Wpisy archiwalne w kategorii
Teren
Dystans całkowity: | 7113.15 km (w terenie 4791.06 km; 67.35%) |
Czas w ruchu: | 389:14 |
Średnia prędkość: | 18.27 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.80 km/h |
Suma podjazdów: | 64460 m |
Maks. tętno maksymalne: | 207 (115 %) |
Maks. tętno średnie: | 178 (98 %) |
Suma kalorii: | 374191 kcal |
Liczba aktywności: | 172 |
Średnio na aktywność: | 41.36 km i 2h 15m |
Więcej statystyk |
Znów prószy śnieg...
Poniedziałek, 2 kwietnia 2012 Kategoria 25 - 50, Okolice Tczewa, Teren
Km: | 25.21 | Km teren: | 17.50 | Czas: | 01:09 | km/h: | 21.92 |
Pr. maks.: | 47.60 | Temperatura: | 4.0°C | HRmax: | 149149 ( 82%) | HRavg | 126( 70%) |
Kalorie: | 797kcal | Podjazdy: | 209m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Miała być wiosna a przyszła zima.
Po pracy wybrałem się na rowerek - tym razem z Turza przez Boroszewo i Jez. Zduńskie do Tczewa.
Jeszcze w Turzu pierwsza śnieżyca, ale później prawdziwe wiosenne słońce więc zdecydowałem, że jadę. Po drodze jednak pogoda znów się zmieniła i zaraz za autostradą powróciła śnieżyca. I tak już do końca...
Po pracy wybrałem się na rowerek - tym razem z Turza przez Boroszewo i Jez. Zduńskie do Tczewa.
Jeszcze w Turzu pierwsza śnieżyca, ale później prawdziwe wiosenne słońce więc zdecydowałem, że jadę. Po drodze jednak pogoda znów się zmieniła i zaraz za autostradą powróciła śnieżyca. I tak już do końca...
Znów pada śnieg...© Magic
Śnieżne ślady© Magic
Śnieżna czapla© Magic
Kwiecień plecień - od lata do śnieżycy... (Otomin - Wieżyca - Tczew)
Niedziela, 1 kwietnia 2012 Kategoria >100 km, Kaszuby, Teren
Km: | 106.44 | Km teren: | 50.00 | Czas: | 05:48 | km/h: | 18.35 |
Pr. maks.: | 48.50 | Temperatura: | 4.0°C | HRmax: | 172172 ( 95%) | HRavg | 138( 76%) |
Kalorie: | 4898kcal | Podjazdy: | 1146m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Opis w trakcie tworzenia - wkrótce c.d. :-)
Stało się - pierwsza "setka" w tym roku!
Niedzielnym porankiem wyruszam z Otomina w kierunku Wieżycy. Nie wiem, czy dojadę, ale spróbuję. Już na pierwszej prostej zdecydowanie odczuwam chłód polarnego powietrza - mrozi aż miło! Na szczęście, w odróżnieniu od wczorajszego dnia, świeci słońce i zachęca do jazdy.
Nad jeziorem dojeżdżam do czekających już Adama i Turysty. Pierwszą część dnia będziemy jechać razem czarnym szlakiem w kierunku nowego mostku na Raduni.
Trasa jest dość dobra choć momentami zdarzają się kawałki przykryte warstwą wczoraj spadłego śniegu. Na szczęście nie ma dużego błota aż do samego zjazdu do Raduni. Tu, niestety, jakiś ciągnik tak rozjeździł zjazd, że nikomu z nas nie udaje się go zjechać...
Po drodze słyszymy odgłosy bliskich wystrzałów - niemal każdym razem w tym miejscu je słychać i zawsze zastanawiam się, czy przypadkiem nie wjadę jakiemuś zagubionemu myśliwemu na linię strzału :-)
Humor poprawia nam się zdecydowanie gdy dojeżdżamy do Raduni i ukazuje się naszym oczom odnowiony mostek na rzece - trzeba przyznać, że teraz jest to prawdziwy most na którym nie trzeba obawiać się niespodziewanej kąpieli.
Po krótkiej sesji fotograficznej ruszamy dalej. Chwilę później mamy kolejną sesję, tym razem na bardzo przyzwoitym podjeździe, z którym po kolei "walczymy" :-)
Po pokonaniu podjazdu, dużo spokojniejszą drogą dojeżdżamy do Starej Piły, gdzie nasze trasy się rozchodzą - Adam i Turysta wracają w kierunku Gdańska a ja jadę na zachód mając w głowie nieśmiały plan dojechania do Wieżycy.
Opis przejechanej już części trasy możecie znaleźć na bikelogach Adama i Turysty.
Chwilę po pożegnaniu z chłopakami natrafiam na pierwszy na świecie prototyp latającego samochodu. Widać po nim, że poddawany jest dość poważnym testom wytrzymałościowymm ;-)
Po dokładnym przyjrzeniu się temu niespotykanemu wehikułowi kieruję się w stronę Babiego Dołu i Jaru Raduni. Coraz częściej mam przed sobą prawdziwie zimowe panoramy lub zjawiska typu "z lewej zima, z prawej wiosna". Muszę przyznać, że jest to dość ciekawe odczucie.
Jadę dalej i docieram do Babiego Dołu. Stąd kieruję się bezpośrednio w kierunku jaru. Już w Babim Dole mam problem "w prawo czy w lewo", ale to jeszcze nic. Jadę ostatecznie w prawo i docieram do mostu na Raduni. Zaraz za mostem, po lewej stronie, jest kilkunastometrowa skarpa na którą prowadzi niebieski szlak pieszy. Nie wiem, co mnie znów podkusiło, ale zdecydowałem się jechać dalej tym szlakiem. Problemy zaczęły się już na podejściu, którego nawet piechotą nie byłem w stanie bezproblemowo pokonać. W końcu, po kilku błotnych ślizgach z rowerem, staję na górze - pierwszy sukces! Próbuje jechać, ale samozaparcia starcza mi zaledwie na kilkadziesiąt metrów - krzaki, śnieg, gałęzie i korzenie powodują, że kolejne kilkaset metrów muszę przedzierać się ponad pół godziny piechotą...
Cierpię ja, cierpi też rower zaczepiany co chwilę przez porastające szlak krzaczki i drzewka oraz leżący śnieg. Trudność potęguje brak okularów, które zepsuły się na początku dzisiejszej jazdy.
Mój nowy plan: Byle do kładki!
No i docieram do tej kładki... Fakt ten wcale nie podnosi mnie na duchu a wręcz przeciwnie - okazuje się, że kładka co prawda jest (i to nawet podwójna), ale ja za nic na nią dziś nie wejdę... Katastrofa! I co teraz?
Ostatecznie przedzieram się starym szlakiem w kierunku najbliższej leśnej drogi, na której wreszcie mogę znów popędzić rowerem.
Mijam stację Babi Dół - nie wiedziałem, że jest po tej stronie rzeki - i dalej kieruję się najbliższą drogą przez Kiełpino i Goręczyno w kierunku Wieżycy. Chciałem pojechać przez Ostrzyce, ale straciłem tak dużo czasu w Jarze Raduni, że musiałem znacznie przyspieszyć.
Po przedarciu się bardzo błotnistą drogą za Rątami i przejechaniu miejscowości Wieżyca rozpoczyna się kulminacja dzisiejszego dnia - ok. 130-metrowy podjazd na szczyt. Początkowo asfaltem, a później ostatnie 60 m do góry po leśnej ścieżce zasypanej śniegiem. Po śladach widzę, że jechały tędy już dziś dwa rowery, ale ślady wskazują, że raczej w dół.
Ostatecznie docieram na szczyt bez większych problemów. Chciałem się tu nieco posilić, ale okazało się, że w stojącym tu "kiosku" nie mają ani napojów ani nawet batoników.
Odpoczywając zauważam, że nadciągają niepokojące czarne chmury - od tego momentu przez ponad godzinę będę przed nimi uciekał.
Zjeżdżam szybko ze szczytu i kieruję się leśną drogą w kierunku Drozdowa i Piotrowa. Za Drozdowem zauważam tuż przy drodze dwie sarenki - stoją i jak gdyby nigdy nic tylko przyglądają się ciekawie przejeżdżającemu kolarzowi. Było to bardzo sympatyczne spotkanie - chyba nigdy sarna nie stała tak blisko ode mnie :-)
W Piotrowie zauważam natomiast strumyk, który okazuje się być początkiem rzeki Wierzycy (pisanej, nie wiem czemu, inaczej niż góra spod której wypływa). Żal patrzeć jak zaśmiecona jest ta "rzeka" na początku swojego biegu...
Z Piotrowa kieruję się na Grabowo, Nową Karczmę, Wysin - chcę uniknąć tym razem standardowej drogi przez Przywidz. Zaraz za Wysinem dogania mnie czarna (a właściwie szara) chmura - najpierw zaczyna mocno wiać (na szczęście w plecy), a chwilę później zaczyna się prawdziwa śnieżyca. Jestem bliski wezwania "pojazdu technicznego", ale śnieżyca po kilku minutach przechodzi równie szybko jak przyszła. Od tej pory jedynie lekko prószy śnieg (z jednym chwilowym wyjątkiem, gdy znów dało przez chwilę czadu).
Po drodze jestem świadkiem ciekawej konwersacji właścicielki psa, który na mnie naskoczył (niegroźnie), z samym pieskiem. Pani, bardzo groźnym tonem, zwróciła się do psa takimi słowami: "Fafik! Fafik! Bo dam w ryj!" Muszę przyznać, że pies bez potrzeby dodatkowych wyjaśnien zrozumiał doskonale ten przekaz :-)
Przed Pawłowem zauważam, że mój "podjazdomierz" wskazuje już ponad 1000 m podjazdów - a mówią, że góry są tylko w górach :-) Chciałem to jakoś uczcić, ale, że czas gonił coraz bardziej napiłem się tylko nieco z bidonu i popędziłem dalej - od Pawłowa właściwie już tylko asfaltami bez większych postojów.
Zatrzymałem się jedynie jeszcze przy poniższym ciekawym znaku. Przyszły mi przy nim dwa pytania do głowy:
1. Jaki kierowca będzie w stanie to wszystko przeczytać?
2. Czy jest firma, której ten znak dotyczy? :-)
Ostatecznie dojeżdżam do domu jeszcze przed zmrokiem, co jest dużym sukcesem!
Trasa przejazdu:
Stało się - pierwsza "setka" w tym roku!
Niedzielnym porankiem wyruszam z Otomina w kierunku Wieżycy. Nie wiem, czy dojadę, ale spróbuję. Już na pierwszej prostej zdecydowanie odczuwam chłód polarnego powietrza - mrozi aż miło! Na szczęście, w odróżnieniu od wczorajszego dnia, świeci słońce i zachęca do jazdy.
Nad jeziorem dojeżdżam do czekających już Adama i Turysty. Pierwszą część dnia będziemy jechać razem czarnym szlakiem w kierunku nowego mostku na Raduni.
Turysta i Adam nad Jez. Otomińskim© Magic
Jezioro Otomińskie© Magic
Turysta na szlaku© Magic
Adam na szlaku© Magic
Trasa jest dość dobra choć momentami zdarzają się kawałki przykryte warstwą wczoraj spadłego śniegu. Na szczęście nie ma dużego błota aż do samego zjazdu do Raduni. Tu, niestety, jakiś ciągnik tak rozjeździł zjazd, że nikomu z nas nie udaje się go zjechać...
Dojazd do Raduni© Magic
Po drodze słyszymy odgłosy bliskich wystrzałów - niemal każdym razem w tym miejscu je słychać i zawsze zastanawiam się, czy przypadkiem nie wjadę jakiemuś zagubionemu myśliwemu na linię strzału :-)
Humor poprawia nam się zdecydowanie gdy dojeżdżamy do Raduni i ukazuje się naszym oczom odnowiony mostek na rzece - trzeba przyznać, że teraz jest to prawdziwy most na którym nie trzeba obawiać się niespodziewanej kąpieli.
Nowy mostek na Raduni© Magic
Po krótkiej sesji fotograficznej ruszamy dalej. Chwilę później mamy kolejną sesję, tym razem na bardzo przyzwoitym podjeździe, z którym po kolei "walczymy" :-)
Podjazd koło Widlina© Magic
Po pokonaniu podjazdu, dużo spokojniejszą drogą dojeżdżamy do Starej Piły, gdzie nasze trasy się rozchodzą - Adam i Turysta wracają w kierunku Gdańska a ja jadę na zachód mając w głowie nieśmiały plan dojechania do Wieżycy.
Opis przejechanej już części trasy możecie znaleźć na bikelogach Adama i Turysty.
Chwilę po pożegnaniu z chłopakami natrafiam na pierwszy na świecie prototyp latającego samochodu. Widać po nim, że poddawany jest dość poważnym testom wytrzymałościowymm ;-)
Latający Mercedes :-)© Magic
Po dokładnym przyjrzeniu się temu niespotykanemu wehikułowi kieruję się w stronę Babiego Dołu i Jaru Raduni. Coraz częściej mam przed sobą prawdziwie zimowe panoramy lub zjawiska typu "z lewej zima, z prawej wiosna". Muszę przyznać, że jest to dość ciekawe odczucie.
Jadę dalej i docieram do Babiego Dołu. Stąd kieruję się bezpośrednio w kierunku jaru. Już w Babim Dole mam problem "w prawo czy w lewo", ale to jeszcze nic. Jadę ostatecznie w prawo i docieram do mostu na Raduni. Zaraz za mostem, po lewej stronie, jest kilkunastometrowa skarpa na którą prowadzi niebieski szlak pieszy. Nie wiem, co mnie znów podkusiło, ale zdecydowałem się jechać dalej tym szlakiem. Problemy zaczęły się już na podejściu, którego nawet piechotą nie byłem w stanie bezproblemowo pokonać. W końcu, po kilku błotnych ślizgach z rowerem, staję na górze - pierwszy sukces! Próbuje jechać, ale samozaparcia starcza mi zaledwie na kilkadziesiąt metrów - krzaki, śnieg, gałęzie i korzenie powodują, że kolejne kilkaset metrów muszę przedzierać się ponad pół godziny piechotą...
Zimowy szlak pieszy nad Jarem Raduni© Magic
Cierpię ja, cierpi też rower zaczepiany co chwilę przez porastające szlak krzaczki i drzewka oraz leżący śnieg. Trudność potęguje brak okularów, które zepsuły się na początku dzisiejszej jazdy.
Zima mocno trzyma!© Magic
Mój nowy plan: Byle do kładki!
No i docieram do tej kładki... Fakt ten wcale nie podnosi mnie na duchu a wręcz przeciwnie - okazuje się, że kładka co prawda jest (i to nawet podwójna), ale ja za nic na nią dziś nie wejdę... Katastrofa! I co teraz?
Kładka na Raduni© Magic
Jar Raduni© Magic
Ostatecznie przedzieram się starym szlakiem w kierunku najbliższej leśnej drogi, na której wreszcie mogę znów popędzić rowerem.
Mijam stację Babi Dół - nie wiedziałem, że jest po tej stronie rzeki - i dalej kieruję się najbliższą drogą przez Kiełpino i Goręczyno w kierunku Wieżycy. Chciałem pojechać przez Ostrzyce, ale straciłem tak dużo czasu w Jarze Raduni, że musiałem znacznie przyspieszyć.
Pierwsze widoki z Wieżycą w tle© Magic
Po przedarciu się bardzo błotnistą drogą za Rątami i przejechaniu miejscowości Wieżyca rozpoczyna się kulminacja dzisiejszego dnia - ok. 130-metrowy podjazd na szczyt. Początkowo asfaltem, a później ostatnie 60 m do góry po leśnej ścieżce zasypanej śniegiem. Po śladach widzę, że jechały tędy już dziś dwa rowery, ale ślady wskazują, że raczej w dół.
Wjazd na Wieżycę© Magic
Ostatecznie docieram na szczyt bez większych problemów. Chciałem się tu nieco posilić, ale okazało się, że w stojącym tu "kiosku" nie mają ani napojów ani nawet batoników.
Na szczycie Wieżycy© Magic
Odpoczywając zauważam, że nadciągają niepokojące czarne chmury - od tego momentu przez ponad godzinę będę przed nimi uciekał.
Zjeżdżam szybko ze szczytu i kieruję się leśną drogą w kierunku Drozdowa i Piotrowa. Za Drozdowem zauważam tuż przy drodze dwie sarenki - stoją i jak gdyby nigdy nic tylko przyglądają się ciekawie przejeżdżającemu kolarzowi. Było to bardzo sympatyczne spotkanie - chyba nigdy sarna nie stała tak blisko ode mnie :-)
W Piotrowie zauważam natomiast strumyk, który okazuje się być początkiem rzeki Wierzycy (pisanej, nie wiem czemu, inaczej niż góra spod której wypływa). Żal patrzeć jak zaśmiecona jest ta "rzeka" na początku swojego biegu...
Wierzyca - początek w Piotrowie© Magic
Z Piotrowa kieruję się na Grabowo, Nową Karczmę, Wysin - chcę uniknąć tym razem standardowej drogi przez Przywidz. Zaraz za Wysinem dogania mnie czarna (a właściwie szara) chmura - najpierw zaczyna mocno wiać (na szczęście w plecy), a chwilę później zaczyna się prawdziwa śnieżyca. Jestem bliski wezwania "pojazdu technicznego", ale śnieżyca po kilku minutach przechodzi równie szybko jak przyszła. Od tej pory jedynie lekko prószy śnieg (z jednym chwilowym wyjątkiem, gdy znów dało przez chwilę czadu).
Prószy śnieg koło Pawłowa© Magic
Po drodze jestem świadkiem ciekawej konwersacji właścicielki psa, który na mnie naskoczył (niegroźnie), z samym pieskiem. Pani, bardzo groźnym tonem, zwróciła się do psa takimi słowami: "Fafik! Fafik! Bo dam w ryj!" Muszę przyznać, że pies bez potrzeby dodatkowych wyjaśnien zrozumiał doskonale ten przekaz :-)
Przed Pawłowem zauważam, że mój "podjazdomierz" wskazuje już ponad 1000 m podjazdów - a mówią, że góry są tylko w górach :-) Chciałem to jakoś uczcić, ale, że czas gonił coraz bardziej napiłem się tylko nieco z bidonu i popędziłem dalej - od Pawłowa właściwie już tylko asfaltami bez większych postojów.
Zatrzymałem się jedynie jeszcze przy poniższym ciekawym znaku. Przyszły mi przy nim dwa pytania do głowy:
1. Jaki kierowca będzie w stanie to wszystko przeczytać?
2. Czy jest firma, której ten znak dotyczy? :-)
Zakaz w Sobowidzu© Magic
Ostatecznie dojeżdżam do domu jeszcze przed zmrokiem, co jest dużym sukcesem!
Trasa przejazdu: