Skandia MTB Kwidzyn
Sobota, 1 października 2011
Km: | 54.00 | Km teren: | 40.00 | Czas: | 02:19 | km/h: | 23.31 |
Pr. maks.: | 53.20 | Temperatura: | 18.0°C | HRmax: | 182182 (101%) | HRavg | 168( 93%) |
Kalorie: | 2534kcal | Podjazdy: | 600m | Sprzęt: Bielik | Aktywność: Jazda na rowerze |
Motto dnia:
Jeżeli myślisz, że jest kiepsko, to pomyśl, że inni mają dużo "kiepściej"...
Żeby nie przeciągać - tym razem mi nie poszło. Nie wiem czy to wina męczącego tygodnia, czy jeszcze organizm odczuwał Żuławy Wkoło, czy też telefony ekip budowlanej i kamieniarzy na godzinę przed maratonem całkowicie mnie rozstroiły (jeżeli ktokolwiek zna rzetelną i przyjazną klientowi ekipę, to proszę o info :-))...
Co by nie mówić poziom adrenaliny (nie chcę używać słów jakie się cisną na usta pierwsze w tym miejscu...) osiągnął maksimum w moim organizmie ponad godzinę przed startem. To musiało mieć negatywny wpływ na wynik...
Pierwsza połówka dystansu, to walka z samym sobą. Po raz pierwszy w historii moich startów zdarzyło się, że odliczałem kilometry do połowy dystansu. Może dlatego, że wiedziałem, że pierwsza połowa jest głównie pod górę (gdzie zazwyczaj tracę), a druga z góry (gdzie zyskuję)... Pierwsze 10 km przejechałem z pulsem ok. 98% HR max, co zapewne wpłynęło na to, że przez kolejne 15 km było baaaardzo ciężko. Na dodatek na trasie było dużo piaszczystych kawałków, które wysysały siły jak dementorzy z Harrego Pottera ;-)
Dopiero na ok. 25 km poczułem, że dochodzę powoli do siebie i zacząłem mozolnie odrabiać stracony dystans. Doszusowałem do grupki, z którą trzymałem się dłuższy czas. Na jednym ze zjazdów ok. 38 km zostałem zablokowany i znów musiałem nadrabiać. Zaczęła się prawdziwa piaskownica, która strasznie przeszkadzała w pościgu, ale po kilkuset metrach dogoniłem i powoli zacząłem wyprzedzać grupkę. To był chyba najlepszy dziś mój moment - piasek spod kół roweru leciał jak spod motoru crossowego (;-)), prawie wszyscy wcześniej czy później gdzieś utknęli w piasku, a ja kręciłem, kręciłem, kręciłem - beż żadnej stójki. Z grupki uciekła mi jedynie Małgorzata Gumiennik, ale pamiętając jak mnie wyprzedziła w Białymstoku niewiele przed metą stwierdziłem, że tym razem się nie dam :-)
Goniłem ją aż do ok. 48 km - tam udało mi się wreszcie ją dogonić.
W Kwidzynie nastąpiły jeszcze dwa niezbyt ciekawe momenty - najpierw policjant zaspał i pokazał nam, że musimy skręcić dopiero jak byliśmy już w miejscu, gdzie trzeba było skręcać (co było dość karkołomne na zjeździe), a chwilę później Skandia zapomniała oznaczyć skręt, no i pojechałem (cała grupka) prosto, co kosztowało mnie około półtorej minuty dodatkowej jazdy (trzeba było zawrócić i wjechać na górkę, z której się niepotrzebnie zjechało).... Ssssshit...
Ostatecznie skończyłem z czasem 2h18m42s i zająłem 112 miejsce na 193 startujących. Nie załapałem się do pierwszej połówki, co było moim planem minimum :-( Z Cześkiem dziś też przegrałem...
Nawet komórka była dziś przeciw mnie i z niewiadomych powodów wyłączyła Endomondo na 37 km... Nie mam więc pełnego zapisu trasy. :-(
I tu dochodzimy do motta dnia - na mecie dowiedziałem się, że kolega z Kwidzyna połamał sobie na trasie rękę (będą musieli mu "drutować" nadgarstek). Wszystko przez to, że koledzy z Lang Teamu wywiesili gdzieś po drodze za długie taśmy z oznaczeniem trasy no i kolega najechał na taką foliową taśmę a ta bezlitośnie wkręciła się w koło i spowodowała upadek. Mieliśmy z kolegą trochę posiedzieć po maratonie, ale kolega zamiast na piwo trafił do szpitala...
No ale wszystko co złe kiedyś się kończy - wieczorem dotarła do mnie wiadomość, że mój "bocianek" zajął II miejsce w konkursie fotograficznym co spowodowało, że już zapomniałem o wszelkich niepowodzeniach tego dnia! :-)
Jeżeli chcesz zobaczyć "bocianka" kliknij tutaj.
...A ja się nawet załapałem na zdjęcie :-)
Źródło: www.skandiamaraton.pl, fot. Wojtek Szabelski/freepress.pl
Jeżeli myślisz, że jest kiepsko, to pomyśl, że inni mają dużo "kiepściej"...
Żeby nie przeciągać - tym razem mi nie poszło. Nie wiem czy to wina męczącego tygodnia, czy jeszcze organizm odczuwał Żuławy Wkoło, czy też telefony ekip budowlanej i kamieniarzy na godzinę przed maratonem całkowicie mnie rozstroiły (jeżeli ktokolwiek zna rzetelną i przyjazną klientowi ekipę, to proszę o info :-))...
Co by nie mówić poziom adrenaliny (nie chcę używać słów jakie się cisną na usta pierwsze w tym miejscu...) osiągnął maksimum w moim organizmie ponad godzinę przed startem. To musiało mieć negatywny wpływ na wynik...
Pierwsza połówka dystansu, to walka z samym sobą. Po raz pierwszy w historii moich startów zdarzyło się, że odliczałem kilometry do połowy dystansu. Może dlatego, że wiedziałem, że pierwsza połowa jest głównie pod górę (gdzie zazwyczaj tracę), a druga z góry (gdzie zyskuję)... Pierwsze 10 km przejechałem z pulsem ok. 98% HR max, co zapewne wpłynęło na to, że przez kolejne 15 km było baaaardzo ciężko. Na dodatek na trasie było dużo piaszczystych kawałków, które wysysały siły jak dementorzy z Harrego Pottera ;-)
Dopiero na ok. 25 km poczułem, że dochodzę powoli do siebie i zacząłem mozolnie odrabiać stracony dystans. Doszusowałem do grupki, z którą trzymałem się dłuższy czas. Na jednym ze zjazdów ok. 38 km zostałem zablokowany i znów musiałem nadrabiać. Zaczęła się prawdziwa piaskownica, która strasznie przeszkadzała w pościgu, ale po kilkuset metrach dogoniłem i powoli zacząłem wyprzedzać grupkę. To był chyba najlepszy dziś mój moment - piasek spod kół roweru leciał jak spod motoru crossowego (;-)), prawie wszyscy wcześniej czy później gdzieś utknęli w piasku, a ja kręciłem, kręciłem, kręciłem - beż żadnej stójki. Z grupki uciekła mi jedynie Małgorzata Gumiennik, ale pamiętając jak mnie wyprzedziła w Białymstoku niewiele przed metą stwierdziłem, że tym razem się nie dam :-)
Goniłem ją aż do ok. 48 km - tam udało mi się wreszcie ją dogonić.
W Kwidzynie nastąpiły jeszcze dwa niezbyt ciekawe momenty - najpierw policjant zaspał i pokazał nam, że musimy skręcić dopiero jak byliśmy już w miejscu, gdzie trzeba było skręcać (co było dość karkołomne na zjeździe), a chwilę później Skandia zapomniała oznaczyć skręt, no i pojechałem (cała grupka) prosto, co kosztowało mnie około półtorej minuty dodatkowej jazdy (trzeba było zawrócić i wjechać na górkę, z której się niepotrzebnie zjechało).... Ssssshit...
Ostatecznie skończyłem z czasem 2h18m42s i zająłem 112 miejsce na 193 startujących. Nie załapałem się do pierwszej połówki, co było moim planem minimum :-( Z Cześkiem dziś też przegrałem...
Nawet komórka była dziś przeciw mnie i z niewiadomych powodów wyłączyła Endomondo na 37 km... Nie mam więc pełnego zapisu trasy. :-(
I tu dochodzimy do motta dnia - na mecie dowiedziałem się, że kolega z Kwidzyna połamał sobie na trasie rękę (będą musieli mu "drutować" nadgarstek). Wszystko przez to, że koledzy z Lang Teamu wywiesili gdzieś po drodze za długie taśmy z oznaczeniem trasy no i kolega najechał na taką foliową taśmę a ta bezlitośnie wkręciła się w koło i spowodowała upadek. Mieliśmy z kolegą trochę posiedzieć po maratonie, ale kolega zamiast na piwo trafił do szpitala...
No ale wszystko co złe kiedyś się kończy - wieczorem dotarła do mnie wiadomość, że mój "bocianek" zajął II miejsce w konkursie fotograficznym co spowodowało, że już zapomniałem o wszelkich niepowodzeniach tego dnia! :-)
Jeżeli chcesz zobaczyć "bocianka" kliknij tutaj.
...A ja się nawet załapałem na zdjęcie :-)
Źródło: www.skandiamaraton.pl, fot. Wojtek Szabelski/freepress.pl
komentarze
hehe mówisz, że nie spotkałeś ... widzisz wszyscy jeździmy podobnymi trasami ale jakoś nikt na nikogo tam nie trafia ja chłopaków częściej widziałam na Skandii ;) i tam poznałam
Koszuli fajnie że się podobają u Ciebie też widziałam coś fajnego heheh 2011 numer bardzo trafiony
fruzia - 21:50 sobota, 8 października 2011 | linkuj
Koszuli fajnie że się podobają u Ciebie też widziałam coś fajnego heheh 2011 numer bardzo trafiony
fruzia - 21:50 sobota, 8 października 2011 | linkuj
dzięki fotce nr.2011..... namierzony :) szukałam Ciebie przed startem ale niestety nie udało się uścisnąć dłoni szkoda, za to wyniki sprawdziłam BRAWO a Białystok no no no rewelacja
fruzia - 22:15 środa, 5 października 2011 | linkuj
Komentuj