Wdzydze w deszczu i wietrze
Niedziela, 1 grudnia 2013 Kategoria 25 - 50, Kaszuby, Polska, Teren, Wdzydze
Km: | 38.70 | Km teren: | 37.20 | Czas: | 02:42 | km/h: | 14.33 |
Pr. maks.: | 40.10 | Temperatura: | 5.0°C | HRmax: | 163163 ( 90%) | HRavg | 137( 76%) |
Kalorie: | 3013kcal | Podjazdy: | 469m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Od mniej więcej dwóch tygodni chodziła mi po głowie myśl, żeby odwiedzić jeszcze w tym roku Wdzydze. No i tak chodziła, chodziła aż wychodziła :-) Co prawda prognoza była kiepska (mocne wiatry i przelotne deszcze), ale się zebrałem i pojechałem.
Jeszcze jadąc samochodem słyszę, że na Pomorzu zapowiadane są silne wiatry i temperatura odczuwalna do -10 stopni... No ale nic - dam radę! Dojeżdżam do Wdzydz, a tam pustki - nie ma nawet gdzie samochodu postawić: stanica zamknięta, skansen zamknięty, restauracje pozamykane. Koniec świata... Wracam do Gołunia (bo tu widziałem ludzi) i parkuję koło ośrodka Gołuń. Przy ośrodku bardzo nieprzyjemnie wieje, ale jak tylko wjechałem rowerem do lasu, od razu zrobiło się przyjemniej - wiatru nie czuć i jakby z 10 stopni cieplej. Wjeżdżam na zielony szlak i zaczynam objazd jeziora.
Między Zabrodami a Lipą mijam panią biegającą szlakiem - jest to jedna z trzech osób, które widziałem dziś na szlaku (pozostałe dwie jechały quadem).
W Lipie podziwiam deszcz padający poziomo i fale jeziora niewiele ustepujące morskim.
Za Wdzydzami Tucholskimi napotykam kilka miejsc ze świeżymi śladami po bobrach. Zastanawiam się, gdzie one tu mieszkają - na rzekach budują żeremia, a na jeziorze?
Deszcz cały czas pada... (A miały być przelotne)
Za Borskiem miałem jechać kawałek asfaltem, ale ponieważ widzę, że czarny szlak pieszy jest na nowo oznaczony, zdecydowałem się nim dojechać do Przytarni. No i to był mój największy dziś błąd. Nie dość, że szlak jest wytyczony typowo dla pieszych, to jeszcze prowadzi ścieżkami leśnymi i łąkami, gdzie nie da się jechać oraz bardzo błotnistymi drogami. 4 km szlaku męczę w 40 minut, a na koniec wyjeżdżam na drogę z całymi przemoczonymi butami (aż mi w nich chlupie) - masakra jakaś... Ten odcinek zdecydowanie odradzam rowerzystom, a nawet pieszym jak jest mokro.
Po powrocie na normalną drogę jedzie mi się dużo lepiej (pomimo chłodu od mokrych stóp). Zatrzymuję się jeszcze na chwilę za Przytarnią, żeby zrobić zdjęcia jeziora od zachodniej strony. Pada coraz mocniej.
Chwilę później zaczyna mi zacinać się łańcuch, nie mogę używać środkowej przedniej tarczy, co dodatkowo spowalnia moją jazdę, ale daję radę. Pogoda jest na tyle zła, że marzę już o ciepłym samochodzie.
W pobliżu Jeziora Radolnego spotykam quadowców, którzy wcześniej mnie wyprzedzili, a teraz męczą się z przejazdem przez strumyk. Ja mykam obok nich kładką i jadę dalej.
Koło Czarliny zauważam, że mam wygiętą przerzutkę - widocznie zaszkodził jej zacinający się łańcuch. Robi się gorąco, bo przecież muszę dojechać do samochodu a to jeszcze z 6 kilometrów. Kawałek dalej, w lesie łańcuch spada z największej tylnej zębatki i męczę się kilka minut z jego założeniem. Przy okazji zauważam, że uszkodzone jest też jedno z kółek prowadzących łańcuch - oj większa naprawa przed nami...
Ostatecznie, mimo wszystkich przygód udaje się dojechać do Gołunia, gdzie szybko pakuję rower i siebie do samochodu, żeby jak najszybciej włączyć ogrzewanie.
Tak czy inaczej udało się zrealizować plan chodzący wcześniej po głowie! :-)
/1419631
Jeszcze jadąc samochodem słyszę, że na Pomorzu zapowiadane są silne wiatry i temperatura odczuwalna do -10 stopni... No ale nic - dam radę! Dojeżdżam do Wdzydz, a tam pustki - nie ma nawet gdzie samochodu postawić: stanica zamknięta, skansen zamknięty, restauracje pozamykane. Koniec świata... Wracam do Gołunia (bo tu widziałem ludzi) i parkuję koło ośrodka Gołuń. Przy ośrodku bardzo nieprzyjemnie wieje, ale jak tylko wjechałem rowerem do lasu, od razu zrobiło się przyjemniej - wiatru nie czuć i jakby z 10 stopni cieplej. Wjeżdżam na zielony szlak i zaczynam objazd jeziora.
Między Zabrodami a Lipą mijam panią biegającą szlakiem - jest to jedna z trzech osób, które widziałem dziś na szlaku (pozostałe dwie jechały quadem).
W Lipie podziwiam deszcz padający poziomo i fale jeziora niewiele ustepujące morskim.
Przed Półwyspem Lipa deszcz padał poziomo© Magic
W lecie jest tu tłum, a teraz pustki© Magic
Jadę dalej© Magic
Za Wdzydzami Tucholskimi napotykam kilka miejsc ze świeżymi śladami po bobrach. Zastanawiam się, gdzie one tu mieszkają - na rzekach budują żeremia, a na jeziorze?
Deszcz cały czas pada... (A miały być przelotne)
Barykada na szlaku© Magic
Tu był sprawca© Magic
Ścieżka wzdłuż jeziora© Magic
Jezioro widziane ze wschodniego brzegu© Magic
Kolejne ślady po bobrach© Magic
Za Borskiem miałem jechać kawałek asfaltem, ale ponieważ widzę, że czarny szlak pieszy jest na nowo oznaczony, zdecydowałem się nim dojechać do Przytarni. No i to był mój największy dziś błąd. Nie dość, że szlak jest wytyczony typowo dla pieszych, to jeszcze prowadzi ścieżkami leśnymi i łąkami, gdzie nie da się jechać oraz bardzo błotnistymi drogami. 4 km szlaku męczę w 40 minut, a na koniec wyjeżdżam na drogę z całymi przemoczonymi butami (aż mi w nich chlupie) - masakra jakaś... Ten odcinek zdecydowanie odradzam rowerzystom, a nawet pieszym jak jest mokro.
Po powrocie na normalną drogę jedzie mi się dużo lepiej (pomimo chłodu od mokrych stóp). Zatrzymuję się jeszcze na chwilę za Przytarnią, żeby zrobić zdjęcia jeziora od zachodniej strony. Pada coraz mocniej.
A tu widok z zachodniego brzegu© Magic
Chwilę później zaczyna mi zacinać się łańcuch, nie mogę używać środkowej przedniej tarczy, co dodatkowo spowalnia moją jazdę, ale daję radę. Pogoda jest na tyle zła, że marzę już o ciepłym samochodzie.
W pobliżu Jeziora Radolnego spotykam quadowców, którzy wcześniej mnie wyprzedzili, a teraz męczą się z przejazdem przez strumyk. Ja mykam obok nich kładką i jadę dalej.
Koło Czarliny zauważam, że mam wygiętą przerzutkę - widocznie zaszkodził jej zacinający się łańcuch. Robi się gorąco, bo przecież muszę dojechać do samochodu a to jeszcze z 6 kilometrów. Kawałek dalej, w lesie łańcuch spada z największej tylnej zębatki i męczę się kilka minut z jego założeniem. Przy okazji zauważam, że uszkodzone jest też jedno z kółek prowadzących łańcuch - oj większa naprawa przed nami...
Ostatecznie, mimo wszystkich przygód udaje się dojechać do Gołunia, gdzie szybko pakuję rower i siebie do samochodu, żeby jak najszybciej włączyć ogrzewanie.
Tak czy inaczej udało się zrealizować plan chodzący wcześniej po głowie! :-)
/1419631