Skandia Maraton Kwidzyn - koniec sezonu a ja się nauczyłem regulować przerzutkę w trakcie jazdy ;-)
Sobota, 22 września 2012 Kategoria 50 - 100, Kwidzyn, Maraton, Polska, Spręż :-), Teren
Km: | 66.73 | Km teren: | 58.00 | Czas: | 02:58 | km/h: | 22.49 |
Pr. maks.: | 45.00 | Temperatura: | 12.0°C | HRmax: | HRavg | ||
Kalorie: | 3500kcal | Podjazdy: | 553m | Aktywność: Jazda na rowerze |
Bardzo długo się wahałem - jechać czy nie jechać. Przez ostatnie prawie dwa tygodnie zaledwie raz siedziałem na rowerze... Wir codziennych zadań tak mnie wciągnął od sierpnia, że na rower, niestety, nie starcza czasu :-( Jestem zmęczony, niewyspany, nie pamiętam, co to dobra forma...
Na dodatek prognoza - ma padać...
Budzę się w nocy - łapie mnie skurcz. Pięknie, kolejny znak, żeby nie jechać?
Jednak zrywam się o 6.30 pakuję i jadę. Na spokojnie dojeżdżam do Kwidzyna, rejestruję się, spotykam znajomych i powoli przygotowuję do startu.
Ponieważ czasu mam dość dużo podjeżdżam do serwisu Shimano, żeby mi panowie wyregulowali przerzutkę - podczas ostatniej jazdy niezbyt dobrze "schodziła" na szybszy bieg. Pan reguluje, reguluje i wkońcu decyduje, że trzeba wymienić linkę - wymiana dała taki dobry efekt, że linka zaczęła chodzić tak lekko, że później przez pół maratonu przyzwyczajałem się, żeby nie przerzucać dwóch przełożeń jednym pociągnięciem :-)
Ustawiam się na starcie - cel: dojechać do mety. Wielkich nadziei nie mam, bo nie czuję się dziś silny. Ruszamy - całkiem dobrze mi idzie na początku - z mojego sektora startowego ucieka mi tylko ok. 5 zawodników, reszta jest za mną. Jest lepiej niż myślałem, tylko znów coś nie tak z przerzutką - znowu nie schodzi płynnie. Wrrrrr! Nic to - zaczynam kręcić przy manetce i po trzech próbach chodzi idealnie! Dlaczego ja tego poprzednio nie spróbowałem?! Teraz mogę już tylko myśleć o napieraniu - no to napieram!
Do tej pory Kwidzyn mi jakoś nie leżał, ale dziś jedzie się nadspodziewanie dobrze. Górki, które wcześniej dawały się we znaki lub straszyły dziś pokonuję bez większych problemów - to pewnie ta przerzutka ;-) Trasa bardzo podobna do poprzednich - Miłosna i piach w lesie, dużo krótkich i dość mocnych podjazdów, długie leśne odcinki wzdłuż Liwy wraz z odcinkiem specjalnym, bardzo ostry zjazd i wjazd w połowie dystansu oraz najfajniejszy szalony zjazd i później piaskowy singielek.
Ponieważ mój licznik wciąż strajkuje dopiero ok. 30 kilometra orientuję się, że mam szanse skończyć trasę w niecałe 3 godziny! Wcześniej celowałem w 3.30 a tu masz! Dopinguje mnie to dość mocno do jazdy. Miałem kryzys na 10 kilometrze, gdzie wydawało się, że skurcze mnie dorwą, ale odpuściły i jedzie się dalej dobrze.
Dopiero ok. 5-10 km przed metą znów mam wrażenie, że zaraz mnie skurcz złapie - i to we wszystkich możliwych mięśniach, ale dojeżdżam spokojnie do końca, gdzie, zaraz za linią mety, wita mnie P. Henryk Sytner (ten sam, którego spotkałem parę tygodni temu w Szklarskiej Porębie) - zaprasza mnie do siebie na krótką rozmowę, ala ja nie mogę dać ani kroku (bo skurcze prawie mnie łapią). Jakoś opanowuję sytuację i podchodzę. P. Henryk zadaje pytanie "Nie był Pan co prawda w czołówce, ale czy ma Pan satysfakcję z ukończenia maratonu?".
No to ja go szybko prostuję "Byłem prawie w czołówce!" ;-) I tak sobie chwilę gawędzimy.
