blog rowerowy

informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(28)

wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Magic.bikestats.pl

linki

Skandia MTB Kwidzyn

Sobota, 1 października 2011
Km: 54.00 Km teren: 40.00 Czas: 02:19 km/h: 23.31
Pr. maks.: 53.20 Temperatura: 18.0°C HRmax: 182182 (101%) HRavg 168( 93%)
Kalorie: 2534kcal Podjazdy: 600m Sprzęt: Bielik Aktywność: Jazda na rowerze
Motto dnia:
Jeżeli myślisz, że jest kiepsko, to pomyśl, że inni mają dużo "kiepściej"...

Żeby nie przeciągać - tym razem mi nie poszło. Nie wiem czy to wina męczącego tygodnia, czy jeszcze organizm odczuwał Żuławy Wkoło, czy też telefony ekip budowlanej i kamieniarzy na godzinę przed maratonem całkowicie mnie rozstroiły (jeżeli ktokolwiek zna rzetelną i przyjazną klientowi ekipę, to proszę o info :-))...
Co by nie mówić poziom adrenaliny (nie chcę używać słów jakie się cisną na usta pierwsze w tym miejscu...) osiągnął maksimum w moim organizmie ponad godzinę przed startem. To musiało mieć negatywny wpływ na wynik...
Pierwsza połówka dystansu, to walka z samym sobą. Po raz pierwszy w historii moich startów zdarzyło się, że odliczałem kilometry do połowy dystansu. Może dlatego, że wiedziałem, że pierwsza połowa jest głównie pod górę (gdzie zazwyczaj tracę), a druga z góry (gdzie zyskuję)... Pierwsze 10 km przejechałem z pulsem ok. 98% HR max, co zapewne wpłynęło na to, że przez kolejne 15 km było baaaardzo ciężko. Na dodatek na trasie było dużo piaszczystych kawałków, które wysysały siły jak dementorzy z Harrego Pottera ;-)
Dopiero na ok. 25 km poczułem, że dochodzę powoli do siebie i zacząłem mozolnie odrabiać stracony dystans. Doszusowałem do grupki, z którą trzymałem się dłuższy czas. Na jednym ze zjazdów ok. 38 km zostałem zablokowany i znów musiałem nadrabiać. Zaczęła się prawdziwa piaskownica, która strasznie przeszkadzała w pościgu, ale po kilkuset metrach dogoniłem i powoli zacząłem wyprzedzać grupkę. To był chyba najlepszy dziś mój moment - piasek spod kół roweru leciał jak spod motoru crossowego (;-)), prawie wszyscy wcześniej czy później gdzieś utknęli w piasku, a ja kręciłem, kręciłem, kręciłem - beż żadnej stójki. Z grupki uciekła mi jedynie Małgorzata Gumiennik, ale pamiętając jak mnie wyprzedziła w Białymstoku niewiele przed metą stwierdziłem, że tym razem się nie dam :-)
Goniłem ją aż do ok. 48 km - tam udało mi się wreszcie ją dogonić.
W Kwidzynie nastąpiły jeszcze dwa niezbyt ciekawe momenty - najpierw policjant zaspał i pokazał nam, że musimy skręcić dopiero jak byliśmy już w miejscu, gdzie trzeba było skręcać (co było dość karkołomne na zjeździe), a chwilę później Skandia zapomniała oznaczyć skręt, no i pojechałem (cała grupka) prosto, co kosztowało mnie około półtorej minuty dodatkowej jazdy (trzeba było zawrócić i wjechać na górkę, z której się niepotrzebnie zjechało).... Ssssshit...
Ostatecznie skończyłem z czasem 2h18m42s i zająłem 112 miejsce na 193 startujących. Nie załapałem się do pierwszej połówki, co było moim planem minimum :-( Z Cześkiem dziś też przegrałem...
Nawet komórka była dziś przeciw mnie i z niewiadomych powodów wyłączyła Endomondo na 37 km... Nie mam więc pełnego zapisu trasy. :-(
I tu dochodzimy do motta dnia - na mecie dowiedziałem się, że kolega z Kwidzyna połamał sobie na trasie rękę (będą musieli mu "drutować" nadgarstek). Wszystko przez to, że koledzy z Lang Teamu wywiesili gdzieś po drodze za długie taśmy z oznaczeniem trasy no i kolega najechał na taką foliową taśmę a ta bezlitośnie wkręciła się w koło i spowodowała upadek. Mieliśmy z kolegą trochę posiedzieć po maratonie, ale kolega zamiast na piwo trafił do szpitala...

