Wpisy archiwalne w kategorii
Teren
Dystans całkowity: | 7113.15 km (w terenie 4791.06 km; 67.35%) |
Czas w ruchu: | 389:14 |
Średnia prędkość: | 18.27 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.80 km/h |
Suma podjazdów: | 64460 m |
Maks. tętno maksymalne: | 207 (115 %) |
Maks. tętno średnie: | 178 (98 %) |
Suma kalorii: | 374191 kcal |
Liczba aktywności: | 172 |
Średnio na aktywność: | 41.36 km i 2h 15m |
Więcej statystyk |
Na rozruszanie kości
Niedziela, 20 maja 2012 Kategoria 25 - 50, Kociewie, Okolice Tczewa, Teren
Km: | 42.52 | Km teren: | 33.50 | Czas: | 01:57 | km/h: | 21.81 |
Pr. maks.: | 48.60 | Temperatura: | 23.0°C | HRmax: | 139139 ( 77%) | HRavg | 118( 65%) |
Kalorie: | 1391kcal | Podjazdy: | 362m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przejazd do Turza i powrót koło Jeziora Zduńskiego. Spokojna jazda dla rozruszania po wczorajszym dłuższym dystansie.
Rzepakowe pole - jeden z ulubionych moich wiosennych tematów© Magic
Powrót o zachodzie...© Magic
Nie róbcie tego przy drodze - nawet głęboko w lesie! :-)
Sobota, 19 maja 2012 Kategoria >100 km, Bory Tucholskie, Kaszuby, Kociewie, Polska, Teren, Wdzydze
Km: | 153.13 | Km teren: | 80.60 | Czas: | 07:37 | km/h: | 20.10 |
Pr. maks.: | 45.40 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | 163163 ( 90%) | HRavg | 130( 72%) |
Kalorie: | 6020kcal | Podjazdy: | 980m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ten wpis miał mieć różne fantazyjne tytuły aż do momentu, kiedy wyjeżdżając zza zakrętu leśnej drogi ujrzałem widok niezwykły. Otóż jadę dość szybkim tempem, droga nierówna, cały rower się trzęsie, a ja widzę w oddali, jakieś 300-400 m przede mną "coś" podskakuje. Zafrapowało mnie to bardzo, najpierw myślałem, że ktoś się bawi z podskakującym psem, ale coś mi nie pasowało... Patrzę, patrzę i dalej nie wiem, co to za zabawa i kto tam się bawi... Pewnie nigdy bym się nie domyślił, gdyby nagle facet nie podskoczył sprężyście i sprawnie nie naciągnął gaci na goły tyłek. W ten oto sposób wszystko stało się jasne! :-)
Chciałem przejeżdżając twardo obok nich zawołać jak w tytule wpisu, ale się powstrzymałem - może lubią jak ktoś podgląda ;-)
Przyjechałem tu podglądać przyrodę, ale czasem spotkanie z ludźmi potrafi dać równie dużo radości :-)
No ale do sedna. Jak zwykle plan wyjazdu zrodził się w nocy z piątku na sobotę. Prognoza była dobra, więc czemu by nie przejechać jakimiś nie objechanymi jeszcze dalszymi trasami. Padło na Bory Tucholskie. W planie też były Wdzydze, ale tam nie udało się już zajechać.
Z rana pędzę na pociąg - zdążyłem na dwie minuty przed odjazdem. Jest dość chłodno - cieszę się, że wziąłem ze sobą bluzę. W Chojnicach jestem ok. 10.30 - tym razem nie zwiedzam miasta, tylko od razu kieruję się w kierunku parku narodowego.
Początkowo jadę zielonym szlakiem pieszym. Na wjeździe do Parku Narodowego Bory Tucholskie dowiaduję się, że trzeba kupić bilet. Problem w tym, że można to zrobić w dość odległych miejscach (nie ma nikogo na bramie) ale jedno z nich mam po drodze - tam spróbuję kupić bilet.
Szlak prowadzi wzdłuż kilku jeziorek ukrytych w borze - jest tu naprawdę uroczo tylko szkoda, że nie można dojechać do samych jeziorek. Zatrzymuję się przy leśniczówce Dębowa Góra - tu czasami sprzedają bilety do parku. Pukam, stukam, dzwonię, ale mimo, że ktoś jest w środku, to i tak mi nikt nie otwiera. Na wywieszonej kartce napis, że bilety sprzedawane są we wtorki i czwartki od 9.00 do 11.00... Ciekawe jakimi badaniami udało im się ustalić taką porę - zapewne są to godziny szczytu ruchu turystycznego w borach... :-)
Poddaję się i jadę dalej bez biletu (co jest zdecydowanie sprzeczne z moimi zasadami) :-(
Zatrzymuję się na odpoczynek nad pierwszym "dostępnym" jeziorem - Jeleń.
W jeziorze pływają płotki i okonie - widać, że mają się dobrze. Po odpoczynku jadę dalej zielonym a później przerzucam się na niebieski szlak do Swornychgaci.
Przed Swornymigaciami podziwiam jeszcze ogrom Jeziora Karsińskiego - fale dziś są tutaj jak na pełnym morzu.
Mijam też ciekawą reklamę :-)
Za Swornymigaciami wbijam się na niebieski Szlak Rzeki Zbrzycy, który pokrywa się z Greenway'em - chcę nimi dotrzeć w pobliże jeziora Wdzydze. Trasa ta, choć ciekawa, daje mi się jednak we znaki - bardzo dużo tu piachu i długimi odcinkami dość ciężko się jedzie... Ale jest bardzo ładnie!
Przedzierając się piachami kaszubskich lasów zbliżam się powoli do j. Wdzydze.
Niestety widzę, że czasu coraz mniej i muszę nieco zmodyfikować swoje plany. Nie dojadę do Wdzydz, żeby posiedzieć na przystani, więc zatrzymuję się na rybkę w małym barze przy szlaku.
Po szybkim posiłku ruszam już najkrótszą trasą w kierunku Tczewa. Jadę jeszcze kawałki lasem, ale większość drogi to teraz asfalty. Na jednym z leśnych skrzyżowań zauważam zamyślonego zająca. Jest na tyle zamyślony, że nie zauważa jak przejeżdżam i się zatrzymuję - dzięki temu udało mi się go uwiecznić.
Oprócz uwiecznionego tu zająca i parki opisanej na początku miałem jeszcze ciekawe spotkanie z lisem, który tak był zaaferowany grzebaniem w trawie, że zauważył mnie jak byłem jakieś 20 m przed nim, oraz z wiewiórką, która niestety nie chciała być sfotografowana :-(
Ogólnie dzień baaardzo udany!
Mapki bez dojazdu na PKP w Rokitkach. Niestety dwie, bo mi się Endo na jednym przystanku wyłączyło.
Chciałem przejeżdżając twardo obok nich zawołać jak w tytule wpisu, ale się powstrzymałem - może lubią jak ktoś podgląda ;-)
Przyjechałem tu podglądać przyrodę, ale czasem spotkanie z ludźmi potrafi dać równie dużo radości :-)
No ale do sedna. Jak zwykle plan wyjazdu zrodził się w nocy z piątku na sobotę. Prognoza była dobra, więc czemu by nie przejechać jakimiś nie objechanymi jeszcze dalszymi trasami. Padło na Bory Tucholskie. W planie też były Wdzydze, ale tam nie udało się już zajechać.
Z rana pędzę na pociąg - zdążyłem na dwie minuty przed odjazdem. Jest dość chłodno - cieszę się, że wziąłem ze sobą bluzę. W Chojnicach jestem ok. 10.30 - tym razem nie zwiedzam miasta, tylko od razu kieruję się w kierunku parku narodowego.
Ekspres Tczew-Chojnice na stacji w Chojnicach© Magic
Początkowo jadę zielonym szlakiem pieszym. Na wjeździe do Parku Narodowego Bory Tucholskie dowiaduję się, że trzeba kupić bilet. Problem w tym, że można to zrobić w dość odległych miejscach (nie ma nikogo na bramie) ale jedno z nich mam po drodze - tam spróbuję kupić bilet.
Bory Tucholskie - wjazd do parku narodowego© Magic
Szlak prowadzi wzdłuż kilku jeziorek ukrytych w borze - jest tu naprawdę uroczo tylko szkoda, że nie można dojechać do samych jeziorek. Zatrzymuję się przy leśniczówce Dębowa Góra - tu czasami sprzedają bilety do parku. Pukam, stukam, dzwonię, ale mimo, że ktoś jest w środku, to i tak mi nikt nie otwiera. Na wywieszonej kartce napis, że bilety sprzedawane są we wtorki i czwartki od 9.00 do 11.00... Ciekawe jakimi badaniami udało im się ustalić taką porę - zapewne są to godziny szczytu ruchu turystycznego w borach... :-)
Poddaję się i jadę dalej bez biletu (co jest zdecydowanie sprzeczne z moimi zasadami) :-(
Zatrzymuję się na odpoczynek nad pierwszym "dostępnym" jeziorem - Jeleń.
Opalanie nad Jeziorem Jeleń© Magic
W jeziorze pływają płotki i okonie - widać, że mają się dobrze. Po odpoczynku jadę dalej zielonym a później przerzucam się na niebieski szlak do Swornychgaci.
W Borach Tucholskich© Magic
Przed Swornymigaciami podziwiam jeszcze ogrom Jeziora Karsińskiego - fale dziś są tutaj jak na pełnym morzu.
Jezioro Karsińskie© Magic
Mijam też ciekawą reklamę :-)
Reklama przystani Kusznierewicza© Magic
Swornegacie© Magic
Za Swornymigaciami wbijam się na niebieski Szlak Rzeki Zbrzycy, który pokrywa się z Greenway'em - chcę nimi dotrzeć w pobliże jeziora Wdzydze. Trasa ta, choć ciekawa, daje mi się jednak we znaki - bardzo dużo tu piachu i długimi odcinkami dość ciężko się jedzie... Ale jest bardzo ładnie!
Tranquill nad Zbrzycą© Magic
Kościół w Leśnie© Magic
Przedzierając się piachami kaszubskich lasów zbliżam się powoli do j. Wdzydze.
Jezioro Lipno© Magic
Niestety widzę, że czasu coraz mniej i muszę nieco zmodyfikować swoje plany. Nie dojadę do Wdzydz, żeby posiedzieć na przystani, więc zatrzymuję się na rybkę w małym barze przy szlaku.
Tu Wda wpływa do jeziora Wdzydze© Magic
Po szybkim posiłku ruszam już najkrótszą trasą w kierunku Tczewa. Jadę jeszcze kawałki lasem, ale większość drogi to teraz asfalty. Na jednym z leśnych skrzyżowań zauważam zamyślonego zająca. Jest na tyle zamyślony, że nie zauważa jak przejeżdżam i się zatrzymuję - dzięki temu udało mi się go uwiecznić.
Gdzie ta stara się znowu szlaja... ;-)© Magic
Oprócz uwiecznionego tu zająca i parki opisanej na początku miałem jeszcze ciekawe spotkanie z lisem, który tak był zaaferowany grzebaniem w trawie, że zauważył mnie jak byłem jakieś 20 m przed nim, oraz z wiewiórką, która niestety nie chciała być sfotografowana :-(
Ogólnie dzień baaardzo udany!
Mapki bez dojazdu na PKP w Rokitkach. Niestety dwie, bo mi się Endo na jednym przystanku wyłączyło.
Od dentysty
Czwartek, 17 maja 2012 Kategoria 25 - 50, Kociewie, Okolice Tczewa, Polska, Teren
Km: | 43.24 | Km teren: | 29.40 | Czas: | 01:52 | km/h: | 23.16 |
Pr. maks.: | 45.30 | Temperatura: | 12.0°C | HRmax: | 160160 ( 88%) | HRavg | 134( 74%) |
Kalorie: | 1570kcal | Podjazdy: | 354m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wreszcie znalazłem czas, żeby się udać do dentysty. Po załataniu dziur ruszam w drogę - jadę ze Starogardu w kierunku Turza i Tczewa. Miałem zajechać nad jezioro Jamertal, ale byłem tak zamyślony, że minąłem zjazd i nie chciało mi się już wracać :-)
Pogoda całkiem ładna choć wiatr znów mrozi - zapowiadają dużo cieplejsze dni - oby!
Oczywiście nie obyło się bez zwierzątek - bocian i dwa zające na polu przed Boroszewem, dwie sarny na drodze za Wędkowami, ale najfajniejszy był zajączek ganiający za bawiącą się z nim wroną a później dumnie prowadzący "pochód" zwierzaków :-)
Pogoda całkiem ładna choć wiatr znów mrozi - zapowiadają dużo cieplejsze dni - oby!
Droga na Ciecholewy© Magic
Leśniczówka nad jez. Żygowickim - cała w bzie© Magic
Oczywiście nie obyło się bez zwierzątek - bocian i dwa zające na polu przed Boroszewem, dwie sarny na drodze za Wędkowami, ale najfajniejszy był zajączek ganiający za bawiącą się z nim wroną a później dumnie prowadzący "pochód" zwierzaków :-)
Zwierzęcy pochód - zając (po lewej), krowa, krowa i koń :-)© Magic
Zachód w Lubiszewie© Magic
Pozbycie się złej energii :-)
Poniedziałek, 14 maja 2012 Kategoria 25 - 50, Kociewie, Okolice Tczewa, Polska, Teren
Km: | 43.74 | Km teren: | 33.70 | Czas: | 01:46 | km/h: | 24.76 |
Pr. maks.: | 48.70 | Temperatura: | 14.0°C | HRmax: | 164164 ( 91%) | HRavg | 147( 81%) |
Kalorie: | 1702kcal | Podjazdy: | 415m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Pierwsza dłuższa jazda bez postojów. Widać jestem gotowy na maratony ;-)
No i pozbyłem się dużej części "czarnej mocy" zgromadzonej ostatnio na budowie:-)
No i pozbyłem się dużej części "czarnej mocy" zgromadzonej ostatnio na budowie:-)
Poweselna odnowa
Niedziela, 13 maja 2012 Kategoria Kociewie, Okolice Tczewa, Teren, < 25
Km: | 19.20 | Km teren: | 9.00 | Czas: | 00:46 | km/h: | 25.04 |
Pr. maks.: | 43.40 | Temperatura: | 9.0°C | HRmax: | 167167 ( 92%) | HRavg | 137( 76%) |
Kalorie: | 651kcal | Podjazdy: | 166m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przejazd z Turza do Tczewa standardową trasą. Pierwszy napotkany w tym roku dzik.
Znów chłodno...
Znów chłodno...
Cieplutko!
Czwartek, 10 maja 2012 Kategoria 25 - 50, Kociewie, Okolice Tczewa, Polska, Teren
Km: | 32.21 | Km teren: | 12.00 | Czas: | 01:17 | km/h: | 25.10 |
Pr. maks.: | 47.50 | Temperatura: | 26.0°C | HRmax: | 157157 ( 87%) | HRavg | 143( 79%) |
Kalorie: | 1162kcal | Podjazdy: | 264m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś tam i z powrotem. Czasu mało więc całkiem szybko :-)
No i oczywiście trafił się komar - nie był smaczny :-(
Ale za to jak ciepło!
No i oczywiście trafił się komar - nie był smaczny :-(
Ale za to jak ciepło!
Starogard Gd. - Turze - Tczew
Środa, 9 maja 2012 Kategoria 25 - 50, Kociewie, Okolice Tczewa, Polska, Teren
Km: | 43.75 | Km teren: | 27.50 | Czas: | 01:41 | km/h: | 25.99 |
Pr. maks.: | 50.20 | Temperatura: | 17.0°C | HRmax: | 167167 ( 92%) | HRavg | 153( 85%) |
Kalorie: | 1751kcal | Podjazdy: | 327m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Nieco inaczej niż zwykle - do Starogardu samochodem a powrót rowerem.
Po drodze przystanki nad jeziorem Jamertal, gdzie podobno kiedyś kręcili Krzyżaków, w Lesie Szpęgawskim, przed Boroszewem oraz przy sklepie w Boroszewie.
Dziś dużo przyjemniej (cieplej) niż ostatnio.
W Lesie Szpęgawskim każdy się zaduma...
Po drodze przystanki nad jeziorem Jamertal, gdzie podobno kiedyś kręcili Krzyżaków, w Lesie Szpęgawskim, przed Boroszewem oraz przy sklepie w Boroszewie.
Dziś dużo przyjemniej (cieplej) niż ostatnio.
Jezioro Jamertal - tu mieszkał Jurand ze Spychowa :-)© Magic
W Lesie Szpęgawskim każdy się zaduma...
No i jak ja mam wam przemówić do rozsądku ?...© Magic
Droga do Boroszewa© Magic
Powrót na trasę Tczew-Turze-Tczew - nowy wariant
Poniedziałek, 7 maja 2012 Kategoria 25 - 50, Kociewie, Okolice Tczewa, Polska, Teren
Km: | 36.16 | Km teren: | 21.00 | Czas: | 01:33 | km/h: | 23.33 |
Pr. maks.: | 40.90 | Temperatura: | 10.0°C | HRmax: | 159159 ( 88%) | HRavg | 140( 77%) |
Kalorie: | 1383kcal | Podjazdy: | 330m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej :-)
Tradycyjna wieczorna przejażdżka wariantem trasy z nowym odcinkiem terenowym Małżewko-Goszyn. Dużo zwierzaków, ale nieco za twarde podłoże. Jeden koziołek trzy razy przebiegał przede mną - nie mógł się zdecydować czy uciekać w prawo, czy w lewo :-) No i zmroziło mnie nieco pod wieczór - wbrew temperaturze bardzo chłodno.
Tradycyjna wieczorna przejażdżka wariantem trasy z nowym odcinkiem terenowym Małżewko-Goszyn. Dużo zwierzaków, ale nieco za twarde podłoże. Jeden koziołek trzy razy przebiegał przede mną - nie mógł się zdecydować czy uciekać w prawo, czy w lewo :-) No i zmroziło mnie nieco pod wieczór - wbrew temperaturze bardzo chłodno.
Widok z okna© Magic
Jazda pomiędzy i po wulkanach :-)
Poniedziałek, 30 kwietnia 2012 Kategoria 50 - 100, Teren, Góry, Niemcy
Km: | 90.08 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 04:50 | km/h: | 18.64 |
Pr. maks.: | 62.80 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | 169169 ( 93%) | HRavg | 135( 75%) |
Kalorie: | 4198kcal | Podjazdy: | 1288m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
No i jestem w Niemczech. Nie mogę sobie tu odmówić wycieczki rowerowej – w końcu nie na darmo przywiozłem tu Tranquillka, który dzielnie zniósł podróż przez całe Niemcy na dachu samochodu atakowany przez owady różnego rodzaju.
Po przygotowaniu roweru do jazdy wyjeżdżam z Andernach – miasta nad Renem na granicy krainy Hohe Eifel – i jadę w kierunku Maria Laach, miejscowości/klasztoru nad jeziorem Laach powstałym w kraterze dawnego wulkanu. Nie spodziewałem się, że trasy będą tu tak wymagające. Już na pierwszych 2-3 kilometrach robię niemal 200 m podjazdu. Po drodze zatrzymuję się, żeby sfotografować nadreńską panoramę oraz poobserwować latujące tu w dość dużej ilości ptaki drapieżne.
Wreszcie wjeżdżam na pierwszą dziś górkę – jestem przy Andernacher Hochkreuz na wysokości ponad 300 m n.p.m.
Na szczęście teraz czeka mnie odcinek w dół – dużo szybciej niż wjeżdżałem tracę wysokość i wjeżdżam do położonej w dolinie miejscowości Eich.
Dopiero tutaj zauważam, co znaczy mieszkanie w okolicy powulkanicznej – większość domów zbudowana jest tu z czarnego wulkanicznego kamienia, co wygląda całkiem ciekawie. Można powiedzieć, że wulkan zbudował to miasto :-)
Z Eich kieruję się na Nickenich – znów mam pod górkę, a potem znów z górki. Nickenich jest bardzo podobne do Eich – również większość domów zbudowana z kamienia wulkanicznego.
Wjeżdżam tu do parku/lasu otaczającego jezioro Laach. No i jak to z wulkanami bywa – żeby zobaczyć krater, trzeba najpierw dostać się na koronę. Zaczynam więc kolejny dziś podjazd. Tym razem wjeżdżam z ok. 200 m n.p.m. na górkę mającą 407 m n.p.m. Leśna droga jest przyjazna dla rowerzystów i udaje mi się wjechać bez większych problemów, no a ze szczytu mam okazję po raz pierwszy podziwiać w dole jezioro.
Po krótkim odpoczynku zjeżdżam w kierunku opactwa Maria Laach. Teraz idzie mi dużo szybciej, a na miejscu mogę się nieco posilić i wreszcie uzupełnić zapas picia. Jeszcze nie wiem, że na kupionym tu litrze soku jabłkowego dotrę aż do Andernach :-)
Po przerwie ruszam dalej, w kierunku Mozeli – rzeki nad którą powstają jedne z najlepszych (moim zdaniem) win na świecie. Niestety, jak to z kraterami bywa, żeby z nich się wydostać, trzeba znów wdrapać się na górę. :-(
Po wyjechaniu z krateru kieruję się na Hatzenport nad rzeką Mozelą. Muszę przyspieszyć, bo widzę, że czasu może mi przed zachodem nie starczyć na powrót, więc poruszam się teraz głównie trasami asfaltowymi. Niestety, jak to w górach, nie ma tu płaskich odcinków. Co chwilę muszę więc pokonywać kolejne podjazdy - natrafia się i górska serpentynka... Jadę przez Mendig, Thür, Polch. Po drodze widzę dużo ciekawych miejsc i rzeczy: kościoły, kamienie wulkaniczne, łączenie dawnej architektury z nowoczesnością, zabytki itd. itp.
Wreszcie zbliżam się do Hatzenport nad Mozelą. Ostatnie dwa-trzy kilometry, to szalona jazda w dół. Odcinkami prędkość przekracza 60 km/h. Nie zwalniam jednak całkowicie hamulca, co ratuje mnie na jednej serpentynie - gdybym wcześniej całkiem odpuścił hamowanie, to zapewne wylądowałbym w krzakach obok drogi - na szczęście kończy się jedynie na strachu. Uffffff!!! :-)
I wreszcie dojechałem! Jestem nad Mozelą. Jak już wcześniej napisałem stąd pochodzą moje ulubione wina. Okolica jest bajkowa - rzeka płynąca wąwozem, którego brzegi mają 100-200 m wysokości, mnóstwo zamków i zabytkowych miasteczek, winnice na stromych zboczach i do tego ścieżka rowerowa wzdłuż całej rzeki - wymarzone miejsce dla rowerzystów.
Czasu, niestety, mam mało, więc muszę jeszcze przyspieszyć. Na szczęście ścieżka wzdłuż rzeki jest płaska i jedzie się tutaj bardzo szybko. Po drodze robię jedynie króciutkie przystanki na zdjęcia i pędze dalej.
W Winningen opuszczam Mozelę i odbijam na północ najkrótszą drogą do Andernach. Niestety, nie wziąłęm pod uwagę 160-metrowego podjazdu, który prawdopodobnie spowodował, że jechałem dłużej niż trwałoby to dłuższą drogą wzdłuż rzeki.
I tak się udało - dojeżdżam na miejsce tuż przed zachodem. :-)
Po przygotowaniu roweru do jazdy wyjeżdżam z Andernach – miasta nad Renem na granicy krainy Hohe Eifel – i jadę w kierunku Maria Laach, miejscowości/klasztoru nad jeziorem Laach powstałym w kraterze dawnego wulkanu. Nie spodziewałem się, że trasy będą tu tak wymagające. Już na pierwszych 2-3 kilometrach robię niemal 200 m podjazdu. Po drodze zatrzymuję się, żeby sfotografować nadreńską panoramę oraz poobserwować latujące tu w dość dużej ilości ptaki drapieżne.
Pierwszy podjazd za nami© Magic
Wreszcie wjeżdżam na pierwszą dziś górkę – jestem przy Andernacher Hochkreuz na wysokości ponad 300 m n.p.m.
Andernacher Hochkreutz© Magic
Na szczęście teraz czeka mnie odcinek w dół – dużo szybciej niż wjeżdżałem tracę wysokość i wjeżdżam do położonej w dolinie miejscowości Eich.
Widok na Eich z góry© Magic
Dopiero tutaj zauważam, co znaczy mieszkanie w okolicy powulkanicznej – większość domów zbudowana jest tu z czarnego wulkanicznego kamienia, co wygląda całkiem ciekawie. Można powiedzieć, że wulkan zbudował to miasto :-)
Uliczka w Eich© Magic
Klimat miasta Eich© Magic
Kościół w Eich© Magic
Tufy wulkaniczne - główny materiał budowlany w tej okolicy© Magic
Z Eich kieruję się na Nickenich – znów mam pod górkę, a potem znów z górki. Nickenich jest bardzo podobne do Eich – również większość domów zbudowana z kamienia wulkanicznego.
Panorama Nickenich© Magic
Wjeżdżam tu do parku/lasu otaczającego jezioro Laach. No i jak to z wulkanami bywa – żeby zobaczyć krater, trzeba najpierw dostać się na koronę. Zaczynam więc kolejny dziś podjazd. Tym razem wjeżdżam z ok. 200 m n.p.m. na górkę mającą 407 m n.p.m. Leśna droga jest przyjazna dla rowerzystów i udaje mi się wjechać bez większych problemów, no a ze szczytu mam okazję po raz pierwszy podziwiać w dole jezioro.
Widok z korony krateru na jezioro Laach© Magic
Po krótkim odpoczynku zjeżdżam w kierunku opactwa Maria Laach. Teraz idzie mi dużo szybciej, a na miejscu mogę się nieco posilić i wreszcie uzupełnić zapas picia. Jeszcze nie wiem, że na kupionym tu litrze soku jabłkowego dotrę aż do Andernach :-)
Opactwo Maria Laach© Magic
Po przerwie ruszam dalej, w kierunku Mozeli – rzeki nad którą powstają jedne z najlepszych (moim zdaniem) win na świecie. Niestety, jak to z kraterami bywa, żeby z nich się wydostać, trzeba znów wdrapać się na górę. :-(
Panorama jeziora Laach od południa© Magic
Po wyjechaniu z krateru kieruję się na Hatzenport nad rzeką Mozelą. Muszę przyspieszyć, bo widzę, że czasu może mi przed zachodem nie starczyć na powrót, więc poruszam się teraz głównie trasami asfaltowymi. Niestety, jak to w górach, nie ma tu płaskich odcinków. Co chwilę muszę więc pokonywać kolejne podjazdy - natrafia się i górska serpentynka... Jadę przez Mendig, Thür, Polch. Po drodze widzę dużo ciekawych miejsc i rzeczy: kościoły, kamienie wulkaniczne, łączenie dawnej architektury z nowoczesnością, zabytki itd. itp.
Kamień wulkaniczny w Thür© Magic
Stara szopa - nowe rozwiązania :-)© Magic
Wreszcie zbliżam się do Hatzenport nad Mozelą. Ostatnie dwa-trzy kilometry, to szalona jazda w dół. Odcinkami prędkość przekracza 60 km/h. Nie zwalniam jednak całkowicie hamulca, co ratuje mnie na jednej serpentynie - gdybym wcześniej całkiem odpuścił hamowanie, to zapewne wylądowałbym w krzakach obok drogi - na szczęście kończy się jedynie na strachu. Uffffff!!! :-)
A mówią, że w Niemczech drogi są proste! ;-) Droga tuż przed zjazdem do Mozeli© Magic
I wreszcie dojechałem! Jestem nad Mozelą. Jak już wcześniej napisałem stąd pochodzą moje ulubione wina. Okolica jest bajkowa - rzeka płynąca wąwozem, którego brzegi mają 100-200 m wysokości, mnóstwo zamków i zabytkowych miasteczek, winnice na stromych zboczach i do tego ścieżka rowerowa wzdłuż całej rzeki - wymarzone miejsce dla rowerzystów.
Mozela w Hatzenport© Magic
Czasu, niestety, mam mało, więc muszę jeszcze przyspieszyć. Na szczęście ścieżka wzdłuż rzeki jest płaska i jedzie się tutaj bardzo szybko. Po drodze robię jedynie króciutkie przystanki na zdjęcia i pędze dalej.
Panorama miasteczka Alken© Magic
Wiadukt i winnice nad Mozelą© Magic
W Winningen opuszczam Mozelę i odbijam na północ najkrótszą drogą do Andernach. Niestety, nie wziąłęm pod uwagę 160-metrowego podjazdu, który prawdopodobnie spowodował, że jechałem dłużej niż trwałoby to dłuższą drogą wzdłuż rzeki.
I tak się udało - dojeżdżam na miejsce tuż przed zachodem. :-)
Pojezierze Drawskie
Sobota, 28 kwietnia 2012 Kategoria >100 km, Teren, Pojezierze Drawskie, Złocieniec, Polska
Km: | 106.24 | Km teren: | 71.00 | Czas: | 05:28 | km/h: | 19.43 |
Pr. maks.: | 44.90 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | 167167 ( 92%) | HRavg | 134( 74%) |
Kalorie: | 4632kcal | Podjazdy: | 885m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
W związku z nagłą zmianą planów i przełożeniem wyjazdu do Niemiec o jeden dzień trafiła mi się okazja pojeżdżenia ścieżkami stron rodzinnych. Długo się zastanawiałem jak pojechać i wreszcie zdecydowałem, że ruszę dookoła Lubia a później w kierunku Siecina. Pogoda naprawdę dopisała – pierwszy raz w tym roku temperatura była na tyle wysoka (22 stopnie C), że mogłem wyruszyć w koszulce z krótkim rękawkiem, a i tak było mi momentami za ciepło.
Ruszam w kierunku jeziorek Rakowo, po drodze fotografuję jeszcze dwa kamienie pamiątkowe – jeden z nich po raz pierwszy dojrzałem dopiero parę lat temu mimo, że przez wiele lat przechodziłem koło niego niemal codziennie idąc do szkoły :-) Dalej, zielonym szlakiem rowerowym, objeżdżam jeziorka i kieruję się nad jezioro Kańsko. Tutaj zbaczam lekko ze szlaku, aby podjechać również z drugiej strony jeziora. Po drodze przejeżdżam ciekawy fragment szlaku poprowadzony okazałym bukowym lasem. Na drzewach pojawiły się już pąki – wkrótce pewnie bardzo się tu zazieleni.
Znad Kańska jadę w kierunku Kosobud, gdzie „wskakuję” na tym razem żółty szlak rowerowy którym kieruję się w kierunku czerwonego szlaku prowadzącego dookoła jeziora Lubie. W Kosobudach zatrzymuję się jeszcze przy kościele oraz cmentarzu ewangelickim. Tu przeżywam dość wstrząsające chwile widząc, że wszystkie metalowe krzyże zostały usunięte z nagrobków – widać ludzie nie są w stanie uszanować nawet takich miejsc... Przykre... Bardzo...
Między Linownem a Gudowem wjeżdżam na czerwony szlak, którym będę jechał (z małymi przerwami) aż do Sienicy. W Gudowie pierwszy raz dojeżdżam nad samo Lubie – jezioro jest dziś spokojne, a przy ładnej pogodzie wygląda naprawdę zachęcająco.
Zaraz za Gudowem opuszczam na chwilę czerwony szlak i przerzucam się na zielony pieszy, aby pojechać wzdłuż samego brzegu jeziora – szlak poprowadzony jest naprawdę fajną ścieżką, jak to nazywam „jeziorówką” – jedzie się nią fajnie, a jednocześnie jest małym wyzwaniem terenowym. W pewnym momencie atakują mnie gałęzie – najpierw tylne, a potem przednie koło. Na szczęście są na tyle słabe, że koła nie cierpią a ja mogę jechać dalej. Chciałem sobie nieco skrócić drogę, ale zapomniałem, że przede mną jest Drawa no i w pewnym momencie muszę zawrócić – na szczęście tylko mały kawałeczek. W tym miejscu spotykam też pierwsze zwierzaki – wiewiórkę, dwa zające i koziołka. Wracam do czerwonego szlaku rowerowego i jadąc nim przejeżdżam kolorowy mostek na Drawie – to pierwszy mój dzisiejszy przejazd przez tą rzekę.
Dalej jadę przez Mielenko i Karwice, tutaj już wzdłuż południowego brzegu Lubia. Ścieżka jest poprowadzona bardzo miłymi leśnymi drogami choć oczywiście zdarzają się fragmenty piaszczyste lub zniszczone przez leśników. Czasami prześwitują widoki na samo jezioro po lewej stronie. Karwice to teren wojskowy, który dawniej był niedostępny dla zwykłych „obywateli”. W czasie stanu wojennego przebywało tu wielu ówczesnych decydentów.
Między Karwicami a Sienicą spotykam po raz drugi dziś Drawę – krążę nieco w tym miejscu, bo wiem, że płynie tu bardzo ładnym wąwozem i warto się jej nieco przyjrzeć. Jest to miejsce, które zapewne dużo lepiej pamiętają przepływający tędy kajakarze, szczególnie ci, którzy zaliczyli wywrotki na tym, zaliczanym do górskich, fragmencie rzeki. Dziś też płynie tędy jakiś niemiecki spływ i też mają problemy z podpłynięciem.
W Sienicy zatrzymuję się na dłużej, żeby się posilić i napić – pogoda sprawia, że piję dziś naprawdę dużo – woda „wychodzi” ze mnie bardzo szybko.
Z Sienicy kieruję się, tym razem asfaltem, w kierunku Wierzchowa. Tu z kolei w stanie wojennym więziono wielu działaczy Solidarności.
W Wierzchowie wjeżdżam na czarny szlak rowerowy, którym objeżdżam kolejne jezioro – Wąsosze i dojeżdżam do Bobrowa.
W Bobrowie spotykam pozującego do zdjęć bociana, więc spędzam tu nieco więcej czasu.
Chwilę później „przeskakuję” na czerwony szlak rowerowy, którym jadę do Siemczyna. Na tym odcinku zaczynam odczuwać zmęczenie – wyraźnie pobolewa mnie prawy nadgarstek, co powoduje, że coraz mocniej zastanawiam sie nad powrotem.
Jednak w Siemczynie podejmuję decyzję, że wrócę przez Cieszyno, więc jadę w tamtym kierunku. W Głęboczku po raz trzeci dziś „spotykam” Drawę. Później jeszcze kawałek przez las i wjeżdżam na ścieżkę rowerową Połczyn- Złocieniec, którą wracam w kierunku Złocieńca.
W Złocieńcu ostatnie spotkanie z Drawą i tuż przed zachodem dojeżdżam na miejsce. Dzień był naprawdę udany :-)
Kamień pamiątkowy przy ulicy Drawskiej© Magic
Ruszam w kierunku jeziorek Rakowo, po drodze fotografuję jeszcze dwa kamienie pamiątkowe – jeden z nich po raz pierwszy dojrzałem dopiero parę lat temu mimo, że przez wiele lat przechodziłem koło niego niemal codziennie idąc do szkoły :-) Dalej, zielonym szlakiem rowerowym, objeżdżam jeziorka i kieruję się nad jezioro Kańsko. Tutaj zbaczam lekko ze szlaku, aby podjechać również z drugiej strony jeziora. Po drodze przejeżdżam ciekawy fragment szlaku poprowadzony okazałym bukowym lasem. Na drzewach pojawiły się już pąki – wkrótce pewnie bardzo się tu zazieleni.
Jezioro Kańsko - w tle szpital nad jeziorem© Magic
Pierwsze stokrotki© Magic
Znad Kańska jadę w kierunku Kosobud, gdzie „wskakuję” na tym razem żółty szlak rowerowy którym kieruję się w kierunku czerwonego szlaku prowadzącego dookoła jeziora Lubie. W Kosobudach zatrzymuję się jeszcze przy kościele oraz cmentarzu ewangelickim. Tu przeżywam dość wstrząsające chwile widząc, że wszystkie metalowe krzyże zostały usunięte z nagrobków – widać ludzie nie są w stanie uszanować nawet takich miejsc... Przykre... Bardzo...
Kościół w Kosobudach© Magic
Złomiarze tu byli...© Magic
Między Linownem a Gudowem wjeżdżam na czerwony szlak, którym będę jechał (z małymi przerwami) aż do Sienicy. W Gudowie pierwszy raz dojeżdżam nad samo Lubie – jezioro jest dziś spokojne, a przy ładnej pogodzie wygląda naprawdę zachęcająco.
Jezioro Lubie w Gudowie© Magic
Zaraz za Gudowem opuszczam na chwilę czerwony szlak i przerzucam się na zielony pieszy, aby pojechać wzdłuż samego brzegu jeziora – szlak poprowadzony jest naprawdę fajną ścieżką, jak to nazywam „jeziorówką” – jedzie się nią fajnie, a jednocześnie jest małym wyzwaniem terenowym. W pewnym momencie atakują mnie gałęzie – najpierw tylne, a potem przednie koło. Na szczęście są na tyle słabe, że koła nie cierpią a ja mogę jechać dalej. Chciałem sobie nieco skrócić drogę, ale zapomniałem, że przede mną jest Drawa no i w pewnym momencie muszę zawrócić – na szczęście tylko mały kawałeczek. W tym miejscu spotykam też pierwsze zwierzaki – wiewiórkę, dwa zające i koziołka. Wracam do czerwonego szlaku rowerowego i jadąc nim przejeżdżam kolorowy mostek na Drawie – to pierwszy mój dzisiejszy przejazd przez tą rzekę.
Dalej jadę przez Mielenko i Karwice, tutaj już wzdłuż południowego brzegu Lubia. Ścieżka jest poprowadzona bardzo miłymi leśnymi drogami choć oczywiście zdarzają się fragmenty piaszczyste lub zniszczone przez leśników. Czasami prześwitują widoki na samo jezioro po lewej stronie. Karwice to teren wojskowy, który dawniej był niedostępny dla zwykłych „obywateli”. W czasie stanu wojennego przebywało tu wielu ówczesnych decydentów.
Magic nad Lubiem© Magic
Między Karwicami a Sienicą spotykam po raz drugi dziś Drawę – krążę nieco w tym miejscu, bo wiem, że płynie tu bardzo ładnym wąwozem i warto się jej nieco przyjrzeć. Jest to miejsce, które zapewne dużo lepiej pamiętają przepływający tędy kajakarze, szczególnie ci, którzy zaliczyli wywrotki na tym, zaliczanym do górskich, fragmencie rzeki. Dziś też płynie tędy jakiś niemiecki spływ i też mają problemy z podpłynięciem.
Kajakarze na Drawie© Magic
W Sienicy zatrzymuję się na dłużej, żeby się posilić i napić – pogoda sprawia, że piję dziś naprawdę dużo – woda „wychodzi” ze mnie bardzo szybko.
Na ławeczce w Sienicy - niebo nad głową...© Magic
Z Sienicy kieruję się, tym razem asfaltem, w kierunku Wierzchowa. Tu z kolei w stanie wojennym więziono wielu działaczy Solidarności.
Zakład karny w Wierzchowie© Magic
Kościół w Wierzchowie© Magic
W Wierzchowie wjeżdżam na czarny szlak rowerowy, którym objeżdżam kolejne jezioro – Wąsosze i dojeżdżam do Bobrowa.
Nad Wąsoszem© Magic
W Bobrowie spotykam pozującego do zdjęć bociana, więc spędzam tu nieco więcej czasu.
Hej! Ty na dole! Zrobisz tak???© Magic
Chwilę później „przeskakuję” na czerwony szlak rowerowy, którym jadę do Siemczyna. Na tym odcinku zaczynam odczuwać zmęczenie – wyraźnie pobolewa mnie prawy nadgarstek, co powoduje, że coraz mocniej zastanawiam sie nad powrotem.
Linia kolejowa Szczecinek-Runowo (Czy te tory są proste?)© Magic
Jednak w Siemczynie podejmuję decyzję, że wrócę przez Cieszyno, więc jadę w tamtym kierunku. W Głęboczku po raz trzeci dziś „spotykam” Drawę. Później jeszcze kawałek przez las i wjeżdżam na ścieżkę rowerową Połczyn- Złocieniec, którą wracam w kierunku Złocieńca.
W Złocieńcu ostatnie spotkanie z Drawą i tuż przed zachodem dojeżdżam na miejsce. Dzień był naprawdę udany :-)