Później się okazuje, że ten występ był moim najlepszym w tegorocznej Skandii - 97 miejsce (pierwsza setka! - co prawda na tylko 162 startujące osoby, ale zawsze to "setka"! ;-)) i pierwszy medal na Skandii, co prawda za "dystans emerytalny", czyli 67 lat... tzn. 67 km ;-) ale zawsze medal!
I taką to niespodziankę sobie sprawiłem na koniec sezonu. Szkoda, że się kończy.
Ale za rok będzie lepiej!
Na dodatek prognoza - ma padać...
Budzę się w nocy - łapie mnie skurcz. Pięknie, kolejny znak, żeby nie jechać?
Jednak zrywam się o 6.30 pakuję i jadę. Na spokojnie dojeżdżam do Kwidzyna, rejestruję się, spotykam znajomych i powoli przygotowuję do startu.
Ponieważ czasu mam dość dużo podjeżdżam do serwisu Shimano, żeby mi panowie wyregulowali przerzutkę - podczas ostatniej jazdy niezbyt dobrze "schodziła" na szybszy bieg. Pan reguluje, reguluje i wkońcu decyduje, że trzeba wymienić linkę - wymiana dała taki dobry efekt, że linka zaczęła chodzić tak lekko, że później przez pół maratonu przyzwyczajałem się, żeby nie przerzucać dwóch przełożeń jednym pociągnięciem :-)
Ustawiam się na starcie - cel: dojechać do mety. Wielkich nadziei nie mam, bo nie czuję się dziś silny. Ruszamy - całkiem dobrze mi idzie na początku - z mojego sektora startowego ucieka mi tylko ok. 5 zawodników, reszta jest za mną. Jest lepiej niż myślałem, tylko znów coś nie tak z przerzutką - znowu nie schodzi płynnie. Wrrrrr! Nic to - zaczynam kręcić przy manetce i po trzech próbach chodzi idealnie! Dlaczego ja tego poprzednio nie spróbowałem?! Teraz mogę już tylko myśleć o napieraniu - no to napieram!
Do tej pory Kwidzyn mi jakoś nie leżał, ale dziś jedzie się nadspodziewanie dobrze. Górki, które wcześniej dawały się we znaki lub straszyły dziś pokonuję bez większych problemów - to pewnie ta przerzutka ;-) Trasa bardzo podobna do poprzednich - Miłosna i piach w lesie, dużo krótkich i dość mocnych podjazdów, długie leśne odcinki wzdłuż Liwy wraz z odcinkiem specjalnym, bardzo ostry zjazd i wjazd w połowie dystansu oraz najfajniejszy szalony zjazd i później piaskowy singielek.
Ponieważ mój licznik wciąż strajkuje dopiero ok. 30 kilometra orientuję się, że mam szanse skończyć trasę w niecałe 3 godziny! Wcześniej celowałem w 3.30 a tu masz! Dopinguje mnie to dość mocno do jazdy. Miałem kryzys na 10 kilometrze, gdzie wydawało się, że skurcze mnie dorwą, ale odpuściły i jedzie się dalej dobrze.
Dopiero ok. 5-10 km przed metą znów mam wrażenie, że zaraz mnie skurcz złapie - i to we wszystkich możliwych mięśniach, ale dojeżdżam spokojnie do końca, gdzie, zaraz za linią mety, wita mnie P. Henryk Sytner (ten sam, którego spotkałem parę tygodni temu w Szklarskiej Porębie) - zaprasza mnie do siebie na krótką rozmowę, ala ja nie mogę dać ani kroku (bo skurcze prawie mnie łapią). Jakoś opanowuję sytuację i podchodzę. P. Henryk zadaje pytanie "Nie był Pan co prawda w czołówce, ale czy ma Pan satysfakcję z ukończenia maratonu?".
No to ja go szybko prostuję "Byłem prawie w czołówce!" ;-) I tak sobie chwilę gawędzimy.
Później się okazuje, że ten występ był moim najlepszym w tegorocznej Skandii - 97 miejsce (pierwsza setka! - co prawda na tylko 162 startujące osoby, ale zawsze to "setka"! ;-)) i pierwszy medal na Skandii, co prawda za "dystans emerytalny", czyli 67 lat... tzn. 67 km ;-) ale zawsze medal!
I taką to niespodziankę sobie sprawiłem na koniec sezonu. Szkoda, że się kończy.
Ale za rok będzie lepiej!
Zakończenie sezonu 2012 - koszulka, numer i medal za "dystans emerytalny" :-) idą do szafy...© Magic
komentarze
oooo toż to mandaciki już są za takie prędkości! ;) Gratuluję! :D
czarniatko - 21:11 sobota, 22 września 2012 | linkuj
Komentuj