No ale wszystko co złe kiedyś się kończy - wieczorem dotarła do mnie wiadomość, że mój "bocianek" zajął II miejsce w konkursie fotograficznym co spowodowało, że już zapomniałem o wszelkich niepowodzeniach tego dnia! :-)
Jeżeli chcesz zobaczyć "bocianka" kliknij tutaj.

...A ja się nawet załapałem na zdjęcie :-)

Źródło: www.skandiamaraton.pl, fot. Wojtek Szabelski/freepress.pl

Rekreacja

Czwartek, 29 września 2011
Km: 29.70 Km teren: 17.00 Czas: 01:44 km/h: 17.13
Pr. maks.: 43.10 Temperatura: 18.0°C HRmax: 144144 ( 80%) HRavg 98( 54%)
Kalorie: 567kcal Podjazdy: 250m Sprzęt: Tranquill Aktywność: Jazda na rowerze
Czysto rekreacyjna przejażdżka z Beatą.
Pogoda piękna, całkiem ciepło, szkoda tylko, że tak krótko :-)

Prawie posezonowe przemyślenia rowerowe

Wtorek, 27 września 2011
Km: 36.40 Km teren: 26.00 Czas: 01:33 km/h: 23.48
Pr. maks.: 54.00 Temperatura: 16.0°C HRmax: 160160 ( 88%) HRavg 132( 73%)
Kalorie: 1024kcal Podjazdy: 334m Sprzęt: Tranquill Aktywność: Jazda na rowerze
Dziś po dłuższej przerwie udało mi się powrócić na stary przejeżdżony szlak.
Po weekendowych szaleństwach wybrałem się w spokojniejszym tempie nad Jezioro Zduńskie. Było całkiem przyjemnie choć wiatr mroził - najwyraźniej jesień rozwija skrzydła... Żółknące liście na drzewach nastrajały mnie do różnych dziwnych przemyśleń - tak jakby sezon już się kończył, a przecież to jeszcze trzy (:-)) miesiące jeżdżenia w tym roku przed nami.
W skrócie: prawie dokładnie półtorej roku temu nie wiedziałem, czy w ogóle jeszcze będę mógł szaleć na rowerze, a dziś:
- dupa nie boli nawet po 7-godzinnym siedzeniu na siodełku MTB :-)
- nogi dają radę wykręcać 170-kilometrowe dystanse
- dużo wskazuje na to, że jestem w najlepszej kondycji rowerowej w życiu...
Coś jednak jest prawdziwego w stwierdzeniu, że "życie zaczyna się po 40-tce" ;-)
Chyba za wolno jechałem, że takie pierdoły chodziły mi po głowie...
No ale przyroda czuwa i raz po raz starała się mnie przywrócić do rzeczywistości: najpierw spłoszony źrebak uciekł przede mną, później przestraszony zając niemal wpadł mi pod koła przy prędkości ponad 50 km/h (No to by był spektakularny wypadek drogowy: "Zmasakrowany rowerzysta po czołówce z zającem!" :-) ), a na koniec jakiś rozpędzony żuk lub trzmiel przygrzmocił mi w brodę...
Ale dałem radę i dojechałem - na pamiątkę dzisiejszej wycieczki pozostaną zdjęcia kaczek spotkanych nad Jeziorem Zduńskim...
Nad Jeziorem Zduńskim © Magic

Ciclovia czyli autostradą tam i z powrotem :-)

Niedziela, 25 września 2011
Km: 49.50 Km teren: 0.00 Czas: 02:25 km/h: 20.48
Pr. maks.: 54.30 Temperatura: 18.0°C HRmax: 161161 ( 89%) HRavg 116( 64%)
Kalorie: 1043kcal Podjazdy: 180m Sprzęt: Tranquill Aktywność: Jazda na rowerze
Po wczorajszym zarzynaniu na Żuławach Wkoło dziś wybraliśmy się z Beatą na dużo lżejszą imprezkę rowerowo-rolkowo-pieszą (bo tacy byli główni uczestnicy). Chyba po raz pierwszy w Polsce piechurzy, rowerzyści i rolkarze mogli poszaleć na prawdziwej autostradzie. Pogoda całkiem dobra, dużo słońca i ciepło.
Pierwszy odcinek do MOP Malankowo pod dość mocny wiatr (a miało dziś wreszcie nie wiać!). Po drodze przystanki na moście nad Wisłą i na sporym podjeździe kawałek dalej.
Beata napiera © Magic

W Malankowie tłum - okazało się, że Polacy całkiem ruchawi są i jeżeli tylko mają okazję, to uruchamiają swoje głęboko ukryte przez lata siły witalne aby zażyć nieco ruchu na świeżym powietrzu. Inna sprawa, że takie pospolite ruszenie zakończyło się dla kilku osób odjazdem karetką - to sygnał, że imprezy dla wszystkich powinny odbywać się chyba nieco częściej...
Obszedłem cały tzw. MOP (wciąż nie wiem, co to za skrót?!), załapałem się na parę monet okolicznościowych z Tczewa i pierogi (długa kolejka!) i po chwili ruszyłem sam na drugi koniec do Lisewa. Wciąż pod górkę i wciąż pod mocny wiatr. Po drodze dogoniłem grupkę rolkarzy z wdzięcznym napisem na koszulkach "Koła, kółka – jedna spółka". Muszę przyznać, że nieźle sobie radzili - wyciągali w niekorzystnych warunkach ok. 27 km/h podczas kiedy ja ledwo przekraczałem 30-tkę... Dwa razy się zasadziłem na nich fotograficznie i mam nadzieję, że jakieś ciekawe zdjęcia z tego będą (jeszcze nie sprawdzałem).
Rolkarze pędzący po autostradzie © Magic

Powrót do Malankowa, to już zupełnie inna jazda - z górki i z wiatrem dość łatwo było wykręcić nawet do 40 km/h, więc szybko byłem z powrotem. Chwilę się jeszcze pokręciliśmy po MOPie i ruszyliśmy w kierunku wjazdu w Nowych Marzach. Okazało się, że rolkarze też zawrócili i wyjechali z Malankowa tuż po nas. Parę minut jechaliśmy za nimi - byłem ciekawy ile wykręcą na zjeździe, no i się dowiedziałem - w najszybszym momencie mój licznik pokazywał około 38-39 km/h!
Przed Wisłą wyprzedziłem ich, żeby jeszcze raz spróbować sfotografować tą ciekawą grupkę, a później Beatę na zjeździe.
Ostatni postój, przed dojazdem do samochodu, na moście na Wiśle z panoramą Grudziądza. Szkoda, że nie było to trochę później, bo przed zachodem na pewno są tu piękne widoki.
Ogólnie uważam, że impreza bardzo ciekawa. Takie wydarzenia powinny mieć miejsce dużo częściej aby rozruszać większą ilość Polaków. Wydaje mi się, że dziś ruszyło się z domu parę tysięcy ludzi, co jest bardzo dobrym wynikiem.
No i motto na koniec (nie zmieściło się w tytule): Koła, kółka – jedna spółka :-)
Koła, kółka – jedna spółka © Magic

Żuławy Wkoło + dodatki :-)

Sobota, 24 września 2011 Kategoria >100 km, Kociewie, Krajoznawczo, Maraton, Okolice Tczewa, Polska, Spręż :-), Żuławy
Km: 178.15 Km teren: 0.00 Czas: 06:20 km/h: 28.13
Pr. maks.: 44.20 Temperatura: 16.0°C HRmax: 177177 ( 98%) HRavg 150( 83%)
Kalorie: 5700kcal Podjazdy: 130m Sprzęt: Penny - rower żony :-) Aktywność: Jazda na rowerze
Wreszcie nastąpił ten dzień, kiedy trzeba było przejechać 170 km. Na starcie pojawiłem się tuż po 9.00 (chciałem się nieco wyspać po wczorajszym bardzo późnym powrocie ze Śląska) i nie załapałem się do grupy w której startowali Adam i Turysta. Moja grupa wystartowała dopiero 20 minut później, więc musiałem się sprężyć, żeby być w stanie dojść chłopaków na trasie. Rozpocząłem więc ostro z Tczewa (jak się później okazało za ostro) - przez pierwsze ponad 10 km jechałem samotnie uciekając reszcie grupy. Niestety, wbrew prognozom sprzed paru dni wiatr był dziś mocny (przez 80% trasy wiał z boku i bardzo utrudniał jazdę) i ostatecznie zdecydowałem nieco odpuścić - w końcu w grupie raźniej :-). Dogoniło mnie pięciu kolarzy na rowerach szosowych (jedynie ja w tej grupie miałem rower trekingowy) i jechaliśmy w takiej grupce prawie do promu w Świbnie. Parę kilometrów wcześniej wyprzedziliśmy Adama ze znajomymi a na rozkopanym przejeździe nad Martwą Wisłą udało mi się odskoczyć na kiepskiej nawierzchni kolarzom i samotnie dojechałem do przeprawy promowej. Niestety prom parę minut wcześniej odpłynął i musiałem poczekać kilkanaście minut na kolejny. W międzyczasie dojechał Adam ze znajomymi i przepłynęliśmy razem promem. Do tego miejsca miałem przejechane prawie 40 km i średnią 32,3 km/h.
Na promie w Świbnie © Magic

Po dopłynięciu promu na drugi brzeg ruszyłem ostro dalej. Pierwszą niespodzianką były konie biegające po ulicy w Mikoszewie. Jeden z nich nawet towarzyszył mi przez kilkadziesiąt metrów :-) Ktoś się musiał pewnie później nachodzić, żeby je wszystkie pozbierać...
Odcinek do Nowego Stawu (70 km) to był jedyny dziś fragment, gdzie zdarzały się dłuższe odcinki z wiatrem i tam można było popędzić prawie do 40 km/h. No ale chwilę później wiatr, wiatr, wiatr. W Ostaszewie był pierwszy prawdziwy bufet, ale z powodu dożynek było też tam takie zamieszanie, że w ogóle go nie zauważyłem i popędziłem dalej. Później przez ok. 10 km zabrałem się z dwoma innymi zawodnikami. Tu zacząłem już odczuwać słabość spowodowaną za szybkim przejechaniem pierwszego odcinka i nie byłem w stanie dawać zbyt mocnych zmian.
Aby poprawić sytuację zatrzymałem się w bufecie w Nowym Stawie. Okazało się, że jest tu też Turysta z kolegami. Turystę ostatnio widziałem chyba w podstawówce, a może nieco później :-) Było to bardzo szczęśliwe spotkanie - dzięki temu, że dogoniłem chłopaków mogłem później jechać w grupce do samej mety, a przyznam, że byli bardzo mocni - przez kolejne 90 km byłem jedynie w stanie dać kilka i to słabych zmian, a oni ciągnęli ostro do przodu, co bardzo pomagało utrzymać dobre tempo - sam bym na pewno nie utrzymał średniej powyżej 30 km/h na całej trasie.
Bufet w Nowym Stawie - ekipa w komplecie © Magic

Po wyruszeniu z Nowego Stawu zatrzymywaliśmy się jeszcze w Ryjewie (bufet z wyśmienitym ryżem z jabłkami), Białej Górze (śluza na Nogacie) oraz Miłoradzu (bufet z wieloma wyśmienitymi rzeczami :-)).
Rusałki - przemiłe gospodynie bufetu w Ryjewie © Magic

Postój przy śluzie na Nogacie w Białej Górze © Magic

Bufet w Miłoradzu - nie wiadomo co lepsze :-) © Magic

Druga część trasy była cięższa z powodu częstej jazdy pod wiatr a także dużo gorszej nawierzchni. Tu wytrzęsło nas najbardziej za Ryjewem, przed Miłoradzem oraz za Starą Wisłą. Tu był też najbardziej niebezpieczny odcinek drogą 55 z mnóstwem samochodów.
Ostatecznie dojechałem na metę z Turystą, który ostro ciągnął aż do mety.
Całkowity czas przejazdu 7 godz. 15 min., czas netto (bez oczekiwania na prom oraz bufetów) 5 godz. 23 min. 24 s, a dystans zarejestrowany przez licznik 163,77 km (średnia z jazdy 30,4 km/h).
Prawie bym zapomniał - w sumie przejechałem dziś 178 km, co jest moją nową życiówką! :-)
Poniżej linki do opowieści kolegów z imprezy:
- Opowieść Turysty
- Opowieść Adama
- Opowieść Sirmicha
- Opowieść Marchosa

Rozruch pomimo przeziębienia

Wtorek, 20 września 2011
Km: 32.40 Km teren: 2.00 Czas: 01:23 km/h: 23.42
Pr. maks.: 51.30 Temperatura: 19.0°C HRmax: 164164 ( 91%) HRavg 131( 72%)
Kalorie: 889kcal Podjazdy: 280m Sprzęt: Penny - rower żony :-) Aktywność: Jazda na rowerze
Mimo nie najlepszego samopoczucia musiałem się nieco rozruszać. W końcu to już za 4 dni Żuławy Wkoło. :-) Przetestowałem przy tej okazji rower, który czekał od Kaszebe Rundy - jeszcze dycha i wozi całkiem dobrze!

Wokół Pajtun

Niedziela, 18 września 2011
Km: 13.20 Km teren: 13.20 Czas: 01:20 km/h: 9.90
Pr. maks.: 54.90 Temperatura: 20.0°C HRmax: 165165 ( 91%) HRavg 123( 68%)
Kalorie: 667kcal Podjazdy: m Sprzęt: Bielik Aktywność: Jazda na rowerze
Dwa objazdy wokół Pajtuńskiego Młyna - jeden w towarzystwie kawalerii :-), a drugi samotny. Nieco więcej informacji wkrótce. Na zachętę dwa zdjęcia.
Pajtuńskie przejażdżki © Magic

Jesień idzie - nie ma na to rady... © Magic

Skandia Maraton - Białystok

Sobota, 17 września 2011
Km: 66.16 Km teren: 54.00 Czas: 02:38 km/h: 25.12
Pr. maks.: 51.10 Temperatura: 15.0°C HRmax: 181181 (100%) HRavg 168( 93%)
Kalorie: 2614kcal Podjazdy: m Sprzęt: Bielik Aktywność: Jazda na rowerze

Do Białegostoku przyjechałem dzień przed maratonem - miałem więc okazję na spokojnie się zarejestrować i jeszcze pstryknąć komórką fotkę z przygotowanego już do maratonu Rynku Kościuszki.
Białystok - wieczór przed maratonem © Magic

W sobotę dotarłem na start około godzinę przed maratonem, szybkie przygotowanie roweru do jazdy i już byłem gotowy do "boju". Pomimo męczącego mnie ostatnio przeziębienia czułem się wyjątkowo dobrze - to pewnie zasługa dwudniowego ładowania akumulatorów przy pomocy czekolady :-)
O 11.00 start. Pierwsze 4 km po szerokim asfalcie, nie było więc większych problemów z tłokiem i niebezpiecznymi manewrami. Udało mi się utrzymać w kilkudziesięcioosobowym "peletonie" pomimo ostrego tempa - czyli całkiem dobrze. Chwilę później skończył się asfalt i... dobra widoczność. Po wjeździe tak dużej grupy na piaszczystą drogę tumany kurzu zasypały nas na tyle skutecznie, że ciężko było nie tylko patrzeć ale i oddychać. Na szczęście po kolejnych paru minutach rozpoczął się dość mocny podjazd i tempo spadło w takim stopniu, że piach nie unosił się już w takich ilościach jak chwilę wcześniej.
Po dobrym początku ok. 10 km złapał mnie pierwszy kryzys - zaczął się długi odcinek szutru z bardzo wyraźną "tarką", czyli najmniej lubianą przeze mnie nawierzchnią. Tu parę minut dość mocno cierpiałem... Moje plecy tak "dostały" na tym odcinku, że już po ok. 20 km zacząłem je mocno odczuwać.
Na szczęście wkrótce trasa wjechała na dobre do Puszczy Knyszyńskiej gdzie przez około 40 km prowadziła różnego rodzaju leśnymi drogami i ścieżkami. I to były najprzyjemniejsze chwile maratonu, gdzie momentami mknęło się lasem nawet ponad 40 km/h. Niestety około 50 kilometra zaczęło dawać znać moje osłabienie. Od tego momentu straciłem ok. 15 pozycji, ale i tak w całkiem przyzwoitym tempie dojechałem do mety zajmując ostatecznie 72 miejsce na 151 startujących. Udało mi się przy tym wyprzedzić o pół minuty Czesława Langa! (właśnie TEGO Langa) :-)
Ogólnie trasa dość łatwa i bardzo szybka (jak na maraton MTB) - pierwszy raz w życiu przejechałem maraton powyżej 25 km/h. Największą trudnością były długie odcinki piaszczystych dróg i ta nieszczęsna "tarka"...
Pewnym zaskoczeniem było dla mnie to, że długość trasy wyniosła nieco ponad 66 km (wg mojego licznika), a 68 km wg oficjalnych informacji podczas, gdy w internecie przed wyścigiem podawane było 62 km. To się u Langa nie zdarza zbyt często...
I na koniec dwie fotki znalezione w Internecie na których udało mi się odnaleźć siebie samego :-)


Na starcie, fot. Wojtek Szabelski/freepress.pl


A tu na pierwszym planie ;-), fot. Michał Czarnecki

Powrót do życia :-)

Piątek, 16 września 2011
Km: 11.90 Km teren: 11.90 Czas: 00:42 km/h: 17.00
Pr. maks.: 34.70 Temperatura: 15.0°C HRmax: HRavg 139( 77%)
Kalorie: 480kcal Podjazdy: 50m Sprzęt: Bielik Aktywność: Jazda na rowerze
Wreszcie mogłem się nieco rozruszać po przerwie spowodowanej nieznośnym wirusem grypopodobnym. Niestety nie czuję się tak mocno jak półtorej tygodnia temu, ale nic - jutro maraton i mam zamiar go przejechać! :-)

Patryki - okolice Olsztyna © Magic

Nie ma tego złego, co by nie mogło wyjść na lepsze!

Piątek, 9 września 2011
Km: 36.30 Km teren: 19.00 Czas: 01:25 km/h: 25.62
Pr. maks.: 52.70 Temperatura: 15.0°C HRmax: 175175 ( 97%) HRavg 157( 87%)
Kalorie: 1500kcal Podjazdy: 353m Sprzęt: Tranquill Aktywność: Jazda na rowerze
Po najbardziej pechowym tygodniu w tym roku wreszcie przyszła szansa na mały "odjazd" rowerowy. Skończyło się na dojechaniu do działki i z powrotem.
W trakcie jazdy miałem nieodparte wrażenie, że jest tak sobie (szczególnie w tamtą stronę, kiedy wiał niemiłosierny wiatr w twarz). No ale w sumie wyszło nie najgorzej :-)
Na pocieszenie na koniec tygodnia widok, który za nie tak długo będę miał na co dzień. Nie mogę się doczekać...
Turze - panorama © Magic

kategorie bloga

Moje rowery

Bielik 1662 km
Tranquill 11764 km
Penny - rower żony :-) 1425 km
Rower taty 1251 km
Inne rowery, taki np. Jaguar :-) 177 km
Trenażer 500 km
Ferrari 3169 km
Kajak 85 km

szukaj

archiwum