Wpisy archiwalne w kategorii
Teren
Dystans całkowity: | 7113.15 km (w terenie 4791.06 km; 67.35%) |
Czas w ruchu: | 389:14 |
Średnia prędkość: | 18.27 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.80 km/h |
Suma podjazdów: | 64460 m |
Maks. tętno maksymalne: | 207 (115 %) |
Maks. tętno średnie: | 178 (98 %) |
Suma kalorii: | 374191 kcal |
Liczba aktywności: | 172 |
Średnio na aktywność: | 41.36 km i 2h 15m |
Więcej statystyk |
Plamy na Słońcu
Sobota, 18 sierpnia 2012 Kategoria 50 - 100, Góry, Góry Izerskie, Krajoznawczo, Polska, Sudety, Teren
Km: | 54.25 | Km teren: | 29.00 | Czas: | 02:43 | km/h: | 19.97 |
Pr. maks.: | 58.60 | Temperatura: | 26.0°C | HRmax: | 164164 ( 91%) | HRavg | 120( 66%) |
Kalorie: | 1859kcal | Podjazdy: | 541m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Zachęcony przejażdżką oraz spacerem po Górach Izerskich decyduję się na ponowny wyjazd w te tereny. Ponieważ prognoza zapowiada niezły upał (a ja nie przepadam za upałami) postanawiam dzisiejszy dzień potraktować lajtowo - skorzystam z PKP oraz kolejki górskiej na Stóg Izerski aby potem spokojnie nacieszyć się górskimi ścieżkami bez potrzeby wylewania litrów potu na podjeździe. :-)
Ruszam z Goduszyna i po niecałych 2 km dojeżdżam do stacji w Rybnicy. Jestem nieco przed pociągiem, więc mogę pooglądać kolejną stację na moim szlaku "złotych lat PKP"...
Po chwili nadjeżdża mój ekspress, który teleportuje mnie do Rębiszowa. Tu również jest co podziwiać, ale najbardziej przyciąga moją uwagę kolorowe graffiti wykonane przez lokalnych artystów na intensywnie pachnącym kibelku. Wpatrując się w nie dochodzę do wniosku, że jest ono duuuużo ciekawsze od oryginalnej, zniszczonej przez dziesiątki lat, elewacji...
Z Rębiszowa kieruję się najkrótszą drogą do Świeradowa i stacji kolejki na Stóg Izerski. Pierwsza część tego odcinka spokojna - jadę asfaltem i obserwuję rosnące przede mną góry.
Za Orłowicami wjeżdżam na szutrową drogę i tu zaczyna się podjazd - niecałe 150 m do góry w kierunku dolnej stacji kolejki przez Zajęcznik. Męczę się tu nieco, głównie przez upał, ale za to raduję gdy wyjeżdżając z lasu pojawia się przede mną taki widok:
Aby się znaleźć na stacji muszę jeszcze tylko zjechać i wjechać po 20 m, ale to przecież nie jest żaden problem! Na stacji szybko kupuję bilet i bez ociągania się wsiadam z Tranquill'kiem do wagonika aby rozkoszować się bezwysiłkową jazdą w górę.
Przy okazji mam jedną wskazówkę dla tych, co tu kiedyś dotrą: widząc kolejkę do kasy nie przejmujcie się, tylko poszukajcie tu okienka, przy którym nie ma kolejki! ;-) Nie wiem czemu tak jest, ale byłem tu dwa razy i dwa razy było to samo: do jednego okienka stoi z 20 osób, a w drugim okienku siedzi samotny/a kasjer/ka i nikt nie chce podejść. Zapewniam, że ci samotni kasjerzy nie gryzą - można i u nich kupić bilet i to dużo szybciej niż w tym obleganym okienku :-)
No ale wracam do podziwiania widoków.
Na górze wypijam kawkę (też podziwiając widoki) i decyduję, żę przynajmniej od schroniska na szczyt wjadę rowerem. Nie jest to długi odcinek, ale dość wymagający - ze względu na luźne duże kamienie trzeba tu też chwileczkę podprowadzić rower ku uciesze obserwujących pieszych :-) Za to odbiłem sobie na zjeździe - tam im miny nieco zrzedły ;-)
Zjeżdżam żółto-zielonym szlakiem pieszym do Łącznika. Zjazd jest dość kamienisty, ale w większości przejezdny. W jednym odcinku jest nawet "objazd" dla rowerzystów, których jest tu dużo. Na przełęczy zastanawiam się skąd tu się wzięły opisy w języku niemieckim - wyraźnie jest to pozostałość po przedwojennych czasach, kiedy infrastruktura miała się tu dużo lepiej niż przez wiele lat po wojnie, w sumie nawet do dziś...
Z przełęczy miałem zamiar jechać dalej żółtym szlakiem pieszym aż do granicy, ale napotkany rowerzysta wybił mi to z głowy. Twierdził, że "tam same bagna", a jego widok wydawał mi się dość poważnie potwierdzający te określenia. Zmieniam więc szybko plan i kieruję się Drogą Telefoniczną do Polany Izerskiej. Szlak fajny (bo w dół), ale głównie lasem. Droga dobrze utrzymana dla rowerzystów. Do polany dojeżdżam szybko, bez przystanków.
Tu skręcam w prawo i jeszcze raz w prawo szlakiem rowerowym nr 13 do Koziego Potoku i ponownie do żółtego szlaku. Początkowo szybko z górki na pazurki, ostro w dół, ale po dojechaniu do potoku zatrzymuję się na nieco dłuższą sesję - jest tu cicho, spokojnie i pięknie.
Po fotoprzystanku jadę dalej Drogą Borowinową w kierunku Hali Izerskiej i Chatki Górzystów. Widoki tu są już ciekawsze - więcej "szerokich widoków" na Góry Izerskie. Jadę i podziwiam...
...aż w końcu pojawia się na horyzoncie Chatka Górzystów.
Dojeżdżam do chatki z planem posilenia się tutejszymi naleśnikami. Niestety, kolejka jest dziś dłuższa niż w niejednym supermarkecie, a kasa tylko jedna...
Ponieważ szkoda mi czasu na stanie w kolejce, rezygnuję z naleśników na rzecz znalezionego w plecaku starego Snickersa a zaoszczędzony czas wykorzystuję na obserwację i zastanawianie się, co można robić w górach w piękny dzień. A można dużo np.:
- można odpoczywać lub stać w kolejce ;-)
- można poddać swój rower gruntownemu specjalistycznemu przeglądowi
- można nabierać energii do dalszego wysiłku
- no i można napić się czegoś ciepłego :-)
- można też uczyć się sztuki podrywu (tego niestety nie mam na zdjęciu) - siedzę sobie na trawce i widzę jak pewien rowerzysta stoi obok mnie... Stoi, stoi, stoi, obserwuje, wypatruje, zastanawia się, aż wreszcie uaktywnia się jak przechodzi obok niego rowerzystka (ubrana typowo rowerowo) i odzywa się do niej zaczepnie "Śliczny masz strój". He, he, he, no myślałem, że w tym momencie zaśmieję się rubasznie, ale na szczęście się powstrzymałem. Dużo gorzej by było gdybym w tym momencie pił piwo lub coś podobnego - prysznic murowany :-)
Nie mogę tak jednak kontemplować w nieskończoność - ruszam dalej w kierunku schroniska Orle - może tam uda mi się coś zjeść. Po drodze nie mogę odmówić sobie kilku przystanków nad Izerą - no ta rzeka (i dopływy) jest niesamowita...
Dojeżdżam do Orle i widzę pierwszą ciekawostkę - mnóstwo teleskopów porozstawianych koło schroniska. Widzę, że jakaś grupa astrologów rozgościła tu na dobre. Nie wiem jeszcze, że czeka mnie tu gwóźdź dzisiejszego programu - obserwacja plam na Słońcu. No ale to później...
Najpierw idę do baru zamówić coś do jedzenia. Niestety i tu jest kolejka, ale na szczęście dużo mniejsza niż w Chatce Górzystów. Po dłuższym oczekiwaniu otrzymuję wreszcie naleśniczki i wracam do stolika na zewnątrz a tu druga niespodzianka dnia - nadchodzi znany większości rowerzystów Henio Sytner z całą ekipą Wakacji na Dwóch Kółkach. Trochę ich jest, a jakie mają fajne rowery!
Trochę się pokręcili, coś zjedli i ruszyli dalej rowerami, a ja wracam do swojego naleśnika. Na koniec pobytu koło Orle udało mi się jeszcze popatrzeć przez teleskopy i nawet sfotografować plamy i wybuchy na Słońcu (oczywiście dzięki uprzejmości właścicieli teleskopów)! Najlepiej było przy pierwszym spojrzeniu - zaglądam w teleskop i widzę białe koło. "Gdzie to Słońce" myślę sobie. "Nie dość, że nie widać Słońca, to jeszcze jakieś plamki mi tu się pokazują - coś zabrudzony ten teleskop". Ostatecznie okazało się, że to białe koło to właśnie Słońce a nie pole widzenia teleskopu. :-) A te plamki, to plamy na Słońcu, które, jak twierdzili panowie, jest teraz bardzo aktywne.
Popatrzyłem jeszcze trochę co tamci na Słońcu wyprawiają i ruszam w dalszą drogę. Podobnie jak cztery dni wcześniej jadę w kierunku Jakuszyc, ale tym razem nie robię błędu i nie skracam sobie drogi, tylko, jak Bóg przykazał, jadę szlakiem rowerowym ER-2, co oznacza, że prawie całą drogę jadę w dół, co z kolei mnie bardzo cieszy. Przed Jakuszycami zauważam jeszcze pomiędzy drzewami skocznie narciarskie w Harrachovie - jako kibic nie mogę ich nie uwiecznić.
Chwilę później jestem w Jakuszycach.
