gdybym wcześniej całkiem odpuścił hamowanie, to zapewne wylądowałbym w krzakach obok drogi - na szczęście kończy się jedynie na strachu. Uffffff!!! :-)
A mówią, że w Niemczech drogi są proste! ;-) Droga tuż przed zjazdem do Mozeli© Magic
I wreszcie dojechałem! Jestem nad Mozelą. Jak już wcześniej napisałem stąd pochodzą moje ulubione wina. Okolica jest bajkowa - rzeka płynąca wąwozem, którego brzegi mają 100-200 m wysokości, mnóstwo zamków i zabytkowych miasteczek, winnice na stromych zboczach i do tego ścieżka rowerowa wzdłuż całej rzeki - wymarzone miejsce dla rowerzystów.
Mozela w Hatzenport© Magic
Czasu, niestety, mam mało, więc muszę jeszcze przyspieszyć. Na szczęście ścieżka wzdłuż rzeki jest płaska i jedzie się tutaj bardzo szybko. Po drodze robię jedynie króciutkie przystanki na zdjęcia i pędze dalej.
Panorama miasteczka Alken© Magic
Wiadukt i winnice nad Mozelą© Magic
W Winningen opuszczam Mozelę i odbijam na północ najkrótszą drogą do Andernach. Niestety, nie wziąłęm pod uwagę 160-metrowego podjazdu, który prawdopodobnie spowodował, że jechałem dłużej niż trwałoby to dłuższą drogą wzdłuż rzeki.
I tak się udało - dojeżdżam na miejsce tuż przed zachodem. :-)
Niedzielny rozruch
Niedziela, 15 kwietnia 2012 Kategoria Okolice Tczewa, Teren, 50 - 100
Km: | 55.06 | Km teren: | 42.00 | Czas: | 02:41 | km/h: | 20.52 |
Pr. maks.: | 46.20 | Temperatura: | 6.0°C | HRmax: | 147147 ( 81%) | HRavg | 132( 73%) |
Kalorie: | 1929kcal | Podjazdy: | 575m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miał być leciutki rozruch po wczorajszym "maratonie". Zakładałem ok. 30 km (może mniej), lekko (max 80% HR max), bez zrywów i zamęczania i bez aparatu na plecach. Długo się zbierałem, bo moje nogi czuły wczorajszy przejazd a prognoza była kiepska.
No ale jak się wreszcie zebrałem i wsiadłem na rower, to z minuty na minutę było lepiej no i poniosło mnie aż 55 km :-) Bardzo pilnowałem, żeby nie przekroczyć 80% HR i to się udało, więc osiągniętą średnią prędkość uważam za bardzo przyzwoitą - chyba mój organizm dochodzi do formy po dłuższej zimowej przerwie.
Niestety prognoza się sprawdziła i podczas powrotu zaczęło padać.
Z ciekawych spotkań - trzy dorodne jelenie koło Małżewa oraz pięć błotniaków przed Rokitkami.
No ale jak się wreszcie zebrałem i wsiadłem na rower, to z minuty na minutę było lepiej no i poniosło mnie aż 55 km :-) Bardzo pilnowałem, żeby nie przekroczyć 80% HR i to się udało, więc osiągniętą średnią prędkość uważam za bardzo przyzwoitą - chyba mój organizm dochodzi do formy po dłuższej zimowej przerwie.
Niestety prognoza się sprawdziła i podczas powrotu zaczęło padać.
Z ciekawych spotkań - trzy dorodne jelenie koło Małżewa oraz pięć błotniaków przed Rokitkami.