Teraz pozostał mi już tylko zjazd do Piechowic. Tym razem nie jadę główną drogą lecz równoległym szlakiem rowerowym, ale prędkości i tak przekraczają 50 km/h. Trzeba tylko uważać na dziury. Zatrzymuję się jeszcze na chwilę przy Kruczych Skałach, gdzie oglądam (i słucham) skok dziewczyny na bungee oraz zauważam betoniarkę do produkcji kamieni :-)
Z Kruczych Skał jadę dalej, mknę przez Szklarską Porębę i dalej główną drogą. Fajnie jest tak pędzić na równi z samochodami. Nieco żałuję, że w tym pędzie przejechałem zjazd do Wodospadu Szklarki - skręcam za to na mostek nad Kamienną nieco później, przed Piechowicami. Zaraz za rzeką drugi mostek, tym razem nad tajemniczym rurociągiem - boję się myśleć co nim płynie i co by było, gdyby wody rzeki go przerwały... Brrrr...
Ścieżka za to jest całkiem sympatyczna - fajnie się jedzie lasem wśród skał.
Ostatecznie dojeżdżam do Piechowic do pizzerii "U Bazyla", gdzie smakowicie kończę dzisiejszą przygodę.
Pizzę od Bazyla polecam wszystkim smakoszom pizzy! :-)
A tutejsze szlaki przekonują mnie, że to nie przypadek, że tu trenuje Maja Włoszczowska... Szkoda, że ma kontuzję, bo bym się z nią pościgał (tzn. spróbował utrzymać na kole) ;-)
Ruszam z Goduszyna i po niecałych 2 km dojeżdżam do stacji w Rybnicy. Jestem nieco przed pociągiem, więc mogę pooglądać kolejną stację na moim szlaku "złotych lat PKP"...
Stacja kolejowa w Rybnicy© Magic
Po chwili nadjeżdża mój ekspress, który teleportuje mnie do Rębiszowa. Tu również jest co podziwiać, ale najbardziej przyciąga moją uwagę kolorowe graffiti wykonane przez lokalnych artystów na intensywnie pachnącym kibelku. Wpatrując się w nie dochodzę do wniosku, że jest ono duuuużo ciekawsze od oryginalnej, zniszczonej przez dziesiątki lat, elewacji...
Graffiti na stacji w Rębiszowie© Magic
Z Rębiszowa kieruję się najkrótszą drogą do Świeradowa i stacji kolejki na Stóg Izerski. Pierwsza część tego odcinka spokojna - jadę asfaltem i obserwuję rosnące przede mną góry.
Panorama Gór Izerskich z królującym Stogiem Izerskim© Magic
Za Orłowicami wjeżdżam na szutrową drogę i tu zaczyna się podjazd - niecałe 150 m do góry w kierunku dolnej stacji kolejki przez Zajęcznik. Męczę się tu nieco, głównie przez upał, ale za to raduję gdy wyjeżdżając z lasu pojawia się przede mną taki widok:
Stacja kolejki linowej na Stóg Izerski© Magic
Aby się znaleźć na stacji muszę jeszcze tylko zjechać i wjechać po 20 m, ale to przecież nie jest żaden problem! Na stacji szybko kupuję bilet i bez ociągania się wsiadam z Tranquill'kiem do wagonika aby rozkoszować się bezwysiłkową jazdą w górę.
Przy okazji mam jedną wskazówkę dla tych, co tu kiedyś dotrą: widząc kolejkę do kasy nie przejmujcie się, tylko poszukajcie tu okienka, przy którym nie ma kolejki! ;-) Nie wiem czemu tak jest, ale byłem tu dwa razy i dwa razy było to samo: do jednego okienka stoi z 20 osób, a w drugim okienku siedzi samotny/a kasjer/ka i nikt nie chce podejść. Zapewniam, że ci samotni kasjerzy nie gryzą - można i u nich kupić bilet i to dużo szybciej niż w tym obleganym okienku :-)
No ale wracam do podziwiania widoków.
Widok z kolejki na Stóg Izerski© Magic
...i widok na kolejkę z góry© Magic
Schronisko PTTK na Stogu Izerskim© Magic
Na górze wypijam kawkę (też podziwiając widoki) i decyduję, żę przynajmniej od schroniska na szczyt wjadę rowerem. Nie jest to długi odcinek, ale dość wymagający - ze względu na luźne duże kamienie trzeba tu też chwileczkę podprowadzić rower ku uciesze obserwujących pieszych :-) Za to odbiłem sobie na zjeździe - tam im miny nieco zrzedły ;-)
Na szczycie Stogu Izerskiego© Magic
Zjeżdżam żółto-zielonym szlakiem pieszym do Łącznika. Zjazd jest dość kamienisty, ale w większości przejezdny. W jednym odcinku jest nawet "objazd" dla rowerzystów, których jest tu dużo. Na przełęczy zastanawiam się skąd tu się wzięły opisy w języku niemieckim - wyraźnie jest to pozostałość po przedwojennych czasach, kiedy infrastruktura miała się tu dużo lepiej niż przez wiele lat po wojnie, w sumie nawet do dziś...
Drogowskaz na przełęczy Łącznik - zwracam uwagę na trampki w kolorze szlaku ;-)© Magic
Z przełęczy miałem zamiar jechać dalej żółtym szlakiem pieszym aż do granicy, ale napotkany rowerzysta wybił mi to z głowy. Twierdził, że "tam same bagna", a jego widok wydawał mi się dość poważnie potwierdzający te określenia. Zmieniam więc szybko plan i kieruję się Drogą Telefoniczną do Polany Izerskiej. Szlak fajny (bo w dół), ale głównie lasem. Droga dobrze utrzymana dla rowerzystów. Do polany dojeżdżam szybko, bez przystanków.
Polana Izerska© Magic
Tu skręcam w prawo i jeszcze raz w prawo szlakiem rowerowym nr 13 do Koziego Potoku i ponownie do żółtego szlaku. Początkowo szybko z górki na pazurki, ostro w dół, ale po dojechaniu do potoku zatrzymuję się na nieco dłuższą sesję - jest tu cicho, spokojnie i pięknie.
Droga wzdłuż Koziego Potoku© Magic
Kozi Potok© Magic
Po fotoprzystanku jadę dalej Drogą Borowinową w kierunku Hali Izerskiej i Chatki Górzystów. Widoki tu są już ciekawsze - więcej "szerokich widoków" na Góry Izerskie. Jadę i podziwiam...
Przystanek na Drodze Borowinowej© Magic
...aż w końcu pojawia się na horyzoncie Chatka Górzystów.
Chatka Górzystów na Hali Izerskiej© Magic
Dojeżdżam do chatki z planem posilenia się tutejszymi naleśnikami. Niestety, kolejka jest dziś dłuższa niż w niejednym supermarkecie, a kasa tylko jedna...
Ponieważ szkoda mi czasu na stanie w kolejce, rezygnuję z naleśników na rzecz znalezionego w plecaku starego Snickersa a zaoszczędzony czas wykorzystuję na obserwację i zastanawianie się, co można robić w górach w piękny dzień. A można dużo np.:
- można odpoczywać lub stać w kolejce ;-)
Odpoczynek na łonie natury (kolejka do posiłków w tle)© Magic
- można poddać swój rower gruntownemu specjalistycznemu przeglądowi
Coś mi tu nie gra...© Magic
- można nabierać energii do dalszego wysiłku
Moce przybywajcie!© Magic
- no i można napić się czegoś ciepłego :-)
A co będę stać w kolejce - tu się napiję!© Magic
- można też uczyć się sztuki podrywu (tego niestety nie mam na zdjęciu) - siedzę sobie na trawce i widzę jak pewien rowerzysta stoi obok mnie... Stoi, stoi, stoi, obserwuje, wypatruje, zastanawia się, aż wreszcie uaktywnia się jak przechodzi obok niego rowerzystka (ubrana typowo rowerowo) i odzywa się do niej zaczepnie "Śliczny masz strój". He, he, he, no myślałem, że w tym momencie zaśmieję się rubasznie, ale na szczęście się powstrzymałem. Dużo gorzej by było gdybym w tym momencie pił piwo lub coś podobnego - prysznic murowany :-)
Nie mogę tak jednak kontemplować w nieskończoność - ruszam dalej w kierunku schroniska Orle - może tam uda mi się coś zjeść. Po drodze nie mogę odmówić sobie kilku przystanków nad Izerą - no ta rzeka (i dopływy) jest niesamowita...
Mostek na Hali Izerskiej© Magic
... i drugi mostek nad rzeczką Kobyła© Magic
Rzeka Izera© Magic
Izera© Magic
Dojeżdżam do Orle i widzę pierwszą ciekawostkę - mnóstwo teleskopów porozstawianych koło schroniska. Widzę, że jakaś grupa astrologów rozgościła tu na dobre. Nie wiem jeszcze, że czeka mnie tu gwóźdź dzisiejszego programu - obserwacja plam na Słońcu. No ale to później...
Teleskopy przed schroniskiem Orle© Magic
Najpierw idę do baru zamówić coś do jedzenia. Niestety i tu jest kolejka, ale na szczęście dużo mniejsza niż w Chatce Górzystów. Po dłuższym oczekiwaniu otrzymuję wreszcie naleśniczki i wracam do stolika na zewnątrz a tu druga niespodzianka dnia - nadchodzi znany większości rowerzystów Henio Sytner z całą ekipą Wakacji na Dwóch Kółkach. Trochę ich jest, a jakie mają fajne rowery!
Henryk Sytner na czele ekipy Wakacji na Dwóch Kółkach© Magic
Trochę się pokręcili, coś zjedli i ruszyli dalej rowerami, a ja wracam do swojego naleśnika. Na koniec pobytu koło Orle udało mi się jeszcze popatrzeć przez teleskopy i nawet sfotografować plamy i wybuchy na Słońcu (oczywiście dzięki uprzejmości właścicieli teleskopów)! Najlepiej było przy pierwszym spojrzeniu - zaglądam w teleskop i widzę białe koło. "Gdzie to Słońce" myślę sobie. "Nie dość, że nie widać Słońca, to jeszcze jakieś plamki mi tu się pokazują - coś zabrudzony ten teleskop". Ostatecznie okazało się, że to białe koło to właśnie Słońce a nie pole widzenia teleskopu. :-) A te plamki, to plamy na Słońcu, które, jak twierdzili panowie, jest teraz bardzo aktywne.
Wybuchy na Słońcu© Magic
Popatrzyłem jeszcze trochę co tamci na Słońcu wyprawiają i ruszam w dalszą drogę. Podobnie jak cztery dni wcześniej jadę w kierunku Jakuszyc, ale tym razem nie robię błędu i nie skracam sobie drogi, tylko, jak Bóg przykazał, jadę szlakiem rowerowym ER-2, co oznacza, że prawie całą drogę jadę w dół, co z kolei mnie bardzo cieszy. Przed Jakuszycami zauważam jeszcze pomiędzy drzewami skocznie narciarskie w Harrachovie - jako kibic nie mogę ich nie uwiecznić.
Skocznie narciarskie w Harrachovie© Magic
Chwilę później jestem w Jakuszycach.
Jakuszyce - tu odbywają się biegi narciarskie (i nie tylko)© Magic
Teraz pozostał mi już tylko zjazd do Piechowic. Tym razem nie jadę główną drogą lecz równoległym szlakiem rowerowym, ale prędkości i tak przekraczają 50 km/h. Trzeba tylko uważać na dziury. Zatrzymuję się jeszcze na chwilę przy Kruczych Skałach, gdzie oglądam (i słucham) skok dziewczyny na bungee oraz zauważam betoniarkę do produkcji kamieni :-)
Kamienna pod Kruczymi Skałami© Magic
Betoniarka do produkcji kamieni ;-)© Magic
Bungee jumping w Kruczych Skałach© Magic
Z Kruczych Skał jadę dalej, mknę przez Szklarską Porębę i dalej główną drogą. Fajnie jest tak pędzić na równi z samochodami. Nieco żałuję, że w tym pędzie przejechałem zjazd do Wodospadu Szklarki - skręcam za to na mostek nad Kamienną nieco później, przed Piechowicami. Zaraz za rzeką drugi mostek, tym razem nad tajemniczym rurociągiem - boję się myśleć co nim płynie i co by było, gdyby wody rzeki go przerwały... Brrrr...
Rurociąg pomiędzy Szklarską Porębą a Piechowicami© Magic
Ścieżka za to jest całkiem sympatyczna - fajnie się jedzie lasem wśród skał.
Ścieżka wzdłuż Kamiennej przed Piechowicami© Magic
Ostatecznie dojeżdżam do Piechowic do pizzerii "U Bazyla", gdzie smakowicie kończę dzisiejszą przygodę.
Pizzeria "U Bazyla"© Magic
Pizzę od Bazyla polecam wszystkim smakoszom pizzy! :-)
A tutejsze szlaki przekonują mnie, że to nie przypadek, że tu trenuje Maja Włoszczowska... Szkoda, że ma kontuzję, bo bym się z nią pościgał (tzn. spróbował utrzymać na kole) ;-)
Bóbr, Jelenia Góra i Góry Sokole
Czwartek, 16 sierpnia 2012 Kategoria 25 - 50, Góry, Krajoznawczo, Polska, Sudety, Teren
Km: | 41.55 | Km teren: | 19.00 | Czas: | 02:22 | km/h: | 17.56 |
Pr. maks.: | 61.90 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | 159159 ( 88%) | HRavg | 119( 66%) |
Kalorie: | 1569kcal | Podjazdy: | 490m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Ponownie jadę zwiedzać Sudety i okolice Jeleniej Góry. Muszę przyznać, że tereny te są bardzo atrakcyjne zarówno turystycznie jak i rowerowo. Ale po kolei...
Wyruszam przed 10.00 z Goduszyna - ruszam w kierunku Siedlęcina - wsi nad Bobrem. Po 3 kilometrach rozpoczyna się zjazd do doliny rzeki zakończony fantastycznym śmiganiem z dziką radością z prędkością ponad 60 km/h wąską i niezbyt równą drogą. Jakoś to przeżywam. :-)
Jestem w Siedlęcinie. Byłem tu już kiedyś - wówczas bez roweru jako turysta górski. Pamiętam, że dolina Bobru ma swój urok, więc tym razem poznam ją nieco lepiej. Zaczynam od Wieży Książęcej. Trafiam tu na wykopaliska prowadzone przez studentów/pracowników UJ (mam nadzieję, że dobrze pamiętam uczelnię).
Z Siedlęcina jadę dalej wzdłuż Bobru w kierunku Jeleniej Góry. Niecałe 2 km dalej dojeżdżam do elektrowni wodnej Bobrowice i Jez. Modrego. Budynek elektrowni przypomina mi nieco niektóre zameczki nad Loarą (tak mi się jakoś skojarzyło...).
Elektrownia wodna i jezioro powstały w latach 1924-25 jako element systemu przeciwpowodziowego w Sudetach Zachodnich. Na drugim brzegu jeziora powstało też później schronisko Perła Zachodu. Teoretycznie schronisko PTTK, ale chyba więcej zarabia na weselach niż na turystach :-(
Od pierwszej mojej wizyty w tym miejscu fascynowała mnie wieżyczka schroniska - tym razem po raz pierwszy udało mi się na nią wdrapać :-)
Dalej od schroniska do Jeleniej Góry prowadzi bardzo miły szlak rowerowy/pieszy. Co chwilę pojawiają się tablice informacyjne a ja zatrzymuję się to tu to tam...
Popijam wody z Cudownego Źródełka - przeżywam to bez najmniejszych dolegliwości, co oznacza, że moja prawość i niewinność jest bez zarzutu. Szkoda, że takich źródełek nie ma na Pomorzu... Każdy budowlaniec powinien przejść ten test! ;-)
Zauważam też ciekawe stojaki rowerowe koło tablic informacyjnych - muszę powiedzieć, że dla "górali" zdają egzamin. Nie wiem tylko jak by było w przypadku wąskich kół.
A na końcu ścieżki dowiaduję się, że jechałem szlakiem im. Mariana Południkiewicza.
Zauważam też tutaj wąski wjazd na Wzgórze Krzywoustego (375 m n.p.m.). Nie za bardzo chce mi się wspinać do góry, ale kusi mnie możliwość popatrzenia na Jelenią z góry no i wjeżdżam. Najpierw wita mnie sam Krzywy Ryj (jak go zwaliśmy w szkole)
a chwilę później wyrasta przede mną sama wieża.
Jestem nieco zmęczony po podjeździe, ale nie zastanawiam się długo - skoro tu dojechałem, to muszę też wejść na wieżę. Warto było - panorama Kotliny Jeleniogórskiej jest imponująca i tylko żałuję, że nie jestem tu o zachodzie!
Schodząc z wieży zauważam, że ze sławnych postaci (oprócz Bolka) był tu też Dan Hill - przyjaciel wielu odważnych rowerzystów! ;-)
Muszę nieco przyspieszyć, bo miałem jeździć nie za długo, mija z dwie godziny a ja jeszcze nie wjechałem na dobre do Jeleniej. Teraz kieruję się na Góry Sokole, zwane przez lokalnych mieszkańców "Cyckami" (bo z daleka widać dwa sterczące szczyty :-)). Staram trzymać się szlaku rowerowego ER-6, ale w mieście okazuje się to niewykonalne. Nie wiem dlaczego, ale w miastach szlaki rowerowe jakby się rozpływały pomiędzy ulicami... Jadę więc "na azymut" i dopiero po drugiej stronie Jeleniej wracam na szlak. Teraz dość szybko pokonuję trasę. Po drodze wielokrotnie mogę podziwiać panoramy, głównie Karkonoszy, ale nie tylko.
Niecałe 10 km za Jelenią Górą dojeżdżam do Wojanowa i tu moim oczom ukazuje się okazały pałacyk. Muszę przyznać, że robi wrażenie. Jest jednym z najlepiej utrzymanych zabytków w Polsce. A wszystko dzięki jakiemuś tajemniczemu właścicielowi... (Pałac został przejęty po pożarze, który wybuchł z niewiadomych przyczyn)
Pałac nie jest jedyną atrakcją Wojanowa - jest tu też kościół przy którym ustawione są interesujące płyty nagrobne, są ciekawe budynki, jest też drugi pałac w Bobrowie a także coraz bardziej okazała panorama Gór Sokolich.
W Bobrowie muszę zmienić nieco plany - otrzymuję telefon z centrali i zamiast objechać Góry Sokole (czyli zajrzeć do Cycków ;-)) muszę pędzić w kierunku bazy - ruszam więc w kierunku Miłkowa. Droga z asfaltowej zmienia się w szutrową, ale jedzie się dobrze choć dużo więcej teraz mam podjazdów. W kolejnej miejscowości przejeżdżam koło kolejnego pałacyku - dużo tu ich jest dookoła.
Za Karpnikami droga wchodzi w las - pod górę i z góry do następnej wioski. Pojawia się ponownie asfalt. Na zjeździe do Kowar na horyzoncie powraca Śnieżka i tak mi towarzyszy niemal do końca trasy.
Za Kowarami, gdy przejeżdżam obok stawu, coś większego wskakuje do wody. Myślę, że mógł to być bóbr, ale nie mam, niestety, czasu go wypatrywać - już jestem na kolejnym podjeździe.
Ostatni przystanek na uwiecznienie Śnieżki i po paru minutach dojeżdżam do bazy.
Zastanawia mnie tylko jak ja na tą Śnieżkę wjechałem... :-)
Wyruszam przed 10.00 z Goduszyna - ruszam w kierunku Siedlęcina - wsi nad Bobrem. Po 3 kilometrach rozpoczyna się zjazd do doliny rzeki zakończony fantastycznym śmiganiem z dziką radością z prędkością ponad 60 km/h wąską i niezbyt równą drogą. Jakoś to przeżywam. :-)
Jestem w Siedlęcinie. Byłem tu już kiedyś - wówczas bez roweru jako turysta górski. Pamiętam, że dolina Bobru ma swój urok, więc tym razem poznam ją nieco lepiej. Zaczynam od Wieży Książęcej. Trafiam tu na wykopaliska prowadzone przez studentów/pracowników UJ (mam nadzieję, że dobrze pamiętam uczelnię).
Wieża Książęca w Siedlęcinie© Magic
Wykopaliska w Siedlęcinie© Magic
Z Siedlęcina jadę dalej wzdłuż Bobru w kierunku Jeleniej Góry. Niecałe 2 km dalej dojeżdżam do elektrowni wodnej Bobrowice i Jez. Modrego. Budynek elektrowni przypomina mi nieco niektóre zameczki nad Loarą (tak mi się jakoś skojarzyło...).
Elektrownia wodna Bobrowice nad Jez. Modrym© Magic
Elektrownia wodna i jezioro powstały w latach 1924-25 jako element systemu przeciwpowodziowego w Sudetach Zachodnich. Na drugim brzegu jeziora powstało też później schronisko Perła Zachodu. Teoretycznie schronisko PTTK, ale chyba więcej zarabia na weselach niż na turystach :-(
Jezioro Modre i Perła Zachodu w tle© Magic
Od pierwszej mojej wizyty w tym miejscu fascynowała mnie wieżyczka schroniska - tym razem po raz pierwszy udało mi się na nią wdrapać :-)
Wieżyczka schroniska Perła Zachodu© Magic
...I samo schronisko Perła Zachodu widziane z wieżyczki© Magic
Dalej od schroniska do Jeleniej Góry prowadzi bardzo miły szlak rowerowy/pieszy. Co chwilę pojawiają się tablice informacyjne a ja zatrzymuję się to tu to tam...
Szlak pieszo-rowerowy nad Bobrem© Magic
Popijam wody z Cudownego Źródełka - przeżywam to bez najmniejszych dolegliwości, co oznacza, że moja prawość i niewinność jest bez zarzutu. Szkoda, że takich źródełek nie ma na Pomorzu... Każdy budowlaniec powinien przejść ten test! ;-)
Cudowne Źródełko© Magic
Zauważam też ciekawe stojaki rowerowe koło tablic informacyjnych - muszę powiedzieć, że dla "górali" zdają egzamin. Nie wiem tylko jak by było w przypadku wąskich kół.
Przystanek przy ścieżce edukacyjnej© Magic
A na końcu ścieżki dowiaduję się, że jechałem szlakiem im. Mariana Południkiewicza.
Kamień pamiątkowy© Magic
Zauważam też tutaj wąski wjazd na Wzgórze Krzywoustego (375 m n.p.m.). Nie za bardzo chce mi się wspinać do góry, ale kusi mnie możliwość popatrzenia na Jelenią z góry no i wjeżdżam. Najpierw wita mnie sam Krzywy Ryj (jak go zwaliśmy w szkole)
Bolek Krzywousty© Magic
a chwilę później wyrasta przede mną sama wieża.
Wieża widokowa na Wzgórzu Krzywoustego w Jeleniej Górze© Magic
Jestem nieco zmęczony po podjeździe, ale nie zastanawiam się długo - skoro tu dojechałem, to muszę też wejść na wieżę. Warto było - panorama Kotliny Jeleniogórskiej jest imponująca i tylko żałuję, że nie jestem tu o zachodzie!
Panorama Jeleniej Góry i Kotliny Jeleniogórskiej z wieży na Wzgórzu Krzywoustego© Magic
Schodząc z wieży zauważam, że ze sławnych postaci (oprócz Bolka) był tu też Dan Hill - przyjaciel wielu odważnych rowerzystów! ;-)
Dan Hill tu był! ;-)© Magic
Muszę nieco przyspieszyć, bo miałem jeździć nie za długo, mija z dwie godziny a ja jeszcze nie wjechałem na dobre do Jeleniej. Teraz kieruję się na Góry Sokole, zwane przez lokalnych mieszkańców "Cyckami" (bo z daleka widać dwa sterczące szczyty :-)). Staram trzymać się szlaku rowerowego ER-6, ale w mieście okazuje się to niewykonalne. Nie wiem dlaczego, ale w miastach szlaki rowerowe jakby się rozpływały pomiędzy ulicami... Jadę więc "na azymut" i dopiero po drugiej stronie Jeleniej wracam na szlak. Teraz dość szybko pokonuję trasę. Po drodze wielokrotnie mogę podziwiać panoramy, głównie Karkonoszy, ale nie tylko.
Widok przed Dąbrowicą - w oddali Śnieżka© Magic
Tranquill na szlaku© Magic
Niecałe 10 km za Jelenią Górą dojeżdżam do Wojanowa i tu moim oczom ukazuje się okazały pałacyk. Muszę przyznać, że robi wrażenie. Jest jednym z najlepiej utrzymanych zabytków w Polsce. A wszystko dzięki jakiemuś tajemniczemu właścicielowi... (Pałac został przejęty po pożarze, który wybuchł z niewiadomych przyczyn)
Pałac w Wojanowie© Magic
Pałac nie jest jedyną atrakcją Wojanowa - jest tu też kościół przy którym ustawione są interesujące płyty nagrobne, są ciekawe budynki, jest też drugi pałac w Bobrowie a także coraz bardziej okazała panorama Gór Sokolich.
Płyta nagrobna koło kościoła w Wojanowie© Magic
Świetlica w Wojanowie© Magic
Pałac Bobrów© Magic
Pałac Bobrów - uwagę zwraca gustowny komin wystający z wieży© Magic
Cycki (Góry Sokole) widziane z Wojanowa© Magic
W Bobrowie muszę zmienić nieco plany - otrzymuję telefon z centrali i zamiast objechać Góry Sokole (czyli zajrzeć do Cycków ;-)) muszę pędzić w kierunku bazy - ruszam więc w kierunku Miłkowa. Droga z asfaltowej zmienia się w szutrową, ale jedzie się dobrze choć dużo więcej teraz mam podjazdów. W kolejnej miejscowości przejeżdżam koło kolejnego pałacyku - dużo tu ich jest dookoła.
Pałac Karpniki© Magic
Za Karpnikami droga wchodzi w las - pod górę i z góry do następnej wioski. Pojawia się ponownie asfalt. Na zjeździe do Kowar na horyzoncie powraca Śnieżka i tak mi towarzyszy niemal do końca trasy.
Panorama przed Kowarami - znów Śnieżka przyciąga wzrok© Magic
Za Kowarami, gdy przejeżdżam obok stawu, coś większego wskakuje do wody. Myślę, że mógł to być bóbr, ale nie mam, niestety, czasu go wypatrywać - już jestem na kolejnym podjeździe.
Ostatni przystanek na uwiecznienie Śnieżki i po paru minutach dojeżdżam do bazy.
Śnieżka w całej okazałości© Magic
Zastanawia mnie tylko jak ja na tą Śnieżkę wjechałem... :-)
Góry Izerskie i Karkonosze
Wtorek, 14 sierpnia 2012 Kategoria 50 - 100, Góry, Karkonosze, Krajoznawczo, Polska, Sudety, Teren, Góry Izerskie
Km: | 80.85 | Km teren: | 53.00 | Czas: | 05:25 | km/h: | 14.93 |
Pr. maks.: | 56.20 | Temperatura: | 23.0°C | HRmax: | 166166 ( 92%) | HRavg | 133( 73%) |
Kalorie: | 4660kcal | Podjazdy: | 1601m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po wjeździe na Śnieżkę i wczorajszym spacerze w Karkonoszach wybrałem się na przejażdżkę po Górach Izerskich i Karkonoszach.
Startuję z Goduszyna koło Jeleniej Góry i kieruję się na Rozdroże Izerskie. Początkowo jadę asfaltowymi drogami, żeby jak najszybciej dotrzeć w góry.
Zatrzymuję się tylko na chwilę przy ciekawych budynkach, robię zdjęcia i jadę dalej. Pogoda dopisuje, więc mogę spokojnie jechać. Z rana było chłodno, ale bardzo szybko zrobiło się gorąco...
Zaraz za Kopańcem wjeżdżam na lokalny szlak rowerowy, który wg mapy powinien doprowadzić mnie do Rozdroża Izerskiego. Początkowo jedzie się sympatycznie polami, choć nieco niepokoją mnie wysokie trawy na drodze. Kilometr później moje obawy potwierdzają się - polna droga stopniowo zamienia się w płynący strumień i niby to wciąż jest droga, ale rowerem jechać się nie da a pieszo co jakiś czas wpadam po kostki w wodę/błoto... Klnę, że podkusiło mnie tędy jechać - na szczęście był to dziś jedyny tak nieprzejezdny odcinek. Po paru minutach podejścia teren wypłaszcza się, woda znika, a teraz przeszkodami stają się pościnane drzewa leżące w poprzek drogi.
Z tego miejsca ruszam dużo szybciej do Rozdroża - teraz lasem prowadzi dobra droga leśna z niewielkimi podjazdami a później droga szutrowa.
Na Rozdrożu Izerskim bez większych zmian. Ok. 10 lat temu gdy tu byłem stała już ta sama okazała ruina schroniska i widać było w górze kamieniołom.
Po krótkim odpoczynku i sesji zdjęciowej ruszam, tym razem już ostro do góry na Rozdroże Pod Kopą (czyli jakieś 250 m podjazdu). Na tym odcinku nieźle się spociłem :-)
Z Rozdroża Pod Kopą wreszcie zaczyna się eldorado - teraz już prawie wyłącznie w dół w kierunku Chatki Górzystów na Hali Izerskiej. Początkowo dość spokojnie, jakieś 40 km/h dobrą szutrową drogą a przed Jagnięcym Jarem skręt w prawo i tu osiągam niemal 60 km/h. Szkoda, że w dół tak szybko się zjeżdża :-)
Około kilometr przed schroniskiem dobra droga zamienia się w typowy górski szlak pieszy (w końcu jadę żółtym szlakiem) i nawet w dół ciężko tu jechać pomiędzy kamieniami. Muszę więc często zsiadać z roweru. Po chwili docieram do przeuroczego wąwozu z mostkiem nad przepływającym tędy strumykiem.
Po przejechaniu strumyka i krótkiego podjazdu docieram do Chatki Górzystów, gdzie serwuję sobie przyzwoitego naleśnika z serem i pieczarkami :-)
Chatka wyraźnie opanowana jest przez rowerzystów - widać, że te regiony są nam bardzo przyjazne. Jem sobie powoli obiadek, obserwuję kręcących się dookoła turystów i kontempluję otaczające widoki.
Przypomina mi się jak tu byłem ostatnio - jakieś dwadzieścia lat temu w długi weekend majowy. Wówczas byłem tu tylko ja z kolegą i ktoś z obsługi - cisza i spokój, a dziś - pełno ludzi.
Po dłuższym postoju w Chatce Górzystów ruszam w kierunku Jakuszyc. Jeszcze na Hali Izerskiej zatrzymuję się kilka razy, żeby uwiecznić to wyjątkowe miejsce.
Docieram do schroniska Orle - tu nigdy nie byłem i jestem dość zaskoczony architekturą tego schroniska - jest to jedno z niewielu w pełni murowanych schronisk a wygląda podobnie do jakiejś kaplicy lub mini-pałacyku. Po krótkich poszukiwaniach w Internecie okazuje się, że kiedyś była tu huta szkła.
Ze schroniska kieruję się na Jakuszyce. Zamiast jechać dalej Międzynarodowym Szlakiem Rowerowym ER-2 (którym chciałem później dojechać aż do Karpacza) "skracam" sobie drogę i wjeżdżam na czerwony szlak krótszą drogą. Nie wiem jeszcze, że oznacza to konieczność pokonania kolejnego ok. 200-metrowego podjazdu :-)
Za to jak już wjechałem na górę, zaczął się szybciutki zjazd do Jakuszyc. Znów mogłem potrenować nieco "hopki" nad przeszkodami i progami odwadniającymi.
Z Jakuszyc zaczyna się długi i mocny zjazd do Szklarskiej Poręby - jadę tą drogą spory kawałek (na szczęście ruch samochodowy jest niewielki) i skręcam dopiero w drogę do wodospadu Kamieńczyk. Do wodospadu nie dojeżdżam - kieruję się na Szklarską zjeżdżając bardzo kamienistym szlakiem - widzę momentami jak piesi turyści z niedowierzaniem patrzą na mój zjazd. No ale przecież ktoś tędy wytyczył szlak rowerowy... ;-)
W Szklarskiej próbuję podążać za szlakiem ER-2 ale jego oznaczenie pozostawia bardzo dużo do życzenia. Gubię go kilka razy, ale na szczęście odnajduję już na wyjeździe z miasta. Szlak prowadzi dalej Drogą Pod Reglami. Mijam Jagniątków i Przesiekę.
Myślałem, że będzie spokojnie a tu nagle w Przesiece zaczyna się bardzo wymagający podjazd... Jadę, jadę, jadę... 10 km/h... 9 km/h... 8 km/h.... I bardziej i bardziej i bardziej pionowo... Wreszcie w pewnym momencie zauważam, że jestem na drodze do Przełęczy Karkonoskiej, a to z kolei oznacza, że przez przypadek znalazłem się na najbardziej wymagającym odcinku najtrudniejszego w Polsce podjazdu szosowego (Rowerowa Baza Podjazdów). Na szczęście szlak ER-2 zahacza tylko o ok. 1/3 całego podjazdu ale i ta 1/3 w zupełności mi wystarcza! :-) Dojeżdżam do Drogi Sudeckiej, gdzie chwilę odpoczywam i z przyjemnością żegnam się z podjazdem na Przełęcz Karkonoską.
Niestety, później wcale nie jest łatwiej - w dół i do góry, w dół i do góry. Dojeżdżam tak do Przełęczy pod Czołem (czyli granicy Karpacza) skąd pozostaje mi już tylko zjechać do Miłkowa do "bazy". Na mapie wygląda to bardzo niewinnie, ale ścieżki leśne okazują się w kilku miejscach być bardzo podobne do stromego nasypu kolejowego - pełno luźnych kamieni. Jakoś udaje mi się je przebrnąć i ostatecznie przed zachodem docieram na miejsce. Wreszcie mogę odpocząć!
Startuję z Goduszyna koło Jeleniej Góry i kieruję się na Rozdroże Izerskie. Początkowo jadę asfaltowymi drogami, żeby jak najszybciej dotrzeć w góry.
Droga koło Rybnicy z panoramą Karkonoszy i Gór Izerskich© Magic
Zatrzymuję się tylko na chwilę przy ciekawych budynkach, robię zdjęcia i jadę dalej. Pogoda dopisuje, więc mogę spokojnie jechać. Z rana było chłodno, ale bardzo szybko zrobiło się gorąco...
Lokalna architektura© Magic
Zaraz za Kopańcem wjeżdżam na lokalny szlak rowerowy, który wg mapy powinien doprowadzić mnie do Rozdroża Izerskiego. Początkowo jedzie się sympatycznie polami, choć nieco niepokoją mnie wysokie trawy na drodze. Kilometr później moje obawy potwierdzają się - polna droga stopniowo zamienia się w płynący strumień i niby to wciąż jest droga, ale rowerem jechać się nie da a pieszo co jakiś czas wpadam po kostki w wodę/błoto... Klnę, że podkusiło mnie tędy jechać - na szczęście był to dziś jedyny tak nieprzejezdny odcinek. Po paru minutach podejścia teren wypłaszcza się, woda znika, a teraz przeszkodami stają się pościnane drzewa leżące w poprzek drogi.
Roboty leśne na zboczu Kopania© Magic
Z tego miejsca ruszam dużo szybciej do Rozdroża - teraz lasem prowadzi dobra droga leśna z niewielkimi podjazdami a później droga szutrowa.
Na Rozdrożu Izerskim bez większych zmian. Ok. 10 lat temu gdy tu byłem stała już ta sama okazała ruina schroniska i widać było w górze kamieniołom.
Ruina schroniska na Rozdrożu Izerskim (767 m n.p.m.)© Magic
Wnętrze budynku gospodarczego...© Magic
Widok na kopalnię kwarcu w Górach Izerskich© Magic
Po krótkim odpoczynku i sesji zdjęciowej ruszam, tym razem już ostro do góry na Rozdroże Pod Kopą (czyli jakieś 250 m podjazdu). Na tym odcinku nieźle się spociłem :-)
Turyści na Rozdrożu Pod Kopą© Magic
Z Rozdroża Pod Kopą wreszcie zaczyna się eldorado - teraz już prawie wyłącznie w dół w kierunku Chatki Górzystów na Hali Izerskiej. Początkowo dość spokojnie, jakieś 40 km/h dobrą szutrową drogą a przed Jagnięcym Jarem skręt w prawo i tu osiągam niemal 60 km/h. Szkoda, że w dół tak szybko się zjeżdża :-)
Około kilometr przed schroniskiem dobra droga zamienia się w typowy górski szlak pieszy (w końcu jadę żółtym szlakiem) i nawet w dół ciężko tu jechać pomiędzy kamieniami. Muszę więc często zsiadać z roweru. Po chwili docieram do przeuroczego wąwozu z mostkiem nad przepływającym tędy strumykiem.
Zjazd do strumyka© Magic
Górski strumyk© Magic
Po przejechaniu strumyka i krótkiego podjazdu docieram do Chatki Górzystów, gdzie serwuję sobie przyzwoitego naleśnika z serem i pieczarkami :-)
Chatka Górzystów na Hali Izerskiej© Magic
Naleśniczek z Chatki Górzystów© Magic
Chatka wyraźnie opanowana jest przez rowerzystów - widać, że te regiony są nam bardzo przyjazne. Jem sobie powoli obiadek, obserwuję kręcących się dookoła turystów i kontempluję otaczające widoki.
Przypomina mi się jak tu byłem ostatnio - jakieś dwadzieścia lat temu w długi weekend majowy. Wówczas byłem tu tylko ja z kolegą i ktoś z obsługi - cisza i spokój, a dziś - pełno ludzi.
Panorama Gór Izerskich z Chatki Górzystów© Magic
Widok z Chatki Górzystów© Magic
Po dłuższym postoju w Chatce Górzystów ruszam w kierunku Jakuszyc. Jeszcze na Hali Izerskiej zatrzymuję się kilka razy, żeby uwiecznić to wyjątkowe miejsce.
Mostek nad Jagnięcym Potokiem© Magic
Droga w Górach Izerskich© Magic
Rzeka Izera© Magic
Docieram do schroniska Orle - tu nigdy nie byłem i jestem dość zaskoczony architekturą tego schroniska - jest to jedno z niewielu w pełni murowanych schronisk a wygląda podobnie do jakiejś kaplicy lub mini-pałacyku. Po krótkich poszukiwaniach w Internecie okazuje się, że kiedyś była tu huta szkła.
Schronisko Orle w Górach Izerskich© Magic
Ze schroniska kieruję się na Jakuszyce. Zamiast jechać dalej Międzynarodowym Szlakiem Rowerowym ER-2 (którym chciałem później dojechać aż do Karpacza) "skracam" sobie drogę i wjeżdżam na czerwony szlak krótszą drogą. Nie wiem jeszcze, że oznacza to konieczność pokonania kolejnego ok. 200-metrowego podjazdu :-)
Za to jak już wjechałem na górę, zaczął się szybciutki zjazd do Jakuszyc. Znów mogłem potrenować nieco "hopki" nad przeszkodami i progami odwadniającymi.
Jakuszyce - ośrodek szkolenia biathlonistów© Magic
Z Jakuszyc zaczyna się długi i mocny zjazd do Szklarskiej Poręby - jadę tą drogą spory kawałek (na szczęście ruch samochodowy jest niewielki) i skręcam dopiero w drogę do wodospadu Kamieńczyk. Do wodospadu nie dojeżdżam - kieruję się na Szklarską zjeżdżając bardzo kamienistym szlakiem - widzę momentami jak piesi turyści z niedowierzaniem patrzą na mój zjazd. No ale przecież ktoś tędy wytyczył szlak rowerowy... ;-)
W Szklarskiej próbuję podążać za szlakiem ER-2 ale jego oznaczenie pozostawia bardzo dużo do życzenia. Gubię go kilka razy, ale na szczęście odnajduję już na wyjeździe z miasta. Szlak prowadzi dalej Drogą Pod Reglami. Mijam Jagniątków i Przesiekę.
Górska Chata w Przesiece© Magic
Myślałem, że będzie spokojnie a tu nagle w Przesiece zaczyna się bardzo wymagający podjazd... Jadę, jadę, jadę... 10 km/h... 9 km/h... 8 km/h.... I bardziej i bardziej i bardziej pionowo... Wreszcie w pewnym momencie zauważam, że jestem na drodze do Przełęczy Karkonoskiej, a to z kolei oznacza, że przez przypadek znalazłem się na najbardziej wymagającym odcinku najtrudniejszego w Polsce podjazdu szosowego (Rowerowa Baza Podjazdów). Na szczęście szlak ER-2 zahacza tylko o ok. 1/3 całego podjazdu ale i ta 1/3 w zupełności mi wystarcza! :-) Dojeżdżam do Drogi Sudeckiej, gdzie chwilę odpoczywam i z przyjemnością żegnam się z podjazdem na Przełęcz Karkonoską.
Niestety, później wcale nie jest łatwiej - w dół i do góry, w dół i do góry. Dojeżdżam tak do Przełęczy pod Czołem (czyli granicy Karpacza) skąd pozostaje mi już tylko zjechać do Miłkowa do "bazy". Na mapie wygląda to bardzo niewinnie, ale ścieżki leśne okazują się w kilku miejscach być bardzo podobne do stromego nasypu kolejowego - pełno luźnych kamieni. Jakoś udaje mi się je przebrnąć i ostatecznie przed zachodem docieram na miejsce. Wreszcie mogę odpocząć!
Dom z Bali - moja baza© Magic
No i wjechałem!!! (Uphill Race Śnieżka 2012)
Niedziela, 12 sierpnia 2012 Kategoria 25 - 50, Góry, Polska, Spręż :-), Sudety, Teren, Uphill, Karkonosze
Km: | 30.21 | Km teren: | 21.00 | Czas: | 03:14 | km/h: | 9.34 |
Pr. maks.: | 54.70 | Temperatura: | 5.0°C | HRmax: | 177177 ( 98%) | HRavg | 140( 77%) |
Kalorie: | 3146kcal | Podjazdy: | 1130m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
No i wreszcie nadszedł ten dzień! To był mój główny cel rowerowy 2012 - wjechać na Śnieżkę. Do sprawy podszedłem profesjonalnie - nie muszę być w pierwszej dzisiątce, wystarczy, że wjadę. :-)
Mając na uwadze moje duże zaległości treningowe w tym roku nieco się obawiałem, że może być ciężko, ale przecież nie niemożliwie!
Przygotowania zaczynam od testu aparatu - biorę ze sobą "malucha" na wypadek gdyby "duży" nie zdążył na górę na czas. :-)
Później przygotowuję resztę sprzętu (rower jest gotowy od wczoraj).
Powoli ustawiam się na starcie - widać napięcie wśród startujących a ja na "luziku" nucę sobie "Jedziemy autosstopem..." ;-)
Start ze stadionu ok. 9.55, a później start ostry ok. 10.00. Zaczynam dość ostrożnie - w końcu moim celem jest wjechać na szczyt a nie wypstrykać się w połowie drogi. Do kościoła Wang idzie bardzo fajnie - po asfalcie ciągnę bez problemów. Dobrze, że jest chłodno (na dole ok. 15 stopni) - lubię taką pogodę i nie topię się na podjeździe.
Zaraz za Wangiem zaczynają się "schody" - zjeżdżamy z asfaltu, zaczyna się nie zawsze równa droga po kocich łbach i chwilę później kamieniach. Na dodatek nachylenie podjazdu robi się bardzo duże - ok. 5 kilometra muszę zejść z roweru pierwszy raz - podprowadzam ok. 200 m a jak nachylenie się nieco zmniejsza wsiadam i jadę dalej. Myślałem, że będzie źle, ale okazuje się, że później dość długo jest nieco spokojniej i daję radę jechać. Niestety nie wiem jak szybko jechałem - mój licznik odmówił współpracy i mogłem obserwować jedynie pulsometr.
Droga robi się coraz bardziej nierówna - bardzo odczuwają to moje plecy, które stają się głównym moim "oporem" w jeździe - nogi dają radę - żadnych skurczów, puls na poziomie 90% (więć dość spokojnie) a ja nie mogę przyspieszyć... Najważniejsze, że jadę! Momentami ciężko mi skupić się na tym, co dzieje się dookoła, ale wiem, że jadę i to się liczy :-)
Po raz drugi podprowadzam rower w okolicach Strzechy Akademickiej - chwilowe nachylenie jest tam tak duże, że muszę zejść z roweru a na dodatek bardzo już bolą mnie plecy. Pierwsi zawodnicy pewnie już wjechali na szczyt a ja dopiero posilam się tu w bufecie :-(
Po krótkim przystanku przy schronisku moje plecy czują się dużo lepiej. Dzięki temu przyspieszam nieco i bez większych problemów dojeżdżam do Spalonej Strażnicy, gdzie zaczyna się jedyny większy zjazd na trasie - wreszcie mogę nieco odsapnąć! Nie mogę jednak za bardzo się rozpędzić, bo droga bardzo nierówna a nie schowałem wcześniej GPS'a do kieszeni i obawiam się, że spadnie mi z kierownicy.
Wreszcie dojeżdżam do Śląskiego Domu, skąd zaczyna się ostateczny podjazd na szczyt. Beata już jest pod Śnieżką, więc z tego odcinka mam nieco więcej zdjęć. Jestem tak zmęczony, że ciężko mi mówić, przejdę więc na mowę obrazów :-)
Po niezbyt długim odpoczynku, wypiciu trzech gorących herbat i zjedzeniu kanapki od organizatora trzeba zjechać. Zjazd odbywa się w zorganizowanej kolumnie za samochodem technicznym tak, aby zawodników fantazja nie poniosła za bardzo...
Podczas zjazdu dwa dłuższe przystanki na zebranie grupy - koło Domu Śląskiego oraz koło Strzechy Akademickiej.
Po około czterech godzinach od wyjazdu jesteśmy z powrotem na stadionie w Karpaczu. Zdecydowanie się ociepliło i bardzo miło kończy się ten ciekawy dzień.
Mój cel na rok 2012 został osiągnięty! Pozostał mi jeszcze tylko dojazd do domu...
Czas samego Uphill Race: 1.51:32 (322 miejsce open / 384 startujących)
Dystans: 13,5 km
Przewyższenie: ponad 1000 m
Do góry:
Na dół:
Powrót do domu:
Mając na uwadze moje duże zaległości treningowe w tym roku nieco się obawiałem, że może być ciężko, ale przecież nie niemożliwie!
Przygotowania zaczynam od testu aparatu - biorę ze sobą "malucha" na wypadek gdyby "duży" nie zdążył na górę na czas. :-)
Coś tu chyba jest nie tak ;-)© Magic
Później przygotowuję resztę sprzętu (rower jest gotowy od wczoraj).
Na GPS'ie mój dzisiejszy plan wygląda bardzo niewinnie© Magic
Powoli ustawiam się na starcie - widać napięcie wśród startujących a ja na "luziku" nucę sobie "Jedziemy autosstopem..." ;-)
Uphill Race Śnieżka 2012 - Start© Magic
Zaraz ruszamy - ja w bojowym nastroju!© Magic
Start ze stadionu ok. 9.55, a później start ostry ok. 10.00. Zaczynam dość ostrożnie - w końcu moim celem jest wjechać na szczyt a nie wypstrykać się w połowie drogi. Do kościoła Wang idzie bardzo fajnie - po asfalcie ciągnę bez problemów. Dobrze, że jest chłodno (na dole ok. 15 stopni) - lubię taką pogodę i nie topię się na podjeździe.
Zaraz za Wangiem zaczynają się "schody" - zjeżdżamy z asfaltu, zaczyna się nie zawsze równa droga po kocich łbach i chwilę później kamieniach. Na dodatek nachylenie podjazdu robi się bardzo duże - ok. 5 kilometra muszę zejść z roweru pierwszy raz - podprowadzam ok. 200 m a jak nachylenie się nieco zmniejsza wsiadam i jadę dalej. Myślałem, że będzie źle, ale okazuje się, że później dość długo jest nieco spokojniej i daję radę jechać. Niestety nie wiem jak szybko jechałem - mój licznik odmówił współpracy i mogłem obserwować jedynie pulsometr.
Droga robi się coraz bardziej nierówna - bardzo odczuwają to moje plecy, które stają się głównym moim "oporem" w jeździe - nogi dają radę - żadnych skurczów, puls na poziomie 90% (więć dość spokojnie) a ja nie mogę przyspieszyć... Najważniejsze, że jadę! Momentami ciężko mi skupić się na tym, co dzieje się dookoła, ale wiem, że jadę i to się liczy :-)
Po raz drugi podprowadzam rower w okolicach Strzechy Akademickiej - chwilowe nachylenie jest tam tak duże, że muszę zejść z roweru a na dodatek bardzo już bolą mnie plecy. Pierwsi zawodnicy pewnie już wjechali na szczyt a ja dopiero posilam się tu w bufecie :-(
Przełęcz pod Śnieżką© Magic
Po krótkim przystanku przy schronisku moje plecy czują się dużo lepiej. Dzięki temu przyspieszam nieco i bez większych problemów dojeżdżam do Spalonej Strażnicy, gdzie zaczyna się jedyny większy zjazd na trasie - wreszcie mogę nieco odsapnąć! Nie mogę jednak za bardzo się rozpędzić, bo droga bardzo nierówna a nie schowałem wcześniej GPS'a do kieszeni i obawiam się, że spadnie mi z kierownicy.
Wreszcie dojeżdżam do Śląskiego Domu, skąd zaczyna się ostateczny podjazd na szczyt. Beata już jest pod Śnieżką, więc z tego odcinka mam nieco więcej zdjęć. Jestem tak zmęczony, że ciężko mi mówić, przejdę więc na mowę obrazów :-)
Jestem i ja! Już na zboczu Śnieżki.© Magic
Wciąż w bojowym nastroju!© Magic
Pnę się metr po metrze...© Magic
I dalej w chmury!© Magic
Nawet język nie pomaga! :-)© Magic
Ostatnia prosta - stromo i jeszcze te przeklęte kamienie... Ale jadę!© Magic
Gonią mnie jakieś potwory... Nie dam się!© Magic
I jest - meta - wjechałem na Śnieżkę!© Magic
Szczęście na szczycie - dostałem nawet medal zdobywcy :-)© Magic
Ja, mój rower, medal i Śnieżka© Magic
A to moja ekipa techniczna - również spisała się na medal! :-)© Magic
Po niezbyt długim odpoczynku, wypiciu trzech gorących herbat i zjedzeniu kanapki od organizatora trzeba zjechać. Zjazd odbywa się w zorganizowanej kolumnie za samochodem technicznym tak, aby zawodników fantazja nie poniosła za bardzo...
Uczestnicy gotowi do zjazdu© Magic
No i ruszamy w dół© Magic
Podczas zjazdu dwa dłuższe przystanki na zebranie grupy - koło Domu Śląskiego oraz koło Strzechy Akademickiej.
Peleton pod Śnieżką© Magic
Ostatni przystanek pod Strzechą Akademicką© Magic
Po około czterech godzinach od wyjazdu jesteśmy z powrotem na stadionie w Karpaczu. Zdecydowanie się ociepliło i bardzo miło kończy się ten ciekawy dzień.
Mój cel na rok 2012 został osiągnięty! Pozostał mi jeszcze tylko dojazd do domu...
Czas samego Uphill Race: 1.51:32 (322 miejsce open / 384 startujących)
Dystans: 13,5 km
Przewyższenie: ponad 1000 m
Do góry:
Na dół:
Powrót do domu:
Spotkanie z bocianami i szpiegiem z Krainy Deszczowców
Poniedziałek, 6 sierpnia 2012 Kategoria 25 - 50, Kociewie, Okolice Tczewa, Polska, Teren
Km: | 30.40 | Km teren: | 14.00 | Czas: | 01:23 | km/h: | 21.98 |
Pr. maks.: | 42.40 | Temperatura: | 23.0°C | HRmax: | 173173 ( 96%) | HRavg | 137( 76%) |
Kalorie: | 1193kcal | Podjazdy: | 249m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Wyjeżdżam tradycyjnie w kierunku Turza. Plecak na plecach, ale jakoś nie liczę dziś na nic specjalnego... Znów jest dość duszno...
Za Goszynem zauważam ciekawy krajobraz z zarysami Tczewa pośrodku.
Ruszam dalej, ale po chwili zauważam kilkanaście bocianów "schodzących do lądowania". Zawracam i staram się do nich zbliżyć. Nie ma żadnej drogi w ich kierunku, ale pojawia się przede mną pas skoszonego pola - korzystam z niego.
Podjeżdżam bliżej, na tyle blisko, żeby móc sfotografować bociany, ale żeby też ich nie spłoszyć. Widzę, że rozdzieliły się na dwie grupki - jedna w prawo, druga w lewo :-)
Obserwuję też niebo - zachód jeest dziś dość "dramatyczny".
Bociany nie tylko szukają kolacji na polu, ale też co chwile przelatuje jakiś tam i z powrotem. Żałuję, że nie mam lepszego obiektywu...
Na koniec, nasycony bocianimi widokami zawracam w kierunku roweru i wtedy zauważam kątem oka, że jestem obserwowany! Zatrzymuję się i tak patrzę - ja na nią, ona na mnie. Jest jakieś 50 m ode mnie i nie ucieka - tylko obserwuje, co ja robię. A ja biorę aparat i pstrykam :-)
Za Goszynem zauważam ciekawy krajobraz z zarysami Tczewa pośrodku.
Krajobraz z Tczewem w tle© Magic
Ruszam dalej, ale po chwili zauważam kilkanaście bocianów "schodzących do lądowania". Zawracam i staram się do nich zbliżyć. Nie ma żadnej drogi w ich kierunku, ale pojawia się przede mną pas skoszonego pola - korzystam z niego.
Bociania autostrada :-)© Magic
Podjeżdżam bliżej, na tyle blisko, żeby móc sfotografować bociany, ale żeby też ich nie spłoszyć. Widzę, że rozdzieliły się na dwie grupki - jedna w prawo, druga w lewo :-)
Bociany na kolacji© Magic
Obserwuję też niebo - zachód jeest dziś dość "dramatyczny".
Zachód koło Małżewa© Magic
Bociany nie tylko szukają kolacji na polu, ale też co chwile przelatuje jakiś tam i z powrotem. Żałuję, że nie mam lepszego obiektywu...
Bocian w locie© Magic
Na koniec, nasycony bocianimi widokami zawracam w kierunku roweru i wtedy zauważam kątem oka, że jestem obserwowany! Zatrzymuję się i tak patrzę - ja na nią, ona na mnie. Jest jakieś 50 m ode mnie i nie ucieka - tylko obserwuje, co ja robię. A ja biorę aparat i pstrykam :-)
Szpieg z Krainy Deszczowców :-)© Magic
Tczew - Turze - Tczew, przedburzowy chłodek
Niedziela, 5 sierpnia 2012 Kategoria 25 - 50, Kociewie, Okolice Tczewa, Polska, Teren
Km: | 38.06 | Km teren: | 24.00 | Czas: | 01:48 | km/h: | 21.14 |
Pr. maks.: | 45.50 | Temperatura: | 24.0°C | HRmax: | 157157 ( 87%) | HRavg | 132( 73%) |
Kalorie: | 1442kcal | Podjazdy: | 357m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po upale w Pajtunach Tczew przywitał nas miłym przedburzowym chłodkiem.
Wybrałem się więc na rower - dojechałem do domu tuż przed ulewą :-)
Wybrałem się więc na rower - dojechałem do domu tuż przed ulewą :-)
Pajtuńskie kółeczka
Sobota, 4 sierpnia 2012 Kategoria < 25, Mazury, Pajtuny, Polska, Teren
Km: | 16.05 | Km teren: | 14.50 | Czas: | 01:21 | km/h: | 11.89 |
Pr. maks.: | 36.60 | Temperatura: | 25.0°C | HRmax: | 165165 ( 91%) | HRavg | 130( 72%) |
Kalorie: | 1072kcal | Podjazdy: | 133m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Po porannym spływie rzeką Kośną pokręciłem się nieco rowerem po okolicach.
Pogoda doskonała na spływ - słonecznie i gorąco. Na tyle gorąco, że w ogóle nie miałem ochoty na rower. No ale pod wieczór wybrałem się na dwa kółka - pierwsze po pobliskich krzakach w towarzystwie tutejszej kawalerii :-) a później już samotnie małe okrążenie przed zachodem słońca.
Rzeka Kośna w okolicach Purdy - prawdziwa sielanka© Magic
Pajtuński Młyn© Magic
Pogoda doskonała na spływ - słonecznie i gorąco. Na tyle gorąco, że w ogóle nie miałem ochoty na rower. No ale pod wieczór wybrałem się na dwa kółka - pierwsze po pobliskich krzakach w towarzystwie tutejszej kawalerii :-) a później już samotnie małe okrążenie przed zachodem słońca.
Okolice Purdy© Magic
Przełomowe odkrycia w historii ludzkości - Księżyc
Środa, 1 sierpnia 2012 Kategoria 25 - 50, Kociewie, Okolice Tczewa, Polska, Teren
Km: | 42.48 | Km teren: | 35.50 | Czas: | 02:03 | km/h: | 20.72 |
Pr. maks.: | 54.50 | Temperatura: | 22.0°C | HRmax: | 157157 ( 87%) | HRavg | 132( 73%) |
Kalorie: | 1653kcal | Podjazdy: | 399m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Dziś wreszcie znalazłem więcej czasu na rower. Mogłem więc na spokojnie pokręcić się w okolicach Jez. Zduńskiego. Porobiłem tu nieco "kółeczek", porobiłem zdjęcia z drugiej strony jeziora (zaraz pewnie padnie pytanie "A która to jest druga strona?" - otóż właśnie ta :-)), przejechałem ścieżką wzdłuż jednego i drugiego jeziorka. Przy drugim okazało się, że ścieżka została bardzo zniszczona po ostatnich deszczach - błota więcej niż kiedykolwiek, a do tego drzewo zwalone w poprzek...
Wracając do Tczewa zauważyłem, że jest pełnia.
Zawsze zastanawiałem się jak to jest, że Księżyc świeci... Naukowcy twierdzą, że dzieje się tak dlatego, że Księżyc odbija światło słoneczne... No ale jak może odbijać skoro świeci akurat wtedy, gdy Słońce jest wyłączone?! Barany! ;-)
No i dziś odkryłem cała tajemnicę! Po wiekach wciskania kitu okazało się, że to nie żadne Słońce oświetla Księżyc a latarnia znajdująca się w Tczewie!!!
Oto dowód:
Jezioro Zduńskie z drugiej strony© Magic
Wracając do Tczewa zauważyłem, że jest pełnia.
Księżyc w pełni© Magic
Zawsze zastanawiałem się jak to jest, że Księżyc świeci... Naukowcy twierdzą, że dzieje się tak dlatego, że Księżyc odbija światło słoneczne... No ale jak może odbijać skoro świeci akurat wtedy, gdy Słońce jest wyłączone?! Barany! ;-)
No i dziś odkryłem cała tajemnicę! Po wiekach wciskania kitu okazało się, że to nie żadne Słońce oświetla Księżyc a latarnia znajdująca się w Tczewie!!!
Oto dowód:
No i już wiadomo, co oświetla Księżyc! :-)© Magic
Tczew - Turze - Tczew
Wtorek, 31 lipca 2012 Kategoria 25 - 50, Kociewie, Okolice Tczewa, Polska, Teren
Km: | 32.98 | Km teren: | 14.00 | Czas: | 01:23 | km/h: | 23.84 |
Pr. maks.: | 48.50 | Temperatura: | 20.0°C | HRmax: | 160160 ( 88%) | HRavg | 138( 76%) |
Kalorie: | 1199kcal | Podjazdy: | 272m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Przejazd na budowę i z powrotem. Miło bo nieco chłodniej niż w poprzednie dni.
Trening na górze Golm
Sobota, 28 lipca 2012 Kategoria 25 - 50, Niemcy, Teren
Km: | 33.30 | Km teren: | 19.00 | Czas: | 01:48 | km/h: | 18.50 |
Pr. maks.: | 48.70 | Temperatura: | 23.0°C | HRmax: | 169169 ( 93%) | HRavg | 135( 75%) |
Kalorie: | 1535kcal | Podjazdy: | 339m | Sprzęt: Tranquill | Aktywność: Jazda na rowerze |
Cały dzień nie mogłem się zebrać do wyjazdu... Gorrrrąco, duszno, a to deszczyk, a to wiatr... Nie chciało mi się i już. W końcu pod wieczór zdecydowałem, że skoro za dwa tygodnie mam wjechać na Śnieżkę, to muszę jednak nieco potrenować wjazdy.
Niecałe 2 km od miejsca, gdzie jestem znajduje się wzgórze Golm o wysokości 69 m n.p.m., więc całkiem przyzwoite do potrenowania. Samo miejsce ma bardzo smutną historię (strona o Golm na Wikipedii). Dziś, przejeżdżając obok, można się w ogóle nie domyślić, co tu się działo niecałe 70 lat temu - zadbana miejscowość Kamminke, buczynowy las, wyzywające wzgórza i piękny widok na Zalew Szczeciński a obok... mogiły, w których pochowanych jest ponad 24 tys. ofiar wojny. Tu niestety nie dojechałem, bo przed wjazdem stoi zakaz wjazdu dla rowerzystów :-(
Zdecydowałem się za to na dwie rundki po wzgórzu - najpierw wjazd leśną drogą najbliżej szczytu "jak się da", czyli na ok. 60 m n.p.m., później szybki zjazd, okrążenie wzgórza, przejazd przez Kamminke (tu kolejny, najbardziej stromy podjazd) i z powrotem na Golm. W sumie po 15 km jazdy miałem już 200 m podjazdów za sobą, ale byłem tylko nieco zmęczony, więc nie jest źle!
Miałem dziś nie robić zdjęć - to miał być jedynie trening, ale zjeżdżając drugi raz z Golm'a czuję się jak w Beskidach i stwierdzam, że jednak się zatrzymam, żeby zrobić choć jedno zdjęcie dokumentujące te tereny. Na dodatek przede mną pojawia się małe jeziorko ukryte pomiędzy górkami. Zatrzymuję się i przymierzam jak by to sfotografować gdy nagle widzę, że coś dużego odlatuje od jeziorka. Bielik!
Obserwuję jak leci pomiędzy drzewami. Nie mogę go sfotografować, bo jest za daleko i za wiele drzew go zasłania. Siada na gałęzi - widzę go, ale jest za bardzo zasłonięty innymi drzewami i gałęziami. Chyba nic z tego nie będzie... Ale nagle - leci drugi! Leci, leci i siada blisko pierwszego, tyle tylko, że tego widzę dużo lepiej! Jest daleko, ale jakoś pewnie wyjdzie na zdjęciu - tego spotkania się tu nie spodziewałem :-)
Po sesji przy jeziorku ruszam dalej. Komary zdecydowanie są przeciwne mojemu pobytowi tutaj - atakują z każdej strony, a ja nie mam się nawet jak opędzać... Zjeżdżam do drogi asfaltowej i dalej ścieżką rowerową kieruję się znaną drogą w kierunku Wolgastsee. Znów w górę i z górki, w górę i z górki... Za Korswandt'em ostatnie podjazdy - wjeżdżam na 30 m, żeby za chwilę poszybować na 20 m, ale teraz kolejny podjazd na 50 m i (uffff!) koniec na dziś! Szybciutko dojeżdżam z górki do Ahlbeck'u i kieruję się na plażę w Świnoujściu, żeby obejrzeć dzisiejszy zachód słońca - a było co oglądać!
Naładowany energią zachodzącego słońca pędzę 30 km/h po plaży i ostatecznie zjeżdżam do boksu zadowolony, że jednak udało mi się wykrzesać energię na dzisiejszą przejażdżkę :-)
Niecałe 2 km od miejsca, gdzie jestem znajduje się wzgórze Golm o wysokości 69 m n.p.m., więc całkiem przyzwoite do potrenowania. Samo miejsce ma bardzo smutną historię (strona o Golm na Wikipedii). Dziś, przejeżdżając obok, można się w ogóle nie domyślić, co tu się działo niecałe 70 lat temu - zadbana miejscowość Kamminke, buczynowy las, wyzywające wzgórza i piękny widok na Zalew Szczeciński a obok... mogiły, w których pochowanych jest ponad 24 tys. ofiar wojny. Tu niestety nie dojechałem, bo przed wjazdem stoi zakaz wjazdu dla rowerzystów :-(
Zdecydowałem się za to na dwie rundki po wzgórzu - najpierw wjazd leśną drogą najbliżej szczytu "jak się da", czyli na ok. 60 m n.p.m., później szybki zjazd, okrążenie wzgórza, przejazd przez Kamminke (tu kolejny, najbardziej stromy podjazd) i z powrotem na Golm. W sumie po 15 km jazdy miałem już 200 m podjazdów za sobą, ale byłem tylko nieco zmęczony, więc nie jest źle!
Miałem dziś nie robić zdjęć - to miał być jedynie trening, ale zjeżdżając drugi raz z Golm'a czuję się jak w Beskidach i stwierdzam, że jednak się zatrzymam, żeby zrobić choć jedno zdjęcie dokumentujące te tereny. Na dodatek przede mną pojawia się małe jeziorko ukryte pomiędzy górkami. Zatrzymuję się i przymierzam jak by to sfotografować gdy nagle widzę, że coś dużego odlatuje od jeziorka. Bielik!
Droga w masywie wzgórza Golm© Magic
Jeziorko za szczytem Golm© Magic
Obserwuję jak leci pomiędzy drzewami. Nie mogę go sfotografować, bo jest za daleko i za wiele drzew go zasłania. Siada na gałęzi - widzę go, ale jest za bardzo zasłonięty innymi drzewami i gałęziami. Chyba nic z tego nie będzie... Ale nagle - leci drugi! Leci, leci i siada blisko pierwszego, tyle tylko, że tego widzę dużo lepiej! Jest daleko, ale jakoś pewnie wyjdzie na zdjęciu - tego spotkania się tu nie spodziewałem :-)
Znów bielik na szlaku (a nawet para bielików)© Magic
Po sesji przy jeziorku ruszam dalej. Komary zdecydowanie są przeciwne mojemu pobytowi tutaj - atakują z każdej strony, a ja nie mam się nawet jak opędzać... Zjeżdżam do drogi asfaltowej i dalej ścieżką rowerową kieruję się znaną drogą w kierunku Wolgastsee. Znów w górę i z górki, w górę i z górki... Za Korswandt'em ostatnie podjazdy - wjeżdżam na 30 m, żeby za chwilę poszybować na 20 m, ale teraz kolejny podjazd na 50 m i (uffff!) koniec na dziś! Szybciutko dojeżdżam z górki do Ahlbeck'u i kieruję się na plażę w Świnoujściu, żeby obejrzeć dzisiejszy zachód słońca - a było co oglądać!
Wieczorna przejażdżka© Magic
Spacer o zachodzie© Magic
Idziemy do słońca© Magic
Zachód nad Ahlbeck'iem© Magic
Naładowany energią zachodzącego słońca pędzę 30 km/h po plaży i ostatecznie zjeżdżam do boksu zadowolony, że jednak udało mi się wykrzesać energię na dzisiejszą przejażdżkę